16 lipca 2012

Rozdział 5

Tylko jedno może unicestwić marzenie — strach przed porażką.
— P. Coelho

Zaraz po Świętach Bożego Narodzenia wróciliśmy z Regulusem do Hogwartu. Było to dziwne uczucie wracać do harmonijnej szkoły zarządzanej przez Dumbledore’a po spędzeniu ferii u śmierciożerców, ale przyzwyczaiłem się już do przekrętów i ukrywania różnych rzeczy. Regulus oczywiście w ogóle nie zmienił podejścia do nauki, mimo że zaczął się już drugi semestr, lecz nie było to dla mnie niespodzianką. Mimo że śmierciożercy to elita, Black uważał, że nie musiał posiadać wielkiego wykształcenia. Wciąż miał trochę niepoukładane w głowie, ale wiedziałem, że mu to minie. Wcześniej czy później.

Luty nastał szybko, a wraz z nim odwilż i pora zimnego, nieprzyjemnego deszczu. Nie nastawiałem się jednak na wiosnę, w marcu zazwyczaj znów sypał śnieg i chwytał przymrozek, poza tym miałem na głowie coś naprawdę ważnego. Termin konkursu wyznaczono na trzynasty dzień lutego, więc okropna pogoda nie była dla mnie ani trochę dołująca, wręcz przeciwnie. Cieszyłem się, że nic mnie nie rozpraszało. Tym razem w Hogwarcie wyłaniało się reprezentanta, który miał zmierzyć się w kwietniu z uczniami wszystkich europejskich szkół. Listy od matki bardzo pomagały, choć kiedy podczas śniadania widziałem nadlatującą sowę, miałem nadzieję, że tym razem przyjdzie coś od ojca. Nie wierzyłem, że uda mi się jakimś cudem przejść do kolejnego etapu, ale lepiej było dać z siebie wszystko, niż odpuścić. A Regulus wcale mi nie pomagał, wciąż narzekał na naukę, jakby faktycznie sam spędzał w książkach całe dnie.
— Nie pamiętam, żeby Snape dał ci kiedyś mniej niż wybitny — mówił z rozdrażnieniem, leżąc na podłodze przed kominkiem i dźgając płomienie różdżką. — Co jak co, ale eliksiry to twój konik. Pamiętasz, jak napisałeś ostatni test na dwieście pięćdziesiąt procent? A ty non-stop siedzisz w tych… przepisach, książkach, gotujesz te wywary… Zaniedbujesz mnie!
— Strasznie mi z tego powodu przykro. Tobie też by się krzywda nie stała, gdybyś chociaż raz przeczytał notatki z lekcji — mruknąłem znad wielkiego stosu pergaminów z przepisami, które dostałem od Snape’a, po czym dodałem złośliwie: — Ach, zapomniałem, przecież ty nie robisz żadnych notatek.
— Przecież samodzielnie piszę prace domowe. I weź pod uwagę to, że od dwóch tygodni nie dostałem szlabanu — oburzył się ostentacyjnie.
— Dostałeś od McGonagall. W zeszły czwartek, za te eksplodujące myszy.
— No tak, zapomniałem. Ale jest znaczna poprawa — rzekł, najwyraźniej ucieszony tą informacją.
Nic mu już na to nie odpowiedziałem. Nie widziałem sensu, aby nadal ciągnąć tę głupią rozmowę o niczym. Bardzo lubiłem Regulusa i był on dla mnie bardzo bliski, ale czasami jego zachowanie doprowadzało mnie do szału. Dlatego wtedy, aby nie wywołać kłótni, odcinałem się od wszystkiego, ignorowałem jego dalszą paplaninę i ciągnięcie za nogawki spodni, choć miałem go wtedy ochotę kopnąć. Coraz częściej oczami wyobraźni widziałem nas jako dwie szesnastoletnie psiapsiółki. Z jednej strony trochę mnie to drażniło, lecz z drugiej nie godziło to w moje poczucie męskości. Po prostu tak się dobraliśmy.  

