Tylko jedno może unicestwić marzenie — strach
przed porażką.
— P. Coelho
Zaraz po
Świętach Bożego Narodzenia wróciliśmy z Regulusem do Hogwartu. Było to dziwne
uczucie wracać do harmonijnej szkoły zarządzanej przez Dumbledore’a po
spędzeniu ferii u śmierciożerców, ale przyzwyczaiłem się już do przekrętów i
ukrywania różnych rzeczy. Regulus oczywiście w ogóle nie zmienił podejścia do
nauki, mimo że zaczął się już drugi semestr, lecz nie było to dla mnie
niespodzianką. Mimo że śmierciożercy to elita, Black uważał, że nie musiał posiadać
wielkiego wykształcenia. Wciąż miał trochę niepoukładane w głowie, ale
wiedziałem, że mu to minie. Wcześniej czy później.
Luty nastał
szybko, a wraz z nim odwilż i pora zimnego, nieprzyjemnego deszczu. Nie
nastawiałem się jednak na wiosnę, w marcu zazwyczaj znów sypał śnieg i chwytał
przymrozek, poza tym miałem na głowie coś naprawdę ważnego. Termin konkursu
wyznaczono na trzynasty dzień lutego, więc okropna pogoda nie była dla mnie ani
trochę dołująca, wręcz przeciwnie. Cieszyłem się, że nic mnie nie rozpraszało.
Tym razem w Hogwarcie wyłaniało się reprezentanta, który miał zmierzyć się w
kwietniu z uczniami wszystkich europejskich szkół. Listy od matki bardzo
pomagały, choć kiedy podczas śniadania widziałem nadlatującą sowę, miałem nadzieję,
że tym razem przyjdzie coś od ojca. Nie wierzyłem, że uda mi się jakimś cudem
przejść do kolejnego etapu, ale lepiej było dać z siebie wszystko, niż
odpuścić. A Regulus wcale mi nie pomagał, wciąż narzekał na naukę, jakby faktycznie sam spędzał w książkach całe
dnie.
— Nie
pamiętam, żeby Snape dał ci kiedyś mniej niż wybitny — mówił z rozdrażnieniem, leżąc na podłodze przed
kominkiem i dźgając płomienie różdżką. — Co jak co, ale eliksiry to
twój konik. Pamiętasz, jak napisałeś ostatni test na dwieście pięćdziesiąt
procent? A ty non-stop siedzisz w tych… przepisach, książkach, gotujesz te
wywary… Zaniedbujesz mnie!
— Strasznie
mi z tego powodu przykro. Tobie też by się krzywda nie stała, gdybyś chociaż
raz przeczytał notatki z lekcji — mruknąłem znad wielkiego stosu
pergaminów z przepisami, które dostałem od Snape’a, po czym dodałem złośliwie: — Ach,
zapomniałem, przecież ty nie robisz żadnych notatek.
— Przecież
samodzielnie piszę prace domowe. I weź pod uwagę to, że od dwóch tygodni nie
dostałem szlabanu — oburzył się ostentacyjnie.
— Dostałeś
od McGonagall. W zeszły czwartek, za te eksplodujące myszy.
— No tak,
zapomniałem. Ale jest znaczna poprawa — rzekł, najwyraźniej ucieszony
tą informacją.
Nic mu już na
to nie odpowiedziałem. Nie widziałem sensu, aby nadal ciągnąć tę głupią rozmowę
o niczym. Bardzo lubiłem Regulusa i był on dla mnie bardzo bliski, ale czasami
jego zachowanie doprowadzało mnie do szału. Dlatego wtedy, aby nie wywołać
kłótni, odcinałem się od wszystkiego, ignorowałem jego dalszą paplaninę i
ciągnięcie za nogawki spodni, choć miałem go wtedy ochotę kopnąć. Coraz
częściej oczami wyobraźni widziałem nas jako dwie szesnastoletnie psiapsiółki.
Z jednej strony trochę mnie to drażniło, lecz z drugiej nie godziło to w moje
poczucie męskości. Po prostu tak się dobraliśmy.
Gruba warstwa
śniegu zaczęła powoli topnieć i teraz zamiast lekkiego, świeżego puchu, błonia
pokrywała wilgotna, ciężka skorupa. Niebo było zazwyczaj bezchmurne, ale miało okropny,
rażący, szaroniebieski kolor. Słońce rzadko kiedy na nim gościło, ogrzewając
delikatnie zmrożoną jeszcze ziemię. Paskudna pogoda. Nie zachwycałem się ani
opieką nad magicznymi stworzeniami, ani treningami quidditcha, które były mi
teraz najmniej potrzebne.
