Gdy człowiek krytykuje cudze utwory, czuje się
jak generał.
— A. Czechow
Mieszkałem w
ogromnym, starym dworze umiejscowionym na wysokim pagórku, ale nigdy nie czułem
się tam dobrze. Moim domem był ten wielki, szkolny gmach, do którego dziś o
jedenastej setki uczniów miał zabrać czerwony parowóz z magicznie ukrytej stacji.
Mrużka obudziła mnie późnym rankiem i przyniosła na srebrnej tacy pół tuzina
grzanek z dżemem śliwkowym, szklankę pomarańczowego soku i porcelanową miskę
płatków owsianych z mlekiem. Matka krzątała się gdzieś na dole. Ojca nie było.
Miał mnie tego jakże podniosłego dnia zawieść na dworzec, ale chyba zapomniał,
znając życie pochłonęły go jakieś arcyważne sprawy ministerstwa. Typowe.
Po spożyciu
śniadania zszedłem na dół do holu, gdzie Mrużka już starannie ułożyła moje
bagaże i miotłę. Matka przymierzała w garderobie kapelusze. Miała całe mnóstwo
ubrań i we wszystkich wyglądała przepięknie. Byłem świadom tego, że moje
ostatnie spokojne wakacje dobiegły już końca. Od dawna marzyłem, aby nareszcie
ukończyć szkołę, stać się prawdziwym, wykwalifikowanym czarodziejem i zacząć
służyć Lordowi Voldemortowi. Ja wiedziałem, byłem przekonany, że on nie zginął.
Choć ludzie już dawno zaczęli żyć normalnie, ja pragnęłam go odnaleźć i
przywrócić dawne rządy, których nawet nie pamiętałem. Tę ambicję nieco ponad
rok temu zaszczepił we mnie Regulus. A właściwie sprawił, że małe, wątłe
ognisko rozjarzyło się silniejszymi płomieniami. Walki pomiędzy ukrywającymi
się śmierciożercami a aurorami wciąż trwały, mimo że od zniknięcia Lorda
Voldemorta minęło już tyle lat. Minister tuszował te sprawy, aby nie doszło do
nowego skandalu, choć społeczeństwo i tak zdawało sobie sprawę z tego, że
jeszcze przez bardzo długi czas dobro będzie ścierać się ze złem. Dobrze znałem
sytuację w Ministerstwie Magii, ojciec był tam bardzo ważnym urzędnikiem.
Wiedział, co knują osłabieni i łaknący pomocy swego zaginionego pana śmierciożercy,
a nie miał pojęcia, że jego jedyny syn zamierzał wkrótce zdradzić rodzinę i
przystąpić do ich grona. Czy miałem jakiekolwiek wyrzuty sumienia, kiedy o tym
myślałem? Ani trochę. Czułem potworną gorycz, ale i satysfakcję z tego powodu,
już nie mogłem się doczekać, aż zobaczę jego minę, tę nienawiść, którą będzie
mógł nareszcie uzewnętrznić.
Matka w końcu
opuściła garderobę, ubrana była w piękną, turkusową szatę czarownicy, która
idealnie współgrała z jej jasnymi, długimi lokami. Na szczycie głowy osadzoną
miała pasującą do ubrania tiarę z małym rondem. Lewa dłoń połyskiwała
delikatnie odbijającymi się we wrześniowym słońcu opalami, a pod pachą ściskała
małą, błękitną torebkę ze złotą klamrą. Jak zwykle olśniewająca. Często się zastanawiałem,
dlaczego w ogóle wyszła za ojca. Historia mojej rodziny była jasna tylko z
pozorów. Tak naprawdę owiewała ją gęsta mgła tajemnicy, a nikt z żyjących nie
chciał o tym rozmawiać. Zupełnie tak, jakby to był jakiś sięgający piekieł
sekret, którego ujawnienie miało pogrążyć świat w wiecznym mroku. O rodzinie
mojej matki wiedziałem naprawdę niewiele. Była jedynaczką jak większość osób z
bogatych, czarodziejskich dworów. Tylko szlamy i zdrajcy krwi posiadali mnóstwo
dzieciaków, ale tylko dlatego, że mieli nadzieję na lepsze życie, kiedy te
skończą szkołę i podejmą jakąś pracę.