Gruba warstwa śniegu zaczęła powoli topnieć i teraz zamiast lekkiego, świeżego puchu, błonia pokrywała wilgotna, ciężka skorupa. Niebo było zazwyczaj bezchmurne, ale miało okropny, rażący, szaroniebieski kolor. Słońce rzadko kiedy na nim gościło, ogrzewając delikatnie zmrożoną jeszcze ziemię. Paskudna pogoda. Nie zachwycałem się ani opieką nad magicznymi stworzeniami, ani treningami quidditcha, które były mi teraz najmniej potrzebne.
Dzień konkursu okazał się dla mnie dniem pełnym niepokoju i stresu. Został on podzielony na dwie części: teoretyczną, czyli test, który napisaliśmy o godzinie dziesiątej trzydzieści, oraz praktyczną. O siedemnastej mieliśmy zebrać się w Wielkiej Sali razem ze swoimi kociołkami i uwarzyć bardzo skomplikowany wywar Żywej Śmierci. Niby przerabialiśmy go w szóstej klasie, ale stres, dwie godziny na przyrządzenie go i recepta wykuta na pamięć nie sprzyjały w poprawnym sporządzeniu mikstury. Bardzo się denerwowałem, kiedy profesor Sprout lub McGonagall zaglądały mi przez ramię. Snape’a nauczyłem się ignorować, a i on nie zwracał na mnie większej uwagi. Kiedy minął wyznaczony czas, nakazano nam odejść od kociołków, a profesor McGonagall za pomocą różdżki napełniła kolby opisane naszymi nazwiskami. Podziękowała nam i oświadczyła, że wyniki zawisną na drzwiach do Wielkiej Sali w przyszłym tygodniu.
Do dormitorium wróciłem blady i przerażony. Byłem pewien, że to zawaliłem, ale nie potrafiłem sobie przypomnieć, co zrobiłem źle; miałem już mętlik w głowie. Niby część praktyczna poszła mi nieźle, a eliksir miał barwę opisaną w podręczniku, lecz nie byłem przekonany, na ile pytań w teście odpowiedziałem poprawnie.
Regulus siedział w fotelu przed kominkiem i nie robił nic. Jak zwykle. Jego pozycja w wygodnym fotelu i fajka w zębach ani trochę mnie nie zaskoczyły, choć na mój widok bardzo się ożywił. Uśmiechnął się szeroko.
— Mój olimpijczyk! — zawołał z entuzjazmem, wrzucając niedokończoną fajkę do kominka, a ogień pochłonął ją łakomie.
— Daj sobie spokój, zawaliłem wszystko — mruknąłem. — Ale przynajmniej mam wybitny u Snape’a. Jakbym od sześciu lat miał coś innego…
Opadłem na fotel obok Blacka i zacząłem szukać w torbie swojego niedokończonego wypracowania na temat animagów dla McGonagall. Zażyczyła je sobie na czwartek, więc zostało jeszcze trochę czasu, ale wolałem skończyć je wcześniej chociażby dlatego, aby Regulus mógł je w miarę szybko ode mnie przepisać. Nie znosił transmutacji i opiekunki Gryfonów, a ona nie znosiła jego. Znajomość doskonała.
— Pierdolisz — podsumował mnie złośliwie Black. — Tylko pomyśl. Za cztery miesiące będziemy już w pełni wykwalifikowanymi czarodziejami, Rabastan wprowadzi nas do grupy… Będzie pięknie. Pierdol eliksiry. Pierdol konkurs.
