1 września 2011

Rozdział 1

Gdy człowiek krytykuje cudze utwory, czuje się jak generał.

— A. Czechow

Mieszkałem w ogromnym, starym dworze umiejscowionym na wysokim pagórku, ale nigdy nie czułem się tam dobrze. Moim domem był ten wielki, szkolny gmach, do którego dziś o jedenastej setki uczniów miał zabrać czerwony parowóz z magicznie ukrytej stacji. Mrużka obudziła mnie późnym rankiem i przyniosła na srebrnej tacy pół tuzina grzanek z dżemem śliwkowym, szklankę pomarańczowego soku i porcelanową miskę płatków owsianych z mlekiem. Matka krzątała się gdzieś na dole. Ojca nie było. Miał mnie tego jakże podniosłego dnia zawieść na dworzec, ale chyba zapomniał, znając życie pochłonęły go jakieś arcyważne sprawy ministerstwa. Typowe.
Po spożyciu śniadania zszedłem na dół do holu, gdzie Mrużka już starannie ułożyła moje bagaże i miotłę. Matka przymierzała w garderobie kapelusze. Miała całe mnóstwo ubrań i we wszystkich wyglądała przepięknie. Byłem świadom tego, że moje ostatnie spokojne wakacje dobiegły już końca. Od dawna marzyłem, aby nareszcie ukończyć szkołę, stać się prawdziwym, wykwalifikowanym czarodziejem i zacząć służyć Lordowi Voldemortowi. Ja wiedziałem, byłem przekonany, że on nie zginął. Choć ludzie już dawno zaczęli żyć normalnie, ja pragnęłam go odnaleźć i przywrócić dawne rządy, których nawet nie pamiętałem. Tę ambicję nieco ponad rok temu zaszczepił we mnie Regulus. A właściwie sprawił, że małe, wątłe ognisko rozjarzyło się silniejszymi płomieniami. Walki pomiędzy ukrywającymi się śmierciożercami a aurorami wciąż trwały, mimo że od zniknięcia Lorda Voldemorta minęło już tyle lat. Minister tuszował te sprawy, aby nie doszło do nowego skandalu, choć społeczeństwo i tak zdawało sobie sprawę z tego, że jeszcze przez bardzo długi czas dobro będzie ścierać się ze złem. Dobrze znałem sytuację w Ministerstwie Magii, ojciec był tam bardzo ważnym urzędnikiem. Wiedział, co knują osłabieni i łaknący pomocy swego zaginionego pana śmierciożercy, a nie miał pojęcia, że jego jedyny syn zamierzał wkrótce zdradzić rodzinę i przystąpić do ich grona. Czy miałem jakiekolwiek wyrzuty sumienia, kiedy o tym myślałem? Ani trochę. Czułem potworną gorycz, ale i satysfakcję z tego powodu, już nie mogłem się doczekać, aż zobaczę jego minę, tę nienawiść, którą będzie mógł nareszcie uzewnętrznić.
Matka w końcu opuściła garderobę, ubrana była w piękną, turkusową szatę czarownicy, która idealnie współgrała z jej jasnymi, długimi lokami. Na szczycie głowy osadzoną miała pasującą do ubrania tiarę z małym rondem. Lewa dłoń połyskiwała delikatnie odbijającymi się we wrześniowym słońcu opalami, a pod pachą ściskała małą, błękitną torebkę ze złotą klamrą. Jak zwykle olśniewająca. Często się zastanawiałem, dlaczego w ogóle wyszła za ojca. Historia mojej rodziny była jasna tylko z pozorów. Tak naprawdę owiewała ją gęsta mgła tajemnicy, a nikt z żyjących nie chciał o tym rozmawiać. Zupełnie tak, jakby to był jakiś sięgający piekieł sekret, którego ujawnienie miało pogrążyć świat w wiecznym mroku. O rodzinie mojej matki wiedziałem naprawdę niewiele. Była jedynaczką jak większość osób z bogatych, czarodziejskich dworów. Tylko szlamy i zdrajcy krwi posiadali mnóstwo dzieciaków, ale tylko dlatego, że mieli nadzieję na lepsze życie, kiedy te skończą szkołę i podejmą jakąś pracę.