— Niestety
ojciec wyjechał do Bułgarii, ma do załatwienia jakąś niecierpiącą zwłoki sprawę
— powiedziała i podeszła do mnie, aby położyć smukłą dłoń na moim ramieniu. W
jej oczach błysnęło szczere współczucie. — Nie przejmuj się tym,
synu. Znasz ojca, wiesz, że on taki już jest. Chodźmy.
Wyciągnęła
rękę w moją stronę, abym mógł ją uchwycić. Zrobiłem to delikatnie, bojąc się ją
zmiąć. Matka była subtelna i bardzo elegancka, krucha jak laleczka z porcelany.
Miała raczej słabe zdrowie, w dzieciństwie chorowała poważnie na krup, później
przyszła gruźlica… Była potężną czarownicą, ale ciężko przechodziła nawet
mugolskie choroby, na które większość czarodziejów czystej krwi jest zwyczajnie
uodporniona.
Rzadko używała
kominka, znacznie bardziej wolała teleportację. Tym razem również się deportowaliśmy.
Prosto na King’s Cross. Przez zaledwie trzy, cztery sekundy dochodziłem do
siebie; dym, ostry zapach kotów i wrzaski uczniów witających się z przyjaciółmi
oraz żegnających z rodzicami jeszcze pogorszyły sytuację. Dookoła znajdowało
się mnóstwo ludzi. Ledwo rozpoznawałem twarze znajomych. Czerwony, lśniący parowóz
miał odjechać dopiero za jakiś czas, więc się zatrzymałem. Chciałem postać
tutaj z matką, zanim wyruszę w drogę do Hogwartu. Ten ostatni raz.
— Matko, wiesz,
że chciałbym wrócić na Boże Narodzenie, ale nie wiem, czy nadarzy się taka
sposobność — przemówiłem, ważąc każde słowo. Kiedy z nią byłem,
starałem się wysławiać tak grzecznie, jak to tylko możliwe.
Chciałem
jej to w końcu wyznać, ale bałem się
reakcji. Całym sercem we mnie wierzyła, a zdradzając ojca, musiałem zdradzić i
ją. Coraz częściej rozważałem sfingowanie własnej śmierci, aby nie ranić jej
wrażliwego serca. Po prostu nie mogła wiedzieć.
— Masz
może jakieś plany? Czyżby związane z Pauliną? — zapytała, siląc się
na obojętność.
Skwitowałem to
krótkim, sztucznym śmiechem całkowicie pozbawionym humoru.
— Nie,
bynajmniej nie ma to związku z Pauliną — odparłem. — Między
nami zaczyna się psuć, ona zbyt wiele ode mnie wymaga, nie podobają się jej
moje ambicje. Poza tym traktuję to raczej jako… przyjaźń.
Idealnie
wyregulowane brwi matki powędrowały nieco ku górze, a na twarz wystąpiło
zdumienie. Zwykle nie okazywała emocji, była wyniosła i chłodna, jak na
prawdziwą arystokratkę przystało, lecz wszystko przeżywała na swój sposób. Nie
była jak większość snobów, których znaliśmy. Przepraszam, poprawka. Ojciec znał
wyłącznie snobów, którzy spędzali
czas na liczeniu złotych monet, rozmowach na równie dostojne, co oni, tematy i
chodzeniu do teatrów. Musiałem to jednak przyznać — klasy im nie
brakowało, przynajmniej na pokaz, byli też bardzo dobrze zorientowani w
postępach kulturowych, nie tylko czarodziejów, ale i mugoli.