— Nie możesz widzieć świata w samych superlatywach, bo kiedyś bardzo się rozczarujesz — powiedziałem cicho i jeszcze bardziej zniżyłem głos do szeptu. — Wyobraź sobie, że służba Czarnemu Panu nie jest taka prosta, jak ci się wydaje. Przecież nikt nie ma pojęcia, gdzie on jest. Jak niby zamierzasz dla niego pracować? Musisz być przygotowany na niepowodzenia, życie śmierciożercy nie zawsze jest pełne zwycięstw. Spójrz na Czarnego Pana, na pewno nie spodziewał się klęski. A jednak ją poniósł.
— Nie musisz mi mówić, że ich życie to nie sielanka. Ale nie mogę być wiecznym pesymistą, bo nic w życiu nie osiągnę — rzekł, na co tylko wzruszyłem ramionami.
— Rób, jak chcesz. Ale jeśli się z góry zakłada niepowodzenie, to później przeżywasz mniejsze rozczarowanie — mruknąłem.
Nie chciałem się z nim kłócić. Zależało mi też na jego dobrym samopoczuciu, no i gdyby się rozczarował służbą u Czarnego Pana, to byłaby klęska jego życia. Przecież postawiliśmy na to wszystko, liczyło się dlań tylko to zajęcie. Wiedziałem, że Black od dawna interesował się wszelakimi wzmiankami o dziwnych zniknięciach, zabójstwach, zdarzeniach… Chciał jak najszybciej skończyć naukę w Hogwarcie, żeby brać w tym udział, ale idiotycznie wierzył, że ukrywający się od lat śmierciożercy przyjmą jakiegoś anonimowego smarkacza z otwartymi ramionami. Regulus popadał w szaleństwo, ja zaś wiedziałem, że będę tęsknił za szkołą, w której tyle przeżyłem. Chciałbym tu kiedyś wrócić, ale wiedziałem, że w karierze śmierciożercy to niemożliwe. Dumbledore zawsze będzie strzegł tego miejsca, a Lord Voldemort, kiedy już powróci, nie spróbuje go opanować. Tak, jak Napoleon przeceni swoje siły, nacierając w nieodpowiednim czasie na Moskwę, tak Czarny Pan mógł popełnić ten sam błąd, lecz wierzyłem, że tak się nie stanie. Przecież był już u szczytu sławy i mocy, a nie ruszył Hogwartu.

Byłem tak znudzony i zmęczony po całym dniu stresowania się konkursem, że najlepszym rozwiązaniem był długi spacer po błoniach, zanim postanowiłem zasiąść do wypracowanie dla McGonagall. Teraz nie mogłem się na niczym skupić, dlatego wstałem i zacząłem chować książki do torby.
— Gdzie się wybierasz? — zapytał automatycznie Regulus.
— Na spacer. Samotnie.
— No przestań, ty się na mnie nigdy nie złościsz…
Był irytujący jak małe dziecko i — jak małemu dziecku — zawsze musiałem mu ulec. Westchnąłem i przycisnąłem dłonie do oczu, by rozetrzeć zmęczenie.
— Dobra — wycedziłem. — Ale mam dość, więc idziesz, nie gderasz. Zrozumiałeś?
Black roześmiał się serdecznie i również uniósł się z fotela. Ubraliśmy letnie peleryny i opuściliśmy dormitorium. Jako siódmoklasiści mieliśmy dużo wolnego czasu, aby móc ukończyć Hogwart z jak najlepszymi stopniami, ale nie wszyscy dobrze nim rozporządzali. Ja bardzo się starałem, Regulus jednak wszystko ignorował. Gdyby nie jego wrodzona inteligencja, ślizgoński spryt i nieodparty czar, któremu zresztą ja sam często ulegałem, w tym roku miałby spory problem z zaliczeniem pierwszego semestru.
Szliśmy w milczeniu przez wydeptane w pięciocentymetrowej warstwie mokrego, ciężkiego śniegu dróżki. Słońce prawie całkowicie zniknęło za horyzontem, a w oknach chatki Hagrida paliło się już światło. Po prostu nie znosiłem takiej pogody. Zima była naprawdę piękną porą roku, ale kiedy się kończyła… Chciało się tylko umrzeć lub zapaść w długi sen i obudzić się w kwietniu.