— Niestety ojciec wyjechał do Bułgarii, ma do załatwienia jakąś niecierpiącą zwłoki sprawę — powiedziała i podeszła do mnie, aby położyć smukłą dłoń na moim ramieniu. W jej oczach błysnęło szczere współczucie. — Nie przejmuj się tym, synu. Znasz ojca, wiesz, że on taki już jest. Chodźmy.
Wyciągnęła rękę w moją stronę, abym mógł ją uchwycić. Zrobiłem to delikatnie, bojąc się ją zmiąć. Matka była subtelna i bardzo elegancka, krucha jak laleczka z porcelany. Miała raczej słabe zdrowie, w dzieciństwie chorowała poważnie na krup, później przyszła gruźlica… Była potężną czarownicą, ale ciężko przechodziła nawet mugolskie choroby, na które większość czarodziejów czystej krwi jest zwyczajnie uodporniona.
Rzadko używała kominka, znacznie bardziej wolała teleportację. Tym razem również się deportowaliśmy. Prosto na King’s Cross. Przez zaledwie trzy, cztery sekundy dochodziłem do siebie; dym, ostry zapach kotów i wrzaski uczniów witających się z przyjaciółmi oraz żegnających z rodzicami jeszcze pogorszyły sytuację. Dookoła znajdowało się mnóstwo ludzi. Ledwo rozpoznawałem twarze znajomych. Czerwony, lśniący parowóz miał odjechać dopiero za jakiś czas, więc się zatrzymałem. Chciałem postać tutaj z matką, zanim wyruszę w drogę do Hogwartu. Ten ostatni raz.
— Matko, wiesz, że chciałbym wrócić na Boże Narodzenie, ale nie wiem, czy nadarzy się taka sposobność — przemówiłem, ważąc każde słowo. Kiedy z nią byłem, starałem się wysławiać tak grzecznie, jak to tylko możliwe.
Chciałem jej to w końcu wyznać, ale bałem się reakcji. Całym sercem we mnie wierzyła, a zdradzając ojca, musiałem zdradzić i ją. Coraz częściej rozważałem sfingowanie własnej śmierci, aby nie ranić jej wrażliwego serca. Po prostu nie mogła wiedzieć.
— Masz może jakieś plany? Czyżby związane z Pauliną? — zapytała, siląc się na obojętność.
Skwitowałem to krótkim, sztucznym śmiechem całkowicie pozbawionym humoru.
— Nie, bynajmniej nie ma to związku z Pauliną — odparłem. — Między nami zaczyna się psuć, ona zbyt wiele ode mnie wymaga, nie podobają się jej moje ambicje. Poza tym traktuję to raczej jako… przyjaźń.
Idealnie wyregulowane brwi matki powędrowały nieco ku górze, a na twarz wystąpiło zdumienie. Zwykle nie okazywała emocji, była wyniosła i chłodna, jak na prawdziwą arystokratkę przystało, lecz wszystko przeżywała na swój sposób. Nie była jak większość snobów, których znaliśmy. Przepraszam, poprawka. Ojciec znał wyłącznie snobów, którzy spędzali czas na liczeniu złotych monet, rozmowach na równie dostojne, co oni, tematy i chodzeniu do teatrów. Musiałem to jednak przyznać — klasy im nie brakowało, przynajmniej na pokaz, byli też bardzo dobrze zorientowani w postępach kulturowych, nie tylko czarodziejów, ale i mugoli.