Dzień konkursu
okazał się dla mnie dniem pełnym niepokoju i stresu. Został on podzielony na
dwie części: teoretyczną, czyli test, który napisaliśmy o godzinie dziesiątej
trzydzieści, oraz praktyczną. O siedemnastej mieliśmy zebrać się w Wielkiej
Sali razem ze swoimi kociołkami i uwarzyć bardzo skomplikowany wywar Żywej
Śmierci. Niby przerabialiśmy go w szóstej klasie, ale stres, dwie godziny na
przyrządzenie go i recepta wykuta na pamięć nie sprzyjały w poprawnym
sporządzeniu mikstury. Bardzo się denerwowałem, kiedy profesor Sprout lub McGonagall
zaglądały mi przez ramię. Snape’a nauczyłem się ignorować, a i on nie zwracał
na mnie większej uwagi. Kiedy minął wyznaczony czas, nakazano nam odejść od
kociołków, a profesor McGonagall za pomocą różdżki napełniła kolby opisane
naszymi nazwiskami. Podziękowała nam i oświadczyła, że wyniki zawisną na
drzwiach do Wielkiej Sali w przyszłym tygodniu.
Do dormitorium
wróciłem blady i przerażony. Byłem pewien, że to zawaliłem, ale nie potrafiłem
sobie przypomnieć, co zrobiłem źle; miałem już mętlik w głowie. Niby część
praktyczna poszła mi nieźle, a eliksir miał barwę opisaną w podręczniku, lecz
nie byłem przekonany, na ile pytań w teście odpowiedziałem poprawnie.
Regulus
siedział w fotelu przed kominkiem i nie robił nic. Jak zwykle. Jego pozycja w
wygodnym fotelu i fajka w zębach ani trochę mnie nie zaskoczyły, choć na mój
widok bardzo się ożywił. Uśmiechnął się szeroko.
— Mój
olimpijczyk! — zawołał z entuzjazmem, wrzucając niedokończoną fajkę
do kominka, a ogień pochłonął ją łakomie.
— Daj
sobie spokój, zawaliłem wszystko — mruknąłem. — Ale
przynajmniej mam wybitny u Snape’a. Jakbym
od sześciu lat miał coś innego…
Opadłem na
fotel obok Blacka i zacząłem szukać w torbie swojego niedokończonego
wypracowania na temat animagów dla McGonagall. Zażyczyła je sobie na czwartek,
więc zostało jeszcze trochę czasu, ale wolałem skończyć je wcześniej chociażby
dlatego, aby Regulus mógł je w miarę szybko ode mnie przepisać. Nie znosił
transmutacji i opiekunki Gryfonów, a ona nie znosiła jego. Znajomość doskonała.
— Pierdolisz — podsumował
mnie złośliwie Black. — Tylko pomyśl. Za cztery miesiące będziemy już
w pełni wykwalifikowanymi czarodziejami, Rabastan wprowadzi nas do grupy…
Będzie pięknie. Pierdol eliksiry. Pierdol konkurs.
— Nie
możesz widzieć świata w samych superlatywach, bo kiedyś bardzo się rozczarujesz — powiedziałem
cicho i jeszcze bardziej zniżyłem głos do szeptu. — Wyobraź sobie, że
służba Czarnemu Panu nie jest taka prosta, jak ci się wydaje. Przecież nikt nie
ma pojęcia, gdzie on jest. Jak niby zamierzasz dla niego pracować? Musisz być
przygotowany na niepowodzenia, życie śmierciożercy nie zawsze jest pełne zwycięstw.
Spójrz na Czarnego Pana, na pewno nie spodziewał się klęski. A jednak ją
poniósł.
— Nie
musisz mi mówić, że ich życie to nie
sielanka. Ale nie mogę być wiecznym pesymistą, bo nic w życiu nie osiągnę — rzekł,
na co tylko wzruszyłem ramionami.
— Rób,
jak chcesz. Ale jeśli się z góry zakłada niepowodzenie, to później przeżywasz
mniejsze rozczarowanie — mruknąłem.
Nie chciałem
się z nim kłócić. Zależało mi też na jego dobrym samopoczuciu, no i gdyby się
rozczarował służbą u Czarnego Pana, to byłaby klęska jego życia. Przecież postawiliśmy
na to wszystko, liczyło się dlań tylko to zajęcie. Wiedziałem, że Black od
dawna interesował się wszelakimi wzmiankami o dziwnych zniknięciach,
zabójstwach, zdarzeniach… Chciał jak najszybciej skończyć naukę w Hogwarcie, żeby
brać w tym udział, ale idiotycznie wierzył, że ukrywający się od lat
śmierciożercy przyjmą jakiegoś anonimowego smarkacza z otwartymi ramionami. Regulus
popadał w szaleństwo, ja zaś wiedziałem, że będę tęsknił za szkołą, w której
tyle przeżyłem. Chciałbym tu kiedyś wrócić, ale wiedziałem, że w karierze śmierciożercy
to niemożliwe. Dumbledore zawsze będzie strzegł tego miejsca, a Lord Voldemort,
kiedy już powróci, nie spróbuje go opanować. Tak, jak Napoleon przeceni swoje
siły, nacierając w nieodpowiednim czasie na Moskwę, tak Czarny Pan mógł
popełnić ten sam błąd, lecz wierzyłem, że tak się nie stanie. Przecież był już
u szczytu sławy i mocy, a nie ruszył Hogwartu.