— Regulus…
— Hmm?
— Byłeś kiedyś zakochany? Ale tak naprawdę — mruknąłem, przyglądając się swoim trepom, które już trochę przemokły.
— Z doświadczenia wiem, że to kłamstwo. Ale była kiedyś taka dziewczyna… Gryfonka, nazywała się Sabina Kossobudzka. Była śliczna, jasnowłosa, to była pierwsza w moim życiu dziewczyna, z którą spałem i chyba naprawdę kochałem.
— Nie pamiętam jej — wpadłem mu w słowo.
— Bo była w klasie niżej, no i kiedy jej rodzice się dowiedzieli, że spotyka się ze Ślizgonem, którego nazwisko brzmi „Black”, natychmiast wypisali ją ze szkoły. Głupie, nie? Teraz uczy się w Beauxbatons. — Westchnął cicho i kopnął grudkę mokrego, ciężkiego śniegu, która rozpadła się na mniejsze. — A wiesz, co było najgorsze? Nie napisała do mnie ani razu. Po prostu wyjechała bez słowa. To mi dało do zrozumienia, że „prawdziwa miłość” nie istnieje. Przynajmniej dla mnie.
Pożałowałem, że go o to zapytałem. Bardzo pogorszyłem mu humor. Mógł to przede mną ukryć pod fałszywym uśmiechem (co zresztą prawie natychmiast zrobił — roześmiał się jak wariat i klepnął mnie w ramię), ale znałem go na tyle dobrze, aby natychmiast rozpoznać maskę. Uścisnąłem jego dłoń, aby dodać mu otuchy, a Black zerknął w moją stronę i zaproponował fajkę.

*

— Przestań się denerwować, wszyscy wiedzą, że będziesz pierwszy. W końcu jesteś kujonem, nie?
— Daj spokój. Popełniłem wiele błędów, które…
Drzwi do pokoju nauczycielskiego otworzyły się i wyszedł profesor Snape z krótką listą, którą przymocował do ściany. W jednej chwili wszyscy stłoczyliśmy się dookoła niej, ale byłem zbyt zdenerwowany, aby podejść na sam przód. Snape pojawił się przy moim boku. Jego twarzy była nieprzenikniona, oczy chłodne i nieruchome. Bałem się zapytać, które zająłem miejsce.
— Muszę ci pogratulować, moja i twoja praca nie poszła na marne — rzekł, przyglądając mi się surowo. — Przejdźmy się.
Bez słowa ruszyliśmy korytarzem. Wciąż byłem zbyt zszokowany, by powiadomić Regulusa, dokąd się wybierałem. Nie mogłem pozbierać myśli ani wykrztusić słowa. Coś w życiu nareszcie mi się udało. Coś, z czego mój ojciec w końcu mógł być dumny.
— Od samego początku wiedziałem, że będziesz pierwszy — powiedział Mistrz Eliksirów ze wzrokiem utkwionym w swoich stopach, kiedy kierowaliśmy się korytarzem w stronę głównych schodów. — A teraz reprezentujesz Hogwart w bardzo ważnym konkursie. Nie widzę u ciebie problemu z przyswojeniem wiedzy, jeżeli będziemy pracować systematycznie, masz szansę to wygrać. Twoim jedynym problemem jest tylko nieśmiałość, co może być kłopotliwe, ponieważ osoby z Beauxbatons lub z Magia Escola będą starały się to wykorzystać. Mogą nie mieć odpowiedniej wiedzy, ale ich docinki wystarczą, aby cię zdołować. Zrobią wszystko, żeby wygrać i udowodnić, że uczniowie Dumbledore’a nie są tacy genialni jak on sam. Hogwart ma idealnego dyrektora, ale wszyscy musimy liczyć się z tym, że narażeni jesteśmy na nienawiść ze strony innych szkół.