— Zdałeś wszystkie egzaminy, przed tobą owutemy… Na Boga, nie mam pojęcia, co tej dziewczynie nie pasuje — rzekła tonem wyrażającym dezaprobatę. Och, gdyby tylko wiedziała, tak prędko nie przyznałaby mi racji. Wzrok jej wielkich, błękitnych oczu spoczął na czymś znajdującym się nieco powyżej mojego prawego ramienia, a ona sama dodała: — Ktoś macha w naszą stronę. Czy to nie ten młodzieniec od Blacków? Spójrz tylko, jak on się zmienił.
Odwróciłem się w kierunku, który wskazała mi matka. Rzeczywiście, w naszą stronę zmierzał mój rówieśnik Regulus Black, ale jakże był odmieniony! Jeszcze pod koniec czerwca wyglądał jak grzeczny, ułożony chłopiec z krótko ostrzyżonymi, ciemnymi włosami, delikatną urodą i arystokratycznym, chłodnym wyrazem twarzy, z nienagannie ułożoną czarną szatą. Jego paznokcie były krótkie i zadbane, a dziewczyny wprost za nim szalały. Natomiast ten Regulus miał włosy sięgające ramion, ubrany był w długi, skórzany, czarny płaszcz i ciężkie, nabite ćwiekami buty, w uszach miał okrągłe, niewielkie jeszcze tunele. Na twarzy błąkał się przyjazny, lecz nieco cyniczny uśmiech. Kiedy podszedł bliżej, zorientowałem się, że jego szare, niesamowicie przenikliwe oczy były podkreślone czarną kredką, a paznokcie — różnej długości. Blisko kącika dolnej wargi widniał srebrny, prosty kolczyk. Ucałował wierzch dłoni mojej matki, jak przystało na gentelmana, po czym wyciągnął rękę w moją stronę. Uścisnąłem ją, po prostu nie mogąc oderwać wzroku od jego twarzy.
— Mój Boże, bardzo się zmieniłeś — powiedziałem cicho. — Na początku cię nie poznałem.
— Pomyślałem sobie, że w życiu warto spróbować wszystkiego — odparł z uśmiechem. — Idziemy?
Spojrzałem na matkę. Kąciki jej ust drgnęły lekko, a ona sama wychyliła się nieco do przodu, aby pocałować mnie na pożegnanie w policzek. Jej dłoń delikatnie zmierzwiła mi włosy.
— Jeśli zmienisz zdanie, wróć do domu na Boże Narodzenie. Przyślij mi sowę, kiedy dojedziecie do Hogwartu.
Skinąłem tylko głową, chwyciłem rączkę kufra i odszedłem z Regulusem w stronę pociągu. Byłem ciekaw szczegółów tej drastycznej przemiany Blacka, więc bezzwłocznie znaleźliśmy sobie oddzielny przedział i usiedliśmy, czekając na odjazd pociągu. Nie przyjaźniliśmy się wcześniej, dopiero dwa lata temu zdaliśmy sobie sprawę z tego, że oboje mieliśmy podobne aspiracje. Nasze pragnienie służenia Czarnemu Panu bardzo nas do siebie zbliżyło. Ślizgon był jedyną osobą, która to naprawdę rozumiała. Paulina nigdy tego nie pojmowała i całkowicie sprzeciwiała się spełnieniu tego marzenia. Od pierwszej sekundy, kiedy jej powiedziałem, ba, przypuszczałem, że nigdy w to nie uwierzyła. Nie oczekiwałem akceptacji czy zachwytu z jej strony, ale miałem nadzieję na odrobinę wyrozumiałości.
Pociąg ruszył z lekkim szarpnięciem. Przez kilka minut przyglądałem się Regulusowi, podziwiając jego nowy styl; nie mogłem oderwać od niego wzroku. Dlaczego ubierał się tak wyzywająco? Pasowało to do niego o wiele bardziej niż prosta szata czarodzieja i włosy obcięte w nudny, zwyczajny sposób, lecz cały czas miałem wrażenie, że siedziałem z zupełnie inną osobą. Spojrzał na mnie, a na jego ustach zaigrał złośliwy uśmieszek. Wyglądał teraz jak niezwykle zadziorny, uroczy diabełek.
— Co? Co się tak gapisz? — zapytał.