Byłem tak
znudzony i zmęczony po całym dniu stresowania się konkursem, że najlepszym
rozwiązaniem był długi spacer po błoniach, zanim postanowiłem zasiąść do
wypracowanie dla McGonagall. Teraz nie mogłem się na niczym skupić, dlatego
wstałem i zacząłem chować książki do torby.
— Gdzie
się wybierasz? — zapytał automatycznie Regulus.
— Na
spacer. Samotnie.
— No
przestań, ty się na mnie nigdy nie złościsz…
Był irytujący
jak małe dziecko i — jak małemu dziecku — zawsze musiałem
mu ulec. Westchnąłem i przycisnąłem dłonie do oczu, by rozetrzeć zmęczenie.
— Dobra — wycedziłem. — Ale
mam dość, więc idziesz, nie gderasz. Zrozumiałeś?
Black
roześmiał się serdecznie i również uniósł się z fotela. Ubraliśmy letnie
peleryny i opuściliśmy dormitorium. Jako siódmoklasiści mieliśmy dużo wolnego
czasu, aby móc ukończyć Hogwart z jak najlepszymi stopniami, ale nie wszyscy
dobrze nim rozporządzali. Ja bardzo się starałem, Regulus jednak wszystko
ignorował. Gdyby nie jego wrodzona inteligencja, ślizgoński spryt i nieodparty
czar, któremu zresztą ja sam często ulegałem, w tym roku miałby spory problem z
zaliczeniem pierwszego semestru.
Szliśmy w
milczeniu przez wydeptane w pięciocentymetrowej warstwie mokrego, ciężkiego
śniegu dróżki. Słońce prawie całkowicie zniknęło za horyzontem, a w oknach
chatki Hagrida paliło się już światło. Po prostu nie znosiłem takiej pogody.
Zima była naprawdę piękną porą roku, ale kiedy się kończyła… Chciało się tylko
umrzeć lub zapaść w długi sen i obudzić się w kwietniu.
— Regulus…
— Hmm?
— Byłeś
kiedyś zakochany? Ale tak naprawdę — mruknąłem, przyglądając się
swoim trepom, które już trochę przemokły.
— Z
doświadczenia wiem, że to kłamstwo. Ale była kiedyś taka dziewczyna… Gryfonka,
nazywała się Sabina Kossobudzka. Była śliczna, jasnowłosa, to była pierwsza w
moim życiu dziewczyna, z którą spałem i chyba naprawdę kochałem.
— Nie
pamiętam jej — wpadłem mu w słowo.
— Bo była
w klasie niżej, no i kiedy jej rodzice się dowiedzieli, że spotyka się ze
Ślizgonem, którego nazwisko brzmi „Black”, natychmiast wypisali ją ze szkoły.
Głupie, nie? Teraz uczy się w Beauxbatons. — Westchnął cicho i kopnął
grudkę mokrego, ciężkiego śniegu, która rozpadła się na mniejsze. — A
wiesz, co było najgorsze? Nie napisała do mnie ani razu. Po prostu wyjechała
bez słowa. To mi dało do zrozumienia, że „prawdziwa miłość” nie istnieje.
Przynajmniej dla mnie.
Pożałowałem,
że go o to zapytałem. Bardzo pogorszyłem mu humor. Mógł to przede mną ukryć pod
fałszywym uśmiechem (co zresztą prawie natychmiast zrobił — roześmiał
się jak wariat i klepnął mnie w ramię), ale znałem go na tyle dobrze, aby
natychmiast rozpoznać maskę. Uścisnąłem jego dłoń, aby dodać mu otuchy, a Black
zerknął w moją stronę i zaproponował fajkę.
*
— Przestań
się denerwować, wszyscy wiedzą, że będziesz pierwszy. W końcu jesteś kujonem,
nie?
— Daj
spokój. Popełniłem wiele błędów, które…
Drzwi do
pokoju nauczycielskiego otworzyły się i wyszedł profesor Snape z krótką listą,
którą przymocował do ściany. W jednej chwili wszyscy stłoczyliśmy się dookoła
niej, ale byłem zbyt zdenerwowany, aby podejść na sam przód. Snape pojawił się
przy moim boku. Jego twarzy była nieprzenikniona, oczy chłodne i nieruchome.
Bałem się zapytać, które zająłem miejsce.
— Muszę
ci pogratulować, moja i twoja praca nie poszła na marne — rzekł,
przyglądając mi się surowo. — Przejdźmy się.