Snape mówił to cicho, z wyrazem zasępienia na ziemistej, wychudzonej twarzy. Przyglądałem mu się przez chwilę, nie odzywając się ani słowem, bo co też miałbym mu powiedzieć? Myślałem o wyjeździe do Niemiec, gdzie w tym roku miał się odbyć Konkurs Eliksowarów. Samo wyobrażenie sobie tego przedsięwzięcia sprawiało, że czułem w gardle wielką gulę, której potrafiłem przełknąć.  
— Jesteś świadom tego, że ostatni, finałowy etap odbędzie się we wrześniu. Oznacza to, że zakończysz już szkołę i przystąpisz do niego jako absolwent Hogwartu — dodał, pierwszy raz podnosząc na mnie swój wzrok.
Poczułem się tak, jakby jego czarne, puste oczy miały moc odczytywania moich myśli. Odniosłem nieprzyjemne wrażenie, że najgłębiej skrywany sekret związany z moim wstąpieniem w kręgi śmierciożerców mógł dostać się przypadkowo do jego głowy, więc natychmiast zacząłem myśleć o lataniu. Prędko spuściłem oczy, aby przerwać kontakt wzrokowy.
— Zdaję sobie z tego sprawę — mruknąłem, a niechciane wspomnienia z Bożego Narodzenia natarczywie pchały się na pierwszy plan. — Ale przecież to nie stanowi żadnego problemu. Nie zamierzam nigdzie wyjeżdżać, łamać prawa czy…
Zerknąłem na niego kątem oka i szybko powróciłem do wpatrywania się w swoje buty. Minął nas Prawie Bezgłowy Nick, więc obaj powiedzieliśmy mu dzień dobry.
— Niczego takiego nie sugeruję. Po prostu widzę w tobie potencjał, który żal byłoby zmarnować — odparł. — Niezmiennie widzimy się dzisiaj na lekcji o godzinie dziewiętnastej. Do widzenia.
Odwrócił się na pięcie, przyspieszył kroku i odszedł, łopocząc i powiewając czarną peleryną przypominającą skórzaste skrzydła nietoperza lub wielkiego, czarnego kruka. Zostawił mnie na pustym korytarzu ze ściśniętym żołądkiem i niepokojem w sercu.

Wróciłem do dormitorium jakiś kwadrans później i natychmiast rozejrzałem się po salonie w poszukiwaniu Regulusa. Dostrzegłem go siedzącego samotnie w fotelu w ciemnym kącie, z butelką, o dziwo, piwa kremowego w garści i fajką w zębach. Salon był opustoszały i wyglądał dziś wyjątkowo przygnębiająco.
— Snape cię już wypuścił? — zapytał, kiedy usiadłem na poręczy jego skórzanego fotela i wziąłem od niego papierosa.
— Nie na długo. Za półtorej godziny muszę iść do jego gabinetu, mamy mnóstwo pracy — odparłem, a Black uniósł brwi.
— Przecież dostałeś się do części europejskiej, czego on od ciebie chce? Nie może ci dać jednego wolnego dnia? Pokonałeś kujonicę Julię, należy ci się odpoczynek!
— No wiesz, jeżeli chcę przejść dalej, muszę ciężko pracować — stwierdziłem po krótkim namyśle, brzmiąc tak rozsądnie, jak się tylko dało. — Martwi mnie jedno. Snape chyba coś podejrzewa. No… chyba myśli, że zamierzam zrobić coś nielegalnego. Dał mi to przed chwilą do zrozumienia.
Spojrzałem na niego z wyrzutem i wypuściłem dym z płuc; bardzo nie chciałem winić przyjaciela za podejrzliwość nauczyciela, lecz nie mogłem przestać myśleć o nieodpowiedzialnym zachowaniu Regulusa. Przez jego przystojna twarz przebiegł ledwo zauważalny cień, który szybko ustąpił miejsca pobłażliwemu uśmiechowi.