— A nic. Zastanawiam się, co spowodowało twoją metamorfozę — odparłem.
Regulus uśmiechnął się tajemniczo, a jego wzrok powędrował do malowniczych krajobrazów rozciągających się za przybrudzoną szybą naszego przedziału.
— Postanowiłem korzystać z życia, używać go, ile tylko się da. No wiesz… Żyć dla przyjemności. To jestem prawdziwy ja. Kiedy już stanę się śmierciożercą, muszę być przyzwyczajony do pewnych rzeczy — odparł. — Nie masz nawet pojęcia, jak oni żyją! Mają to, o czym zamarzą, a przede wszystkim mogą nosić miano sług Czarnego Pana.
— Ach, więc każdy śmierciożerca ubiera się w ten sposób, rozumiem. — Black chyba nie wyczuł ironii. — No tak, masz rację. Ale wiesz… Czarny Pan zniknął. W jaki sposób zamierzasz zostać śmierciożercą?
To było kompletnie nielogiczne. Odniosłem być może mylne wrażenie, że Regulusowi imponowała potęga Lorda Voldemorta i korzyści wynikające z bycie u niego na służbie. Dla mnie zaś stało się to czymś więcej niż tylko tak zwanym „lansem”. Chciałem być śmierciożercą, aby nim być. Ot tak, po prostu. Liczyło się dla mnie tylko to, aby wstąpić w jego szeregi.  
— Odnajdziemy go. Skończymy tę budę, a potem razem wybierzemy się na poszukiwania. To będzie nasza przygoda życia — rzekł, a na jego pomalowanej twarzy pojawił się wyraz dzikiej radości, w głosie natomiast zabrzmiało słabo skrywane podniecenie. Wydawało mi się, że chciał coś jeszcze dodać, ale oszklone drzwi przedziału rozsunęły się, a do środka wsunęła się Paulina.
Poznałem ją od razu. Była opalona na ciemny brąz — drugi miesiąc wakacji spędziła na włoskich plażach, zażywając na przemian kąpieli morskich i słonecznych. Jej sięgające ramion loki splecione były w gruby warkocz spięty na końcu zapinką w kształcie dużej biedronki. Wciąż jeszcze miała na sobie mugolskie ubranie — granatowe, nieco powycierane dżinsy, zwyczajne czerwone trampki i białą bluzkę na ramiączkach. W talii przewiązana była szarym, zapinanym swetrem. Tuż po pożegnalnej uczcie pokłóciliśmy się, a przez całe wakacje nie korespondowaliśmy ze sobą; wysłała mi przez sowę jedynie mugolską, niezapisaną kartkę z Włoch. Teraz jednak uśmiechała się przyjaźnie, nieśmiało, co oznaczało, że złość jej przeszła. Nareszcie. Przystałem na ten uśmiech z nieopisaną ulgą, ponieważ nie chciało mi się po raz kolejny wysłuchiwać jej złośliwych utyskiwań.
— Szukałam cię w przedziale dla prefektów — zwróciła się do mnie, co jakiś czas zerkając na Regulusa.
Jego nowy styl nie zrobił na niej wrażenia, więc wyszło na to, że musieli się widzieć wcześniej, ale nie zaniepokoiło mnie to, bo Black nie przepadał za moją dziewczyną, być może dlatego, że była Krukonką. Poza tym twierdził, że mnie ograniczała. Faktycznie była to prawda, ale miałem nadzieję, że Paulinie przeszły już uprzedzenia. Z drugiej strony trudno było się jej dziwić — teoretycznie tylko Ślizgoni popierali Czarnego Pana.
— Usiedliśmy tutaj, żeby móc spokojnie porozmawiać — odpowiedział natychmiast Regulus i uśmiechnął się cierpko. — No wiesz, o śmierciożercach.
— Daj jej spokój — mruknąłem spanikowany, po czym wskazałem jej ręką fotel tuż obok mojego.