Bez słowa
ruszyliśmy korytarzem. Wciąż byłem zbyt zszokowany, by powiadomić Regulusa,
dokąd się wybierałem. Nie mogłem pozbierać myśli ani wykrztusić słowa. Coś w życiu
nareszcie mi się udało. Coś, z czego mój ojciec w końcu mógł być dumny.
— Od
samego początku wiedziałem, że będziesz pierwszy — powiedział Mistrz
Eliksirów ze wzrokiem utkwionym w swoich stopach, kiedy kierowaliśmy się
korytarzem w stronę głównych schodów. — A teraz reprezentujesz
Hogwart w bardzo ważnym konkursie. Nie widzę u ciebie problemu z przyswojeniem
wiedzy, jeżeli będziemy pracować systematycznie, masz szansę to wygrać. Twoim
jedynym problemem jest tylko nieśmiałość, co może być kłopotliwe, ponieważ
osoby z Beauxbatons lub z Magia Escola będą starały się to wykorzystać. Mogą
nie mieć odpowiedniej wiedzy, ale ich docinki wystarczą, aby cię zdołować.
Zrobią wszystko, żeby wygrać i udowodnić, że uczniowie Dumbledore’a nie są tacy
genialni jak on sam. Hogwart ma idealnego dyrektora, ale wszyscy musimy liczyć
się z tym, że narażeni jesteśmy na nienawiść ze strony innych szkół.
Snape mówił to
cicho, z wyrazem zasępienia na ziemistej, wychudzonej twarzy. Przyglądałem mu
się przez chwilę, nie odzywając się ani słowem, bo co też miałbym mu
powiedzieć? Myślałem o wyjeździe do Niemiec, gdzie w tym roku miał się odbyć
Konkurs Eliksowarów. Samo wyobrażenie sobie tego przedsięwzięcia sprawiało, że
czułem w gardle wielką gulę, której potrafiłem przełknąć.
— Jesteś
świadom tego, że ostatni, finałowy etap odbędzie się we wrześniu. Oznacza to,
że zakończysz już szkołę i przystąpisz do niego jako absolwent Hogwartu — dodał,
pierwszy raz podnosząc na mnie swój wzrok.
Poczułem się
tak, jakby jego czarne, puste oczy miały moc odczytywania moich myśli.
Odniosłem nieprzyjemne wrażenie, że najgłębiej skrywany sekret związany z moim
wstąpieniem w kręgi śmierciożerców mógł dostać się przypadkowo do jego głowy,
więc natychmiast zacząłem myśleć o lataniu. Prędko spuściłem oczy, aby przerwać
kontakt wzrokowy.
— Zdaję
sobie z tego sprawę — mruknąłem, a niechciane wspomnienia z Bożego
Narodzenia natarczywie pchały się na pierwszy plan. — Ale przecież to
nie stanowi żadnego problemu. Nie zamierzam nigdzie wyjeżdżać, łamać prawa czy…
Zerknąłem na
niego kątem oka i szybko powróciłem do wpatrywania się w swoje buty. Minął nas
Prawie Bezgłowy Nick, więc obaj powiedzieliśmy mu dzień dobry.
— Niczego
takiego nie sugeruję. Po prostu widzę w tobie potencjał, który żal byłoby
zmarnować — odparł. — Niezmiennie widzimy się dzisiaj na
lekcji o godzinie dziewiętnastej. Do widzenia.
Odwrócił się
na pięcie, przyspieszył kroku i odszedł, łopocząc i powiewając czarną peleryną przypominającą
skórzaste skrzydła nietoperza lub wielkiego, czarnego kruka. Zostawił mnie na
pustym korytarzu ze ściśniętym żołądkiem i niepokojem w sercu.
Wróciłem do
dormitorium jakiś kwadrans później i natychmiast rozejrzałem się po salonie w
poszukiwaniu Regulusa. Dostrzegłem go siedzącego samotnie w fotelu w ciemnym
kącie, z butelką, o dziwo, piwa kremowego w garści i fajką w zębach. Salon był
opustoszały i wyglądał dziś wyjątkowo przygnębiająco.
— Snape
cię już wypuścił? — zapytał, kiedy usiadłem na poręczy jego
skórzanego fotela i wziąłem od niego papierosa.
— Nie na
długo. Za półtorej godziny muszę iść do jego gabinetu, mamy mnóstwo pracy — odparłem,
a Black uniósł brwi.
— Przecież
dostałeś się do części europejskiej, czego on od ciebie chce? Nie może ci dać
jednego wolnego dnia? Pokonałeś kujonicę Julię, należy ci się odpoczynek!