— Zdałeś
wszystkie egzaminy, przed tobą owutemy… Na Boga, nie mam pojęcia, co tej
dziewczynie nie pasuje — rzekła tonem wyrażającym dezaprobatę. Och,
gdyby tylko wiedziała, tak prędko nie przyznałaby mi racji. Wzrok jej wielkich,
błękitnych oczu spoczął na czymś znajdującym się nieco powyżej mojego prawego
ramienia, a ona sama dodała: — Ktoś macha w naszą stronę. Czy to nie
ten młodzieniec od Blacków? Spójrz tylko, jak on się zmienił.
Odwróciłem się
w kierunku, który wskazała mi matka. Rzeczywiście, w naszą stronę zmierzał mój
rówieśnik Regulus Black, ale jakże był odmieniony! Jeszcze pod koniec czerwca
wyglądał jak grzeczny, ułożony chłopiec z krótko ostrzyżonymi, ciemnymi
włosami, delikatną urodą i arystokratycznym, chłodnym wyrazem twarzy, z
nienagannie ułożoną czarną szatą. Jego paznokcie były krótkie i zadbane, a
dziewczyny wprost za nim szalały. Natomiast ten
Regulus miał włosy sięgające ramion, ubrany był w długi, skórzany, czarny
płaszcz i ciężkie, nabite ćwiekami buty, w uszach miał okrągłe, niewielkie
jeszcze tunele. Na twarzy błąkał się przyjazny, lecz nieco cyniczny uśmiech.
Kiedy podszedł bliżej, zorientowałem się, że jego szare, niesamowicie
przenikliwe oczy były podkreślone czarną kredką, a paznokcie — różnej
długości. Blisko kącika dolnej wargi widniał srebrny, prosty kolczyk. Ucałował
wierzch dłoni mojej matki, jak przystało na gentelmana, po czym wyciągnął rękę
w moją stronę. Uścisnąłem ją, po prostu nie mogąc oderwać wzroku od jego
twarzy.
— Mój
Boże, bardzo się zmieniłeś — powiedziałem cicho. — Na
początku cię nie poznałem.
— Pomyślałem
sobie, że w życiu warto spróbować wszystkiego — odparł z uśmiechem. — Idziemy?
Spojrzałem na
matkę. Kąciki jej ust drgnęły lekko, a ona sama wychyliła się nieco do przodu,
aby pocałować mnie na pożegnanie w policzek. Jej dłoń delikatnie zmierzwiła mi
włosy.
— Jeśli
zmienisz zdanie, wróć do domu na Boże Narodzenie. Przyślij mi sowę, kiedy
dojedziecie do Hogwartu.
Skinąłem tylko
głową, chwyciłem rączkę kufra i odszedłem z Regulusem w stronę pociągu. Byłem
ciekaw szczegółów tej drastycznej przemiany Blacka, więc bezzwłocznie znaleźliśmy
sobie oddzielny przedział i usiedliśmy, czekając na odjazd pociągu. Nie
przyjaźniliśmy się wcześniej, dopiero dwa lata temu zdaliśmy sobie sprawę z
tego, że oboje mieliśmy podobne aspiracje. Nasze pragnienie służenia Czarnemu
Panu bardzo nas do siebie zbliżyło. Ślizgon był jedyną osobą, która to naprawdę
rozumiała. Paulina nigdy tego nie pojmowała i całkowicie sprzeciwiała się
spełnieniu tego marzenia. Od pierwszej sekundy, kiedy jej powiedziałem, ba,
przypuszczałem, że nigdy w to nie uwierzyła. Nie oczekiwałem akceptacji czy
zachwytu z jej strony, ale miałem nadzieję na odrobinę wyrozumiałości.
Pociąg ruszył
z lekkim szarpnięciem. Przez kilka minut przyglądałem się Regulusowi, podziwiając
jego nowy styl; nie mogłem oderwać od niego wzroku. Dlaczego ubierał się tak
wyzywająco? Pasowało to do niego o wiele bardziej niż prosta szata czarodzieja
i włosy obcięte w nudny, zwyczajny sposób, lecz cały czas miałem wrażenie, że
siedziałem z zupełnie inną osobą. Spojrzał na mnie, a na jego ustach zaigrał
złośliwy uśmieszek. Wyglądał teraz jak niezwykle zadziorny, uroczy diabełek.