Paulina osunęła się ostrożnie na wskazane miejsce z takim wyrazem twarzy, jakby chciała za wszelką cenę zatrzymać na ustach przypominający uśmiech grymas, choć od środka rozsadzał ją gniew.
— Chciałem z tobą porozmawiać na osobności, bo mam nowiny — rzekł, nie zwracając uwagi na Skalską, która skierowała na niego pełen wyrzutów wzrok. Zerknął na nią, a w jego oczach zaigrały złośliwe iskierki. — Musimy w końcu coś zrobić w tym kierunku, dlatego podczas wakacji skontaktowałem się z pewną osobą…
— Eee… Wy nadal obstajecie przy swoich „planach”? — wpadła mu w słowo szatynka. W jej głosie usłyszałem rozpalającą się pretensję.
— Nic się nie zmieniło — odparł Regulus w taki sposób, jakby tłumaczył coś oczywistego opóźnionej w rozwoju osobie.
Denerwowanie Pauliny należało do jego ulubionych zajęć. Nigdy za nią nie przepadał, uważał nawet, że lepiej by było, gdybyśmy się rozstali. Nie łączyły nas zbyt zażyłe relacje, ale lubiłem spędzać z nią czas. Była oczytana i spokojna, nie miała zbyt wielu przyjaciół, zupełnie tak, jak ja. Łączyło nas wiele, aczkolwiek zawsze oblewał mnie zimny pot, a członki drętwiały, kiedy mój towarzysz wspominał przy niej o Lordzie Voldemorcie lub o jego poplecznikach. Tak naprawdę mogłem ufać tylko jemu, a on rozdmuchiwał naszą sprawę, jakby naprawdę była tylko żartem.
Black odwrócił wzrok od Skalskiej i przestał całkowicie zwracać na nią uwagę.
— Jak mówiłem, podczas wakacji skontaktowałem się z pewną osobą. Wydaje mi się, że wiesz, kim jest Rabastan Lestrange?
— Rabastan Lestrange? Ten Ślizgon? Przecież on dwa lata temu skończył szkołę, to niemożliwe, żeby był śmierciożercą…
— On nie, ale jest brat owszem. On i jego żona. Poznaliśmy się, a podczas ferii zimowych musimy się z nimi spotkać — dodał, po czym zwrócił wzrok na Paulinę, której mina bardzo mi się nie spodobała. Bardzo chciałem, żeby mój najserdeczniejszy przyjaciel przestał już pieprzyć.
Nie odpowiedziałem Regulusowi, przyglądając się jej z niepokojem. Black może i był swego rodzaju ignorantem, ale nie powinien rozmawiać przy nikim o Czarnym Panu, a przynajmniej podawać jakiekolwiek nazwisk. Jego naiwność przeszyła mnie na wskroś, lecz nie mogłem zrugać przyjaciela w obecności dziewczyny. Wszak byłem wobec niego lojalny. A Paulina… Od jakiegoś czasu nie mogłem odbudować zaufania, ponieważ zabroniła mi kontaktów z Regulusem.
To zły chłopak, ściągnie cię na złą drogę, zobaczysz! Musisz się opamiętać, proszę cię, mówiła. Nazywała go diabłem albo szaleńcem, ale tak naprawdę to ja nim byłem. Gdybym musiał wybrać: Czarny Pan czy Paulina, bez wahania zdecydowałbym się od niej odejść. Nie kochałem jej, my się po prostu przyjaźniliśmy, nie czułem tych sławnych motyli w brzuchu, kiedy z nią przebywałem. Ona o tym wiedziała, ale nie potrafiła się z tym pogodzić.
— Przestać żartować, porozmawiamy o tym później, dobrze? — mruknęłam, aby załagodzić sytuację, a Ślizgon parsknął ostrym śmiechem i skinął głową. Wyciągnął ze skórzanej, nabijanej ćwiekami torby egzemplarz Proroka Codziennego, odnalazł pożądaną stronę i pogrążył się w lekturze, ostentacyjnie nas ignorując.