— No
wiesz, jeżeli chcę przejść dalej, muszę ciężko pracować — stwierdziłem
po krótkim namyśle, brzmiąc tak rozsądnie, jak się tylko dało. — Martwi
mnie jedno. Snape chyba coś podejrzewa. No… chyba myśli, że zamierzam zrobić
coś nielegalnego. Dał mi to przed chwilą do zrozumienia.
Spojrzałem na
niego z wyrzutem i wypuściłem dym z płuc; bardzo nie chciałem winić przyjaciela
za podejrzliwość nauczyciela, lecz nie mogłem przestać myśleć o
nieodpowiedzialnym zachowaniu Regulusa. Przez jego przystojna twarz przebiegł
ledwo zauważalny cień, który szybko ustąpił miejsca pobłażliwemu uśmiechowi.
— Nie ma
się czym przejmować, Snape chce cię po prostu zmusić do ukończenia tego
konkursu. Myśli, że będziesz harował jak wół — rzekł i przywarł wargami
do butelki, aby wypić resztkę płynu.
Wydawało mi
się, że przekonał do tego siebie samego, lecz ja jakoś nie potrafiłem uwierzyć
w jego słowa. Być może faktycznie trochę za bardzo się przejmowałem, ale na tym
polegało przecież bycie śmierciożercą. Stała czujność, dyskrecja, rozwaga i
przede wszystkim ostrożność… Regulus był na sługę Czarnego Pana zbyt
lekkomyślny i roztargniony, ale nigdy bym mu tego nie powiedział. Tak naprawdę
nie miałem pojęcia, jak zachowałby się Black, gdyby to ode mnie usłyszał, chociaż…
chociaż wolałem tego nie sprawdzać. Jak zwykle postanowiłem milczeć.
*
Mimo że do
maja, kiedy to mieliśmy jechać do niemieckiej szkoły, pozostało jeszcze dużo
czasu, Snape żądał ode mnie praktycznie codziennych wizyt w jego gabinecie. Za
każdym razem, gdy opanowałem kolejną recepturę (odpytywał mnie zaraz po
przyjściu albo podczas warzenia innej mikstury), Mistrz Eliksirów zjawiał się z
kolejną, jeszcze dłuższą i trudniejszą do zapamiętania. Zatem gdy na tablicy
ogłoszeń pojawiła się informacja o wycieczce do Hogsmeade w pierwszy dzień
ferii wielkanocnych, naprawdę się ucieszyłem. Nareszcie mogłem odpocząć.
— To
będzie szesnastego kwietnia — zauważył Regulus i uwiesił się na mojej
szyi. — Nie masz czasami lekcji z Mistrzem? A, nie, przepraszam, łazisz
do niego codziennie. Ciekawe, co tam robicie…
— Przestań
szydzić. Jestem już zmęczony nauką. Albo do olimpiady, albo do egzaminów… Uczę
się za nas dwóch. I jeszcze ten quidditch… Chciałbym się rozerwać — powiedziałem
i skierowałem swoje kroki w stronę Wielkiej Sali, ponieważ śniadanie już się
dawno rozpoczęło.
Nie mogłem
doczekać się tej soboty. Zostały do niej jeszcze dwa dni srogiej nauki,
treningu w piątek wieczorem i piekielnie trudnych lekcji, a najgorsza z nich
wszystkich była transmutacja. Radziłem sobie na tyle dobrze, żeby nie spaść
poniżej piątki, choć odnosiłem raczej trafne wrażenie, iż profesor McGonagall,
która nauczała tego przedmiotu, nie przepadała za mną i za Regulusem. Owszem,
wiadome było, że nie lubiła Ślizgonów, ale nas darzyła chyba szczególną
niechęcią. Dlatego we czwartek udałem się na jej lekcję z nikłą radością w
sercu — czyli jak zawsze. Kiedy sprawdzała skuteczność moich zaklęć,
przyglądała mi się zza tych swoich prostokątnych okularów i mrużyła oczy, jakby
chciała wypatrzyć najmniejszy błąd.
— Dobrze
to robisz, Crouch — powiedziała, kiedy wyczarowałem Regulusowi długie,
siwe włosy wystające z nosa. Oczywiście na jej polecenie. — Ale brak
ci pewności siebie, co może zniszczyć nawet najświetniej zapowiadającą się
karierę. Nie odziedziczyłeś charyzmy po swoim ojcu. Pięć punktów dla
Slytherinu.
I odeszła w
stronę Alicji Kiler, aby przymocować jej z powrotem uszy, które przez przypadek
jej koleżanka wysłała na sam szczyt szafy. Czułem, jak paliły mnie policzki.
Profesor McGonagall doskonale wiedziała, kim był mój ojciec i czego już dokonał.
Każdy to wiedział, jeśli choć trochę znał moją rodzinę. Odniosłem wrażenie, że nauczycielka
powiedziała to tylko po to, aby podnieść mi ciśnienie i jeszcze bardziej
zdołować. Nie zachowywała się złośliwie Snape, lecz osoby, które w jakiś sposób
zalazły jej za skórę, traktowała z większą niż zwykle surowością.