— Co? Co
się tak gapisz? — zapytał.
— A nic.
Zastanawiam się, co spowodowało twoją metamorfozę — odparłem.
Regulus
uśmiechnął się tajemniczo, a jego wzrok powędrował do malowniczych krajobrazów
rozciągających się za przybrudzoną szybą naszego przedziału.
— Postanowiłem
korzystać z życia, używać go, ile tylko się da. No wiesz… Żyć dla przyjemności.
To jestem prawdziwy ja. Kiedy już stanę się śmierciożercą, muszę być przyzwyczajony
do pewnych rzeczy — odparł. — Nie masz nawet pojęcia, jak
oni żyją! Mają to, o czym zamarzą, a przede wszystkim mogą nosić miano sług
Czarnego Pana.
— Ach,
więc każdy śmierciożerca ubiera się w ten sposób, rozumiem. — Black
chyba nie wyczuł ironii. — No tak, masz rację. Ale wiesz… Czarny Pan
zniknął. W jaki sposób zamierzasz zostać śmierciożercą?
To było kompletnie
nielogiczne. Odniosłem być może mylne wrażenie, że Regulusowi imponowała potęga
Lorda Voldemorta i korzyści wynikające z bycie u niego na służbie. Dla mnie zaś
stało się to czymś więcej niż tylko tak zwanym „lansem”. Chciałem być śmierciożercą,
aby nim być. Ot tak, po prostu. Liczyło się dla mnie tylko to, aby wstąpić w
jego szeregi.
— Odnajdziemy
go. Skończymy tę budę, a potem razem wybierzemy się na poszukiwania. To będzie
nasza przygoda życia — rzekł, a na jego pomalowanej twarzy pojawił
się wyraz dzikiej radości, w głosie natomiast zabrzmiało słabo skrywane
podniecenie. Wydawało mi się, że chciał coś jeszcze dodać, ale oszklone drzwi
przedziału rozsunęły się, a do środka wsunęła się Paulina.
Poznałem ją od
razu. Była opalona na ciemny brąz — drugi miesiąc wakacji spędziła na
włoskich plażach, zażywając na przemian kąpieli morskich i słonecznych. Jej
sięgające ramion loki splecione były w gruby warkocz spięty na końcu zapinką w
kształcie dużej biedronki. Wciąż jeszcze miała na sobie mugolskie ubranie — granatowe,
nieco powycierane dżinsy, zwyczajne czerwone trampki i białą bluzkę na
ramiączkach. W talii przewiązana była szarym, zapinanym swetrem. Tuż po
pożegnalnej uczcie pokłóciliśmy się, a przez całe wakacje nie korespondowaliśmy
ze sobą; wysłała mi przez sowę jedynie mugolską, niezapisaną kartkę z Włoch.
Teraz jednak uśmiechała się przyjaźnie, nieśmiało, co oznaczało, że złość jej
przeszła. Nareszcie. Przystałem na
ten uśmiech z nieopisaną ulgą, ponieważ nie chciało mi się po raz kolejny
wysłuchiwać jej złośliwych utyskiwań.
— Szukałam
cię w przedziale dla prefektów — zwróciła się do mnie, co jakiś czas
zerkając na Regulusa.
Jego nowy styl
nie zrobił na niej wrażenia, więc wyszło na to, że musieli się widzieć
wcześniej, ale nie zaniepokoiło mnie to, bo Black nie przepadał za moją
dziewczyną, być może dlatego, że była Krukonką. Poza tym twierdził, że mnie
ograniczała. Faktycznie była to prawda, ale miałem nadzieję, że Paulinie
przeszły już uprzedzenia. Z drugiej strony trudno było się jej dziwić — teoretycznie
tylko Ślizgoni popierali Czarnego Pana.
— Usiedliśmy
tutaj, żeby móc spokojnie porozmawiać — odpowiedział
natychmiast Regulus i uśmiechnął się cierpko. — No wiesz, o śmierciożercach.