*

Dojechaliśmy do Hogwartu około godziny ósmej. Deszcz zaczął zacinać i bębnić o szyby pociągu już po południu, więc zamkowe błonia stały się całkiem przemoknięte. Niebo było ciężkie, pokryte czarnymi i szarymi chmurami, z których na świat wylewały się strugi lodowatej, ciężkiej wody. Black i Paulina wciąż patrzyli po sobie nienawistnie; przez całą drogę praktycznie się do siebie nie odzywaliśmy. Koło piętnastej Regulus postanowił się przespać, Skalska wyciągnęła swój nowiutki podręcznik do transmutacji i zaczęła czytać interesujące ją rozdziały, a ja utkwiłem znudzony wzrok w szybko przesuwających się za oknem krajobrazach. Rytmiczny stukot pociągu i jego lekkie kołysanie sprawiło, że senność przyszła po kilkunastu minutach, moje powieki zrobiły się ciężkie… Ale jakoś nie zasnąłem, mimo że bardzo tego chciałem. Nie wypocząłem ani w nocy, ani podczas podróży.  
Wysiedliśmy z powozów i czym prędzej ruszyliśmy w stronę zamku, aby zbytnio nie zmoknąć. Paulina zniknęła w tłumie Krukonów zmierzających ku ich stołowi, nie powiedziawszy nawet słowa. Starałem się tym nie przejmować, zawsze sobie powtarzałem, że następnego dnia jej przejdzie. Z dnia na dzień pragnąłem tego coraz bardziej, a kiedy wszedłem do zamku ze świadomością, że oto rozpoczął się mój ostatni rok, chciałem tego po stokroć bardziej niż dwa miesiące temu. Czarny Pan stał się mym wyśnionym bogiem.
Przy stole Ślizgonów spocząłem tuż obok Regulusa, którego nowy styl wzbudzał prawdziwe zdumienie i podziw, zwłaszcza wśród dziewcząt. Znałem go, wiedziałem, będzie się tym bawił, ale nie przejmie się negatywnymi opiniami na swój temat. Uwielbiał bywać w centrum zainteresowania, a jego narcystyczne serce karmiło się wszystkimi plotkami, w których padło Regulus Black.  
Przez kilka minut przysłuchiwałem się, jak Ślizgoni siedzący dookoła mnie opowiadali sobie nawzajem, gdzie spędzili tegoroczne wakacje, ale co jakiś czas zerkałem na Paulinę. Wypatrzyłem ją siedzącą w otoczeniu swoich krukońskich koleżanek — ani razu nie zaszczyciła mnie spojrzeniem, mimo iż musiała czuć, że ją obserwowałem, lecz nie zamierzałem się przed nią korzyć. Coraz częściej wydawało mi się, że na to nie zasługiwała.
Wkroczyła McGonagall, niosąc prosty stołek z tiarą, prowadząc zdenerwowanych pierwszoroczniaków. Tiara Przydziału zaczęła śpiewać, ale nie słuchałem jej. Miałem na głowie dość swoich problemów, no i wiedziałem już, że mój związek zbliża się do nieuchronnego końca. Dusiłem się w tej klatce. Ona wciąż i nieustannie powtarzała mi, co robiłem nie tak. Wiecznie nie byłem dla niej dość dobry, dość popularny, odpowiednio