Następnego
dnia obudziłem się trochę później niż zwykle. Regulus jeszcze spał, z jakąś
niedbałą wytwornością odchyliwszy głowę do tyłu. Szturchnąłem go dopiero wtedy,
kiedy byłem już gotów do wyjścia; Regulus przeciągnął się nonszalancko i
otworzył zaspane oczy. Widziałem kilkakrotnie jego brata Syriusza, i choć było
to dawno temu, w tej chwili bardzo go przypominał. Przetarł powieki zaciśniętymi
pięściami i westchnął. Zdecydowanie nie należał do rannych ptaszków.
— Już
wstałeś? Tak wcześnie? — mruknął i zsunął się z łóżka.
— Eee… Jest
dziewiąta trzydzieści — zauważyłem. — Chodź, śniadanie już
dawno się zaczęło.
Black zaczął
szukać poszczególnych części garderoby w swoim kufrze, z którego kipiała
mieszanina przeróżnych rzeczy: od czarnych szat, przez lśniące glany, oprawione
w skórę podręczniki szkolne i książki, po puste flaszki i buteleczki. Mimo że
Regulus zmienił styl i podejście do życia, nie porzucił swojej wielkiej pasji,
jaką były książki. On ich nie czytał, tylko pochłaniał jedną po drugiej, a
robił to zazwyczaj w takich sytuacjach, kiedy miał jakieś obowiązki. Szkoda
tylko, że nie mógł swojej uwagi skierować na tomy nieco bardziej przydatne w
naszej obecnej sytuacji.
Zanim Black się
ubrał, było już za pięć dziesiąta. W dormitorium oczywiście nie spotkaliśmy
nikogo. Ślizgoni albo spożywali śniadanie w Wielkiej Sali, albo już dawno zwiedzali
Hogsmeade. Rzuciłem Regulusowi ostrzegawcze spojrzenie i ruszyłem ciemnym
lochem w stronę jasnego światełka, które oznaczało przejście do holu. Nie byłem
specjalnie głodny, ale Black marudził, żeby mimo wszystko pójść coś zjeść.
Poczułem się jak jego ojciec. Bez słowa skierowałem się do Wielkiej Sali, z
której dobiegał zwykły poranny zgiełk towarzyszący sobotniemu śniadaniu.
Usiedliśmy
przy stole Ślizgonów, a ja posmarowałem sobie połówkę bułki dżemem
brzoskwiniowym.
— Już nie
mogę się doczekać końca szkoły — rzekł Regulus i rzucił rozmarzone
spojrzenie na zaczarowany sufit, który teraz miał barwę błękitną, choć nieco
surową.
Ostatnio
powtarzał to za każdym razem, kiedy szliśmy na posiłek. Ja również pragnąłem
już otrzymać świadectwo ukończenia Hogwartu, lecz wiedziałem, że będę mocno
tęsknić, choć nigdy bym się Regulusowi do tego nie przyznał.
— Tak ci
spieszno do służby? — zapytałem cicho, aby nikt nas nie usłyszał,
choć w sali było i tak niewielu uczniów, a przy stole nauczycielskim nie
siedział nikt.
Regulus
uśmiechnął się do mnie znad swojego pucharka z sokiem dyniowym, a w jego
ciemnych oczach zaigrały wesoły błyski.
— Przecież
zawsze o tym marzyłem. W tej szkole marnuję tylko czas. Niczego więcej się nie
nauczę, tak naprawdę tylko służba pomoże mi jakoś przetrwać to upierdliwe życie — odparł.
Zawsze. Czyli dokładnie od dwóch lat.
Idąc do
Hogsmeade, rozkoszowaliśmy się pięknym, wyjątkowo ciepłym przedpołudniem i
nadal rozmawialiśmy o Lordzie Voldemorcie. Z obu stron mieliśmy zieleniejący
się już Zakazany Las, i choć słońce nie do końca tutaj docierało,
pozdejmowaliśmy peleryny i szliśmy w samych szkolnych szatach. Nikt nie mógł
nas tutaj ani podejrzeć, ani podsłuchać, więc pozwoliliśmy sobie na większą
swobodę.
— A gdyby
rozkazał ci zrobić straszną rzecz… ale taką, za którą mógłbyś trafić do
Azkabanu… Zrobiłbyś to? — zapytałem cicho i rzuciłem za siebie
szybkie spojrzenie, aby się upewnić, czy nikt za nami nie szedł.
— W końcu
to mój pan, muszę robić wszystko, co mi rozkaże. Jest jednak jeden problem.
Nikt nie wie, gdzie znajduje się Czarny Pan.
— No tak.