— Daj jej
spokój — mruknąłem spanikowany, po czym wskazałem jej ręką fotel tuż obok
mojego.
Paulina
osunęła się ostrożnie na wskazane miejsce z takim wyrazem twarzy, jakby chciała
za wszelką cenę zatrzymać na ustach przypominający uśmiech grymas, choć od
środka rozsadzał ją gniew.
— Chciałem
z tobą porozmawiać na osobności, bo mam nowiny — rzekł, nie zwracając
uwagi na Skalską, która skierowała na niego pełen wyrzutów wzrok. Zerknął na
nią, a w jego oczach zaigrały złośliwe iskierki. — Musimy w końcu coś
zrobić w tym kierunku, dlatego
podczas wakacji skontaktowałem się z pewną osobą…
— Eee… Wy
nadal obstajecie przy swoich „planach”? — wpadła mu w słowo szatynka.
W jej głosie usłyszałem rozpalającą się pretensję.
— Nic się
nie zmieniło — odparł Regulus w taki sposób, jakby tłumaczył coś
oczywistego opóźnionej w rozwoju osobie.
Denerwowanie
Pauliny należało do jego ulubionych zajęć. Nigdy za nią nie przepadał, uważał
nawet, że lepiej by było, gdybyśmy się rozstali. Nie łączyły nas zbyt zażyłe
relacje, ale lubiłem spędzać z nią czas. Była oczytana i spokojna, nie miała
zbyt wielu przyjaciół, zupełnie tak, jak ja. Łączyło nas wiele, aczkolwiek
zawsze oblewał mnie zimny pot, a członki drętwiały, kiedy mój towarzysz
wspominał przy niej o Lordzie Voldemorcie lub o jego poplecznikach. Tak
naprawdę mogłem ufać tylko jemu, a on rozdmuchiwał naszą sprawę, jakby naprawdę
była tylko żartem.
Black odwrócił
wzrok od Skalskiej i przestał całkowicie zwracać na nią uwagę.
— Jak
mówiłem, podczas wakacji skontaktowałem się z pewną osobą. Wydaje mi się, że
wiesz, kim jest Rabastan Lestrange?
— Rabastan
Lestrange? Ten Ślizgon? Przecież on dwa lata temu skończył szkołę, to
niemożliwe, żeby był śmierciożercą…
— On nie,
ale jest brat owszem. On i jego żona. Poznaliśmy się, a podczas ferii zimowych
musimy się z nimi spotkać — dodał, po czym zwrócił wzrok na Paulinę,
której mina bardzo mi się nie spodobała. Bardzo chciałem, żeby mój najserdeczniejszy przyjaciel przestał już pieprzyć.
Nie
odpowiedziałem Regulusowi, przyglądając się jej z niepokojem. Black może i był swego
rodzaju ignorantem, ale nie powinien rozmawiać przy nikim o Czarnym Panu, a
przynajmniej podawać jakiekolwiek nazwisk. Jego naiwność przeszyła mnie na
wskroś, lecz nie mogłem zrugać przyjaciela w obecności dziewczyny. Wszak byłem
wobec niego lojalny. A Paulina… Od jakiegoś czasu nie mogłem odbudować
zaufania, ponieważ zabroniła mi kontaktów z Regulusem.
To zły chłopak, ściągnie cię na złą drogę,
zobaczysz! Musisz się opamiętać, proszę cię, mówiła. Nazywała go diabłem albo szaleńcem, ale
tak naprawdę to ja nim byłem. Gdybym musiał wybrać: Czarny Pan czy Paulina, bez
wahania zdecydowałbym się od niej odejść. Nie kochałem jej, my się po prostu
przyjaźniliśmy, nie czułem tych sławnych motyli w brzuchu, kiedy z nią
przebywałem. Ona o tym wiedziała, ale nie potrafiła się z tym pogodzić.