kochający… co stało się jasne od pierwszego dnia, kiedy zaczęliśmy się oficjalnie spotykać. Nigdy jej nie kochałem, a ona wymagała ode mnie zbyt wiele, wciąż chciała brać. Bałem się to zakończyć, nie potrafiłem sobie wyobrazić, że nigdy nie spędzimy razem czasu, a przecież lubiłem jej towarzystwo. Coraz częściej żałowałem, że dałem się wkręcić w ten związek bez przyszłości, chyba faktycznie lepiej było pozostać po prostu przyjaciółmi…  
Po pieśni tiary nadszedł czas na ceremonię przydziału. Stary kapelusz Godryka Gryffindora spoczywał raz po raz na głowach wystraszonych pierwszoklasistów, wykrzykując po kilku sekundach nazwę domu. Kiedy ostatnia uczennica (Domna Zoja) usiadła przy stole Krukonów, powstał Dumbledore. Jego broda rzucała się w oczy, podobnie jak i rozmigotane, błękitne oczy skryte za okularami-połówkami. Lśniły jak diamenty nawet z takiej odległości.
— Mam zaszczyt powitać w Hogwarcie nowych uczniów, ufam, że będziecie się czuć tu tak samo dobrze, jak my — rzekł, rozglądając się dookoła z bardzo pogodną miną. — Chciałbym wam przedstawić naszego nowego nauczyciela obrony przed czarną magią, profesora Molgę.
Tęgi mężczyzna w średnim wieku powstał i ukłonił się lekko. W Wielkiej Sali rozbrzmiały oklaski, trwały formalnie jakiś czas, a gdy ustały, dyrektor dał nam znak, że można już jeść. Półmiski, wazy i talerze napełniły się nagle wszelkiego rodzaju potrawami. Ich zapach uderzył mnie w nozdrza i skutecznie pobudził soki żołądkowe, przypominając mi o głodzie.
— I co, nie przejmujesz się już tą…? Zaraz, jak jej tam… Patrycja? Ech, lepiej ci? — zapytał mnie znienacka Regulus, ściskając lekko mój nadgarstek spoczywający na blacie drewnianego stołu.
— Tak, trochę. Nie wydaje mi się, żeby Paulina mi to wybaczyła. No wiesz, moją decyzję.
— Ale może ją zaakceptuje. A jeśli nie… zobaczysz, jak z nią zerwiesz, dupy będą waliły drzwiami i oknami.
Klepnął mnie delikatnie w ramię i zajął się porcją swoich frytek z keczupem. Choć nie wyraził się o Krukonce zbyt uprzejmie, musiałem przyznać, że rozmowy nim zawsze powodowały ciepłe uczucia. Nikt poza matką nigdy się o mnie nie martwił, Regulus był pierwszy. Od momentu, kiedy odkryliśmy w sobie identyczne aspiracje dotyczące Czarnego Pana, bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Było to dla mnie coś zupełnie nowego. Bo może i miałem wielu znajomych, ale Regulus stał się dla mnie jak prawdziwy przyjaciel, któremu mogłem zaufać.
Tak czy owak, zignorowałem swój kiepski nastrój i zająłem się pieczenią, przysłuchując się, jak Regulus opowiadał o swoich wakacjach, które spędził w Hiszpanii.