— Nie ma się czym przejmować, Snape chce cię po prostu zmusić do ukończenia tego konkursu. Myśli, że będziesz harował jak wół — rzekł i przywarł wargami do butelki, aby wypić resztkę płynu.
Wydawało mi się, że przekonał do tego siebie samego, lecz ja jakoś nie potrafiłem uwierzyć w jego słowa. Być może faktycznie trochę za bardzo się przejmowałem, ale na tym polegało przecież bycie śmierciożercą. Stała czujność, dyskrecja, rozwaga i przede wszystkim ostrożność… Regulus był na sługę Czarnego Pana zbyt lekkomyślny i roztargniony, ale nigdy bym mu tego nie powiedział. Tak naprawdę nie miałem pojęcia, jak zachowałby się Black, gdyby to ode mnie usłyszał, chociaż… chociaż wolałem tego nie sprawdzać. Jak zwykle postanowiłem milczeć.  

*

Mimo że do maja, kiedy to mieliśmy jechać do niemieckiej szkoły, pozostało jeszcze dużo czasu, Snape żądał ode mnie praktycznie codziennych wizyt w jego gabinecie. Za każdym razem, gdy opanowałem kolejną recepturę (odpytywał mnie zaraz po przyjściu albo podczas warzenia innej mikstury), Mistrz Eliksirów zjawiał się z kolejną, jeszcze dłuższą i trudniejszą do zapamiętania. Zatem gdy na tablicy ogłoszeń pojawiła się informacja o wycieczce do Hogsmeade w pierwszy dzień ferii wielkanocnych, naprawdę się ucieszyłem. Nareszcie mogłem odpocząć.
— To będzie szesnastego kwietnia — zauważył Regulus i uwiesił się na mojej szyi. — Nie masz czasami lekcji z Mistrzem? A, nie, przepraszam, łazisz do niego codziennie. Ciekawe, co tam robicie…
— Przestań szydzić. Jestem już zmęczony nauką. Albo do olimpiady, albo do egzaminów… Uczę się za nas dwóch. I jeszcze ten quidditch… Chciałbym się rozerwać — powiedziałem i skierowałem swoje kroki w stronę Wielkiej Sali, ponieważ śniadanie już się dawno rozpoczęło.
Nie mogłem doczekać się tej soboty. Zostały do niej jeszcze dwa dni srogiej nauki, treningu w piątek wieczorem i piekielnie trudnych lekcji, a najgorsza z nich wszystkich była transmutacja. Radziłem sobie na tyle dobrze, żeby nie spaść poniżej piątki, choć odnosiłem raczej trafne wrażenie, iż profesor McGonagall, która nauczała tego przedmiotu, nie przepadała za mną i za Regulusem. Owszem, wiadome było, że nie lubiła Ślizgonów, ale nas darzyła chyba szczególną niechęcią. Dlatego we czwartek udałem się na jej lekcję z nikłą radością w sercu — czyli jak zawsze. Kiedy sprawdzała skuteczność moich zaklęć, przyglądała mi się zza tych swoich prostokątnych okularów i mrużyła oczy, jakby chciała wypatrzyć najmniejszy błąd.
— Dobrze to robisz, Crouch — powiedziała, kiedy wyczarowałem Regulusowi długie, siwe włosy wystające z nosa. Oczywiście na jej polecenie. — Ale brak ci pewności siebie, co może zniszczyć nawet najświetniej zapowiadającą się karierę. Nie odziedziczyłeś charyzmy po swoim ojcu. Pięć punktów dla Slytherinu.