Trzeba skontaktować się z kimś, kto ma ogólne pojęcie na temat zaistniałej
sytuacji — mruknąłem. — Mówiłeś, że Lestrange to osoba,
której można zaufać?
Spojrzałem na
niego, cały czas mając w pamięci te brednie o dziesięciolatce kontaktującej się
ze śmierciożercami.
— Ba.
Bellatriks była swego czasu bardzo blisko z Czarnym Panem. To znaczy… — Zaśmiał
się, widząc najszczersze zdumienie malujące się na mojej twarzy. — Była
mu bardzo oddana, zrobi wszystko, aby go odnaleźć. Barty… pomyśl tylko, co
powie twój ojciec, kiedy się dowie, jakie masz plany.
— Nie
dowie się — odpowiedziałem z naciskiem. — Kiedy ta
informacja do niego dotrze, ja będę już oddanym sługą Czarnego Pana. Już
przestało mi zależeć na jego uwadze, to nie tak. Pragnę tylko, by matka nie
miała mi tego za złe. To moje marzenie i mam nadzieję, że zrozumie.
Dotarliśmy do
wioski. Tu i ówdzie przechadzali się mniej lub bardziej znani mi, ciesząc się
ciepłym, wolnym od nauki dniem. Black zaproponował mi, abyśmy poszli do Trzech
Mioteł na kufel kremowego piwa. Z chęcią się zgodziłem, mimo że piwo kremowe
mogłem bez problemu dostać w kuchni od skrzatów domowych; podejrzewałem, że mój
kompan chciał po prostu popatrzeć na jakieś ładne uczennice. Poza tym w
Hogsmeade był tak specyficzny klimat, że grzechem byłoby nie odwiedzić Trzech
Mioteł i nie napić się czegoś. To należało już do tradycji. Usiedliśmy przy
stoliku obok wygaszonego kominka, a Regulus poszedł zamówić trunki. Wrócił po
minucie, niosąc dwa kufle pełne pienistego, jasnobrązowego płynu i usiadł
naprzeciwko mnie; w jego oczach pojawiły się dobrze znane mi diabełki. Zerknął
za siebie, a na jego twarzy pojawił się tajemniczy, nieco uwodzicielski
uśmiech. Spojrzałem w to miejsce, gdzie spoczął jego wzrok, i zauważyłem stojącą
za barem madame Rosmertę, również zerkając w jego stronę z uśmiechem na pełnych
czerwonych ustach. Była chyba dużo starsza od nas; od trzeciej klasy, kiedy
zobaczyłem ją po raz pierwszy, wcale się nie zmieniła, lecz wciąż wyglądała
młodo. Była ładną kobietą o pełnych kształtach, gęstych, orzechowych lokach i
uroczym usposobieniu, w typie Regulusa. Kiedy spojrzała w moją stronę,
odwzajemniłem uśmiech, czując się bardzo niezręcznie. Pochyliłem się
nieznaczenie w stronę Blacka i, nie odwracając wzroku od barmanki, zapytałem
cicho, ledwo poruszając wargami:
— Spałeś
z nią?
Ślizgon
jeszcze raz zerknął na madame Rosmertę, po czym odpowiedział:
— Jest
dla mnie za stara, my, Ślizgoni, powinniśmy mieć trochę godności. Ale fajnie
popatrzeć na taki tyłeczek.
Więcej nie
spojrzałem w stronę baru, Regulus również, aczkolwiek czułem na sobie jej
wzrok. Sączyłem powoli piwo kremowe i omawiałem z Blackiem szanse Ślizgonów na
zdobycie Pucharu Quidditcha — do zwycięstwa brakowało naszej drużynie
czterdziestu punktów przewagi nad Krukonami. Ostatni mecz miał się odbyć
dwunastego czerwca i był on decydujący. Za każdym razem, gdy o tym myślałem,
czułem w żołądku nieprzyjemne ukłucie, ponieważ odnosiłem wrażenie, że wraz z
ukończeniem Hogwartu zakończy się też moje beztroskie życie. I mecz quidditcha
między domami będzie dla mnie najmniejszym problemem.