— Nurkowałem, i możecie mi wierzyć lub nie… Natknąłem się na wielką kałamarnicę, taką, jaka pływa w hogwarckim jeziorze — mówił, gestykulując żywo obiema rękami. W jednej trzymał wielką frytkę umoczoną w pomidorowym sosie. Przypadkowo zbyt gwałtownie się zamachnął, a jej koniec oderwał się i poleciał gdzieś do tyłu.

Po uroczystej kolacji Dumbledore pozwolił nam się rozejrzeć do naszych dormitoriów. Zerknąłem jeszcze raz w kierunku stołu Krukonów, ale zawahałem się. Postanowiłem już tego wieczora nie spotykać się z Pauliną. Uświadomiłem sobie, że miałem już dość jej fochów. Ba, na tamtą chwilę obrzydły mi także wszystkie inne kobiety żyjące na świecie. Odwróciłem się i zacząłem nawoływać pierwszoroczniaków, aby jako prefekt i prefekt naczelny pomóc tym, którzy dopiero na wakacjach dostali odznaki. Obowiązki. Tak, to była najlepsza ucieczka od problemów.

~*~


Pierwszy rozdział nudnawy, chciałam wszystko dokładnie opisać i przedstawić. Następny rozdział pewnie za tydzień. Dziś jest pierwszy września, siedemdziesiąta druga rocznica wybuchu II Wojny Światowej. Patriotyczny dzień. Dedykacja dla Atramentowej. :*
 

12 komentarzy:

  1. Cóż, na razie ciężko cokolwiek powiedzieć, ale akcja już się zawiązała. Bardzo ciekawi mnie postać Regulusa i jego „przemiany”; ciekawa jestem co ją spowodowało?Miły akcent w postaci Pauliny Skalskiej; powiało patriotyzmem, czyżby dlatego, że to 1 września? Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy.
    ~Cor

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też, ale także dlatego, że to jest Hogwart z scp, a on jest w Polsce :D

      Usuń
  2. Dużo opisów, ale na początek jest to konieczne :) Podobało mi się, jak określiłaś stosunek Barty’ego do Pauliny. Rzeczywiście, straszna egoistka…!Regulus zrobił się na jakiś ‚top punk model”? xDPozdrawiam ;*
    ~Caitlin

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Etam, ja opisy wprost kocham, nie tylko na początku xD Regulus jest bardziej top metal xD

      Usuń
  3. Ciekawość mnie zżera co do powodu przemiany Regulusa,jednak bardzo się ciesze że takowa nastąpiła.Uwielbiam wręcz opisy,było ich tu dość sporo.Czekam z niecierpliwością na następny rozdział i mam nadzieję że Barty szybko ,,pozbędzie”się Pauliny ^_^ Pozdrawiam.
    ~Lunatic

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe, sądzę, że raczej to ona pozbędzie się jego xD

      Usuń
  4. Wcale nie jest nudnawy.Pewnie dużo czasu zajmie Bartiemu szukanie Czarnego Pana……….Pozdrawiam.
    ~olka

    OdpowiedzUsuń
  5. O lol, czemu ja tego nie skomentowałam? oO Dedykacja dla mnie i brak komentarza… skandal.Gdzie nowy rozdział pytam się? Chyba mówiłam, że ten blog się zaje…dwabiscie zapowiada, a tu ponad miesiąc i rozdziału brak. Streszczaj się!Nienawidzę Pauliny. Jak ona w ogóle mogła się do Barty’ego zbliżać? Ja to przy nim tylko i wyłącznie Sophie widzę, nikogo poza nią. A Regulus świetny! Taki styl do niego pasuje, w każdym bądź razie w mojej wyobraźni na pewno. :D Ciekawe nazwisko nowego nauczyciela OPCM. ;DDAWAJ ROZDZIAŁ!!!
    ~Atramentowa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, zobaczymy, jak się Wam spodoba Regulus w trzecim rozdziale, aaach, już samo przepisywanie mnie z tego paskudnego zeszytu mnie zniechęca, ale będę musiała się przemóc xD

      Usuń
  6. Hej! Wcale nie zapomniałam o akcji z komentowaniem :)
    Zgadzam się, rozdział trochę nudawy, ale zapewne było to konieczne, aby wprowadzić czytelników w świat przedstawiony.
    Opisów wiele. Wiem, że to jest potrzebne itd, ale trochę ich za dużo. Naprawdę.
    Bardzo spodobała mi się postać Pauliny. Jest świetna! W ogóle nie spodziewałam się, że Barty będzie miał dziewczynę!
    W sumie pewnie żałujesz, że nie dostałaś kogoś do pary, o podobnym poziomie, bo ja pewnie ani błędów nie znajdę, ani nie docenię dobrego stylu. Cóż…
    ~Lilavati

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cooo, Barty miałby być przegrywem? Nawet nie sądziłam, że na takiego go wykreowałam. ;_;

      Usuń