I odeszła w stronę Alicji Kiler, aby przymocować jej z powrotem uszy, które przez przypadek jej koleżanka wysłała na sam szczyt szafy. Czułem, jak paliły mnie policzki. Profesor McGonagall doskonale wiedziała, kim był mój ojciec i czego już dokonał. Każdy to wiedział, jeśli choć trochę znał moją rodzinę. Odniosłem wrażenie, że nauczycielka powiedziała to tylko po to, aby podnieść mi ciśnienie i jeszcze bardziej zdołować. Nie zachowywała się złośliwie Snape, lecz osoby, które w jakiś sposób zalazły jej za skórę, traktowała z większą niż zwykle surowością.

Następnego dnia obudziłem się trochę później niż zwykle. Regulus jeszcze spał, z jakąś niedbałą wytwornością odchyliwszy głowę do tyłu. Szturchnąłem go dopiero wtedy, kiedy byłem już gotów do wyjścia; Regulus przeciągnął się nonszalancko i otworzył zaspane oczy. Widziałem kilkakrotnie jego brata Syriusza, i choć było to dawno temu, w tej chwili bardzo go przypominał. Przetarł powieki zaciśniętymi pięściami i westchnął. Zdecydowanie nie należał do rannych ptaszków.
— Już wstałeś? Tak wcześnie? — mruknął i zsunął się z łóżka.
— Eee… Jest dziewiąta trzydzieści — zauważyłem. — Chodź, śniadanie już dawno się zaczęło.
Black zaczął szukać poszczególnych części garderoby w swoim kufrze, z którego kipiała mieszanina przeróżnych rzeczy: od czarnych szat, przez lśniące glany, oprawione w skórę podręczniki szkolne i książki, po puste flaszki i buteleczki. Mimo że Regulus zmienił styl i podejście do życia, nie porzucił swojej wielkiej pasji, jaką były książki. On ich nie czytał, tylko pochłaniał jedną po drugiej, a robił to zazwyczaj w takich sytuacjach, kiedy miał jakieś obowiązki. Szkoda tylko, że nie mógł swojej uwagi skierować na tomy nieco bardziej przydatne w naszej obecnej sytuacji.
Zanim Black się ubrał, było już za pięć dziesiąta. W dormitorium oczywiście nie spotkaliśmy nikogo. Ślizgoni albo spożywali śniadanie w Wielkiej Sali, albo już dawno zwiedzali Hogsmeade. Rzuciłem Regulusowi ostrzegawcze spojrzenie i ruszyłem ciemnym lochem w stronę jasnego światełka, które oznaczało przejście do holu. Nie byłem specjalnie głodny, ale Black marudził, żeby mimo wszystko pójść coś zjeść. Poczułem się jak jego ojciec. Bez słowa skierowałem się do Wielkiej Sali, z której dobiegał zwykły poranny zgiełk towarzyszący sobotniemu śniadaniu.
Usiedliśmy przy stole Ślizgonów, a ja posmarowałem sobie połówkę bułki dżemem brzoskwiniowym.
— Już nie mogę się doczekać końca szkoły — rzekł Regulus i rzucił rozmarzone spojrzenie na zaczarowany sufit, który teraz miał barwę błękitną, choć nieco surową.
Ostatnio powtarzał to za każdym razem, kiedy szliśmy na posiłek. Ja również pragnąłem już otrzymać świadectwo ukończenia Hogwartu, lecz wiedziałem, że będę mocno tęsknić, choć nigdy bym się Regulusowi do tego nie przyznał.
— Tak ci spieszno do służby? — zapytałem cicho, aby nikt nas nie usłyszał, choć w sali było i tak niewielu uczniów, a przy stole nauczycielskim nie siedział nikt.
Regulus uśmiechnął się do mnie znad swojego pucharka z sokiem dyniowym, a w jego ciemnych oczach zaigrały wesoły błyski.
— Przecież zawsze o tym marzyłem. W tej szkole marnuję tylko czas. Niczego więcej się nie nauczę, tak naprawdę tylko służba pomoże mi jakoś przetrwać to upierdliwe życie — odparł.
Zawsze. Czyli dokładnie od dwóch lat.