Około południa
dzwonek przy drzwiach do Trzech Mioteł zadzwonił, oznajmiając po raz kolejny przybycie
nowych klientów. Nawet się nie odwróciłem, aby zobaczyć, kto przyszedł, ponieważ
wciąż prowadziłem z Regulusem ożywioną rozmowę. Dopiero, gdy uczniowie minęli
nasz stoli, wyprostowałem się gwałtownie. Maksymilianowi Czarneckiemu z
Hufflepuffu towarzyszyła ciemnowłosa dziewczyna ubrana w ładną, kremową
sukienkę. Mimo że przy barze stała odwrócona plecami do mnie, poznałem ją
natychmiast. Paulina zamówiła ze swoim towarzyszem dwie kawy, po czym zajęła
miejsce przy stoliku sąsiadującym z naszym, a on wsunął za nią krzesło. Gdy
przechodziła obok nas, obdarzyła mnie uśmiechem, lecz nie był on ani przyjazny,
ani nawet wymuszony. Wręcz przeciwnie — fałszywy i drwiący, aż
skoczyło mi ciśnienie. Poczułem, jak oblała mnie fala gorąca, w żołądku coś się
zwinęło, jakby na jego dno opadła wielka bryła lodu. Nie mogłem pozbyć się tego
dzwonienia w uszach, przez co słowa Regulusa docierały do mnie jak zza grubej
szyby. On również poznał Krukonkę, do tego musiał też zauważyć zmianę, który
pojawił się na mojej twarzy, bo mruknął:
— Nie
zwracaj na nią uwagi. Chce, żebyś był zazdrosny i wyzwał tego kretyna na
pojedynek.
Przysunął się
bliżej, tak, aby zasłonić sobą moją byłą dziewczynę. Odetchnąłem kilkakrotnie,
aby się uspokoić, przyznawszy Ślizgonowi rację. Zakochani raczej nie przychodzą
do Trzech Mioteł, bo tu zawsze jest dość tłoczno i nie ma tej „romantycznej”
atmosfery. Pauliną musiało kierować coś innego, niż chęć spędzenia udanej
randki z nowym ukochanym.
— Tak.
Ale to nie jest miłe, kiedy dziewczyna, która niegdyś lubiłem, przychodzi tu z
chłopakiem i pokazuje, jaka to ona nie jest szczęśliwa.
Teraz Skalska wychyliła
się do przodu, jej wzrok powędrował do mnie, po czym zaczęła całować się z
Puchonem. A robiła to w taki sposób, że niespodziewanie zrobiło mi się
niedobrze. Poczułem krew uderzającą do głowy, ale panowałem nad sobą na tyle, żeby
zachować względny spokój. Poderwałem się z krzesła, odwróciłem się na pięcie i
opuściłem Trzy Miotły, uważając, by nie trzasnąć drzwiami. Kiedy oddaliłem się
trochę od Trzech Mioteł, mogłem nareszcie dać upust wściekłości. Serce waliło
mi w piersi jak oszalałe, drżałem ze złości i miałem ochotę w coś kopnąć,
roztrzaskać na drobne kawałeczki. Nie byłem zazdrosny o tamtą… jakiekolwiek
pozytywne uczucia, które do niej żywiłem, wyparowały ze mnie dawno, dawno temu.
Irytowało mnie, że tak ostentacyjnie całowała się z obrońcą drużyny Hufflepuffu
tylko dlatego, żeby podnieść mi ciśnienie. Co właściwie chciała przez to
osiągnąć? Przecież to ona ze mną zerwała.
Usłyszałem
Regulusa biegnącego w moją stronę.
— Barty,
nie przejmuj się tym…
— Ale
mnie ona naprawdę nie interesuje! Niech robi, co chce, ale ja nie muszę tego
oglądać — warknąłem, idąc szybko w kierunku majaczącego w oddali
zamku. — Robi ze mnie idiotę, widziałeś, jak na mnie patrzyła?
Złośliwie i z determinacją, a to ona przecież zakończyła tę całą farsę! Mam
dość, wracam.
Black chwycił
mnie za ramię i obrócił twarzą do siebie. Też był zdyszany i podenerwowany, ale
kiedy przemówił, głos miał cichy, spokojny i kojący:
— To
prawda. I bardzo dobrze, nie musisz już się z nią męczyć. Spotkasz kiedyś
kobietę, która pokocha cię takiego, jakim jesteś, nie będzie na ciebie naciskać.
A póki co musisz mnie pilnować, żebym znowu nie dostał szlabanu. Masz świętą
rację, panie Bartemiuszu, wracajmy, dasz mi odpisać numerologię.
Kiedy ruszył
ścieżką w stronę Hogwartu, wciąż ściskał moje ramię i zaczął nawijać o
wczorajszym treningu, chociaż obgadaliśmy go wcześniej. Jego słowa wcale nie
poprawiły mi samopoczucia, ale odnalazłem w tym wszystkim coś, co przyniosło
ulgę. Jeszcze kilka miesięcy i koniec, nasze drogi się rozejdą — moja
i Pauliny. Nareszcie odetchnę, kiedy już Paulina zniknie mi z oczu na zawsze.
~*~
Jezus Maria,
od marca rozdziału nie było, zabić to mało. Ale nareszcie skończyłam drugą
klasę, kończę biologię, chemię i podobne, całkiem niezrozumiałe dla humana-tumana
przedmioty, więc mogę nadrobić. Dedykacja dla Semirkowej. :*
Na pewno Barty wygra ten konkurs.
OdpowiedzUsuń~olka
Chyba że go zdyskwalifikują ;>
Usuń