— Przestać
żartować, porozmawiamy o tym później, dobrze? — mruknęłam, aby
załagodzić sytuację, a Ślizgon parsknął ostrym śmiechem i skinął głową.
Wyciągnął ze skórzanej, nabijanej ćwiekami torby egzemplarz Proroka Codziennego, odnalazł pożądaną
stronę i pogrążył się w lekturze, ostentacyjnie nas ignorując.
*
Dojechaliśmy
do Hogwartu około godziny ósmej. Deszcz zaczął zacinać i bębnić o szyby pociągu
już po południu, więc zamkowe błonia stały się całkiem przemoknięte. Niebo było
ciężkie, pokryte czarnymi i szarymi chmurami, z których na świat wylewały się strugi
lodowatej, ciężkiej wody. Black i Paulina wciąż patrzyli po sobie nienawistnie;
przez całą drogę praktycznie się do siebie nie odzywaliśmy. Koło piętnastej
Regulus postanowił się przespać, Skalska wyciągnęła swój nowiutki podręcznik do
transmutacji i zaczęła czytać interesujące ją rozdziały, a ja utkwiłem znudzony
wzrok w szybko przesuwających się za oknem krajobrazach. Rytmiczny stukot
pociągu i jego lekkie kołysanie sprawiło, że senność przyszła po kilkunastu
minutach, moje powieki zrobiły się ciężkie… Ale jakoś nie zasnąłem, mimo że
bardzo tego chciałem. Nie wypocząłem ani w nocy, ani podczas podróży.
Wysiedliśmy z
powozów i czym prędzej ruszyliśmy w stronę zamku, aby zbytnio nie zmoknąć. Paulina
zniknęła w tłumie Krukonów zmierzających ku ich stołowi, nie powiedziawszy
nawet słowa. Starałem się tym nie przejmować, zawsze sobie powtarzałem, że następnego
dnia jej przejdzie. Z dnia na dzień pragnąłem tego coraz bardziej, a kiedy
wszedłem do zamku ze świadomością, że oto rozpoczął się mój ostatni rok,
chciałem tego po stokroć bardziej niż dwa miesiące temu. Czarny Pan stał się
mym wyśnionym bogiem.
Przy stole
Ślizgonów spocząłem tuż obok Regulusa, którego nowy styl wzbudzał prawdziwe
zdumienie i podziw, zwłaszcza wśród dziewcząt. Znałem go, wiedziałem, będzie
się tym bawił, ale nie przejmie się negatywnymi opiniami na swój temat. Uwielbiał
bywać w centrum zainteresowania, a jego narcystyczne serce karmiło się wszystkimi
plotkami, w których padło Regulus Black.
Przez kilka
minut przysłuchiwałem się, jak Ślizgoni siedzący dookoła mnie opowiadali sobie
nawzajem, gdzie spędzili tegoroczne wakacje, ale co jakiś czas zerkałem na
Paulinę. Wypatrzyłem ją siedzącą w otoczeniu swoich krukońskich koleżanek — ani
razu nie zaszczyciła mnie spojrzeniem, mimo iż musiała czuć, że ją obserwowałem,
lecz nie zamierzałem się przed nią korzyć. Coraz częściej wydawało mi się, że
na to nie zasługiwała.
Wkroczyła
McGonagall, niosąc prosty stołek z tiarą, prowadząc zdenerwowanych
pierwszoroczniaków. Tiara Przydziału zaczęła śpiewać, ale nie słuchałem jej.
Miałem na głowie dość swoich problemów, no i wiedziałem już, że mój związek
zbliża się do nieuchronnego końca. Dusiłem się w tej klatce. Ona wciąż i nieustannie
powtarzała mi, co robiłem nie tak. Wiecznie nie byłem dla niej dość dobry, dość
popularny, odpowiednio kochający… co stało się jasne od pierwszego dnia, kiedy
zaczęliśmy się oficjalnie spotykać. Nigdy jej nie kochałem, a ona wymagała ode
mnie zbyt wiele, wciąż chciała brać. Bałem się to zakończyć, nie potrafiłem
sobie wyobrazić, że nigdy nie spędzimy razem czasu, a przecież lubiłem jej
towarzystwo. Coraz częściej żałowałem, że dałem się wkręcić w ten związek bez
przyszłości, chyba faktycznie lepiej było pozostać po prostu przyjaciółmi…
Po pieśni
tiary nadszedł czas na ceremonię przydziału. Stary kapelusz Godryka Gryffindora
spoczywał raz po raz na głowach wystraszonych pierwszoklasistów, wykrzykując po
kilku sekundach nazwę domu. Kiedy ostatnia uczennica (Domna Zoja) usiadła przy
stole Krukonów, powstał Dumbledore. Jego broda rzucała się w oczy, podobnie jak
i rozmigotane, błękitne oczy skryte za okularami-połówkami. Lśniły jak diamenty
nawet z takiej odległości.
— Mam
zaszczyt powitać w Hogwarcie nowych uczniów, ufam, że będziecie się czuć tu tak
samo dobrze, jak my — rzekł, rozglądając się dookoła z bardzo pogodną
miną. — Chciałbym wam przedstawić naszego nowego nauczyciela obrony
przed czarną magią, profesora Molgę.
Tęgi mężczyzna
w średnim wieku powstał i ukłonił się lekko. W Wielkiej Sali rozbrzmiały
oklaski, trwały formalnie jakiś czas, a gdy ustały, dyrektor dał nam znak, że
można już jeść. Półmiski, wazy i talerze napełniły się nagle wszelkiego rodzaju
potrawami. Ich zapach uderzył mnie w nozdrza i skutecznie pobudził soki
żołądkowe, przypominając mi o głodzie.
— I co,
nie przejmujesz się już tą…? Zaraz, jak jej tam… Patrycja? Ech, lepiej ci? — zapytał
mnie znienacka Regulus, ściskając lekko mój nadgarstek spoczywający na blacie
drewnianego stołu.
— Tak,
trochę. Nie wydaje mi się, żeby Paulina mi to wybaczyła. No wiesz, moją
decyzję.
— Ale
może ją zaakceptuje. A jeśli nie… zobaczysz, jak z nią zerwiesz, dupy będą
waliły drzwiami i oknami.
Klepnął mnie
delikatnie w ramię i zajął się porcją swoich frytek z keczupem. Choć nie
wyraził się o Krukonce zbyt uprzejmie, musiałem przyznać, że rozmowy nim zawsze
powodowały ciepłe uczucia. Nikt poza matką nigdy się o mnie nie martwił, Regulus
był pierwszy. Od momentu, kiedy odkryliśmy w sobie identyczne aspiracje
dotyczące Czarnego Pana, bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Było to dla mnie coś
zupełnie nowego. Bo może i miałem wielu znajomych, ale Regulus stał się dla
mnie jak prawdziwy przyjaciel, któremu mogłem zaufać.
Tak czy owak,
zignorowałem swój kiepski nastrój i zająłem się pieczenią, przysłuchując się,
jak Regulus opowiadał o swoich wakacjach, które spędził w Hiszpanii.
— Nurkowałem,
i możecie mi wierzyć lub nie… Natknąłem się na wielką kałamarnicę, taką, jaka
pływa w hogwarckim jeziorze — mówił, gestykulując żywo obiema rękami.
W jednej trzymał wielką frytkę umoczoną w pomidorowym sosie. Przypadkowo zbyt
gwałtownie się zamachnął, a jej koniec oderwał się i poleciał gdzieś do tyłu.
Po uroczystej
kolacji Dumbledore pozwolił nam się rozejrzeć do naszych dormitoriów. Zerknąłem
jeszcze raz w kierunku stołu Krukonów, ale zawahałem się. Postanowiłem już tego
wieczora nie spotykać się z Pauliną. Uświadomiłem sobie, że miałem już dość jej
fochów. Ba, na tamtą chwilę obrzydły mi także wszystkie inne kobiety żyjące na
świecie. Odwróciłem się i zacząłem nawoływać pierwszoroczniaków, aby jako
prefekt i prefekt naczelny pomóc tym, którzy dopiero na wakacjach dostali
odznaki. Obowiązki. Tak, to była najlepsza ucieczka od problemów.
~*~
Pierwszy
rozdział nudnawy, chciałam wszystko dokładnie opisać i przedstawić. Następny
rozdział pewnie za tydzień. Dziś jest pierwszy września, siedemdziesiąta druga
rocznica wybuchu II Wojny Światowej. Patriotyczny dzień. Dedykacja dla Atramentowej. :*
Cóż, na razie ciężko cokolwiek powiedzieć, ale akcja już się zawiązała. Bardzo ciekawi mnie postać Regulusa i jego „przemiany”; ciekawa jestem co ją spowodowało?Miły akcent w postaci Pauliny Skalskiej; powiało patriotyzmem, czyżby dlatego, że to 1 września? Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuń~Cor
Też, ale także dlatego, że to jest Hogwart z scp, a on jest w Polsce :D
UsuńDużo opisów, ale na początek jest to konieczne :) Podobało mi się, jak określiłaś stosunek Barty’ego do Pauliny. Rzeczywiście, straszna egoistka…!Regulus zrobił się na jakiś ‚top punk model”? xDPozdrawiam ;*
OdpowiedzUsuń~Caitlin
Etam, ja opisy wprost kocham, nie tylko na początku xD Regulus jest bardziej top metal xD
UsuńCiekawość mnie zżera co do powodu przemiany Regulusa,jednak bardzo się ciesze że takowa nastąpiła.Uwielbiam wręcz opisy,było ich tu dość sporo.Czekam z niecierpliwością na następny rozdział i mam nadzieję że Barty szybko ,,pozbędzie”się Pauliny ^_^ Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń~Lunatic
Hehe, sądzę, że raczej to ona pozbędzie się jego xD
UsuńWcale nie jest nudnawy.Pewnie dużo czasu zajmie Bartiemu szukanie Czarnego Pana……….Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń~olka
Oj, nigdy nic nie wiadomo xD
UsuńO lol, czemu ja tego nie skomentowałam? oO Dedykacja dla mnie i brak komentarza… skandal.Gdzie nowy rozdział pytam się? Chyba mówiłam, że ten blog się zaje…dwabiscie zapowiada, a tu ponad miesiąc i rozdziału brak. Streszczaj się!Nienawidzę Pauliny. Jak ona w ogóle mogła się do Barty’ego zbliżać? Ja to przy nim tylko i wyłącznie Sophie widzę, nikogo poza nią. A Regulus świetny! Taki styl do niego pasuje, w każdym bądź razie w mojej wyobraźni na pewno. :D Ciekawe nazwisko nowego nauczyciela OPCM. ;DDAWAJ ROZDZIAŁ!!!
OdpowiedzUsuń~Atramentowa
Hahaha, zobaczymy, jak się Wam spodoba Regulus w trzecim rozdziale, aaach, już samo przepisywanie mnie z tego paskudnego zeszytu mnie zniechęca, ale będę musiała się przemóc xD
UsuńHej! Wcale nie zapomniałam o akcji z komentowaniem :)
OdpowiedzUsuńZgadzam się, rozdział trochę nudawy, ale zapewne było to konieczne, aby wprowadzić czytelników w świat przedstawiony.
Opisów wiele. Wiem, że to jest potrzebne itd, ale trochę ich za dużo. Naprawdę.
Bardzo spodobała mi się postać Pauliny. Jest świetna! W ogóle nie spodziewałam się, że Barty będzie miał dziewczynę!
W sumie pewnie żałujesz, że nie dostałaś kogoś do pary, o podobnym poziomie, bo ja pewnie ani błędów nie znajdę, ani nie docenię dobrego stylu. Cóż…
~Lilavati
Cooo, Barty miałby być przegrywem? Nawet nie sądziłam, że na takiego go wykreowałam. ;_;
Usuń