Idąc do Hogsmeade, rozkoszowaliśmy się pięknym, wyjątkowo ciepłym przedpołudniem i nadal rozmawialiśmy o Lordzie Voldemorcie. Z obu stron mieliśmy zieleniejący się już Zakazany Las, i choć słońce nie do końca tutaj docierało, pozdejmowaliśmy peleryny i szliśmy w samych szkolnych szatach. Nikt nie mógł nas tutaj ani podejrzeć, ani podsłuchać, więc pozwoliliśmy sobie na większą swobodę.
— A gdyby rozkazał ci zrobić straszną rzecz… ale taką, za którą mógłbyś trafić do Azkabanu… Zrobiłbyś to? — zapytałem cicho i rzuciłem za siebie szybkie spojrzenie, aby się upewnić, czy nikt za nami nie szedł.
— W końcu to mój pan, muszę robić wszystko, co mi rozkaże. Jest jednak jeden problem. Nikt nie wie, gdzie znajduje się Czarny Pan.
— No tak. Trzeba skontaktować się z kimś, kto ma ogólne pojęcie na temat zaistniałej sytuacji — mruknąłem. — Mówiłeś, że Lestrange to osoba, której można zaufać?
Spojrzałem na niego, cały czas mając w pamięci te brednie o dziesięciolatce kontaktującej się ze śmierciożercami.
— Ba. Bellatriks była swego czasu bardzo blisko z Czarnym Panem. To znaczy… — Zaśmiał się, widząc najszczersze zdumienie malujące się na mojej twarzy. — Była mu bardzo oddana, zrobi wszystko, aby go odnaleźć. Barty… pomyśl tylko, co powie twój ojciec, kiedy się dowie, jakie masz plany.
— Nie dowie się — odpowiedziałem z naciskiem. — Kiedy ta informacja do niego dotrze, ja będę już oddanym sługą Czarnego Pana. Już przestało mi zależeć na jego uwadze, to nie tak. Pragnę tylko, by matka nie miała mi tego za złe. To moje marzenie i mam nadzieję, że zrozumie.
Dotarliśmy do wioski. Tu i ówdzie przechadzali się mniej lub bardziej znani mi, ciesząc się ciepłym, wolnym od nauki dniem. Black zaproponował mi, abyśmy poszli do Trzech Mioteł na kufel kremowego piwa. Z chęcią się zgodziłem, mimo że piwo kremowe mogłem bez problemu dostać w kuchni od skrzatów domowych; podejrzewałem, że mój kompan chciał po prostu popatrzeć na jakieś ładne uczennice. Poza tym w Hogsmeade był tak specyficzny klimat, że grzechem byłoby nie odwiedzić Trzech Mioteł i nie napić się czegoś. To należało już do tradycji. Usiedliśmy przy stoliku obok wygaszonego kominka, a Regulus poszedł zamówić trunki. Wrócił po minucie, niosąc dwa kufle pełne pienistego, jasnobrązowego płynu i usiadł naprzeciwko mnie; w jego oczach pojawiły się dobrze znane mi diabełki. Zerknął za siebie, a na jego twarzy pojawił się tajemniczy, nieco uwodzicielski uśmiech. Spojrzałem w to miejsce, gdzie spoczął jego wzrok, i zauważyłem stojącą za barem madame Rosmertę, również zerkając w jego stronę z uśmiechem na pełnych czerwonych ustach. Była chyba dużo starsza od nas; od trzeciej klasy, kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy, wcale się nie zmieniła, lecz wciąż wyglądała młodo. Była ładną kobietą o pełnych kształtach, gęstych, orzechowych lokach i uroczym usposobieniu, w typie Regulusa. Kiedy spojrzała w moją stronę, odwzajemniłem uśmiech, czując się bardzo niezręcznie. Pochyliłem się nieznaczenie w stronę Blacka i, nie odwracając wzroku od barmanki, zapytałem cicho, ledwo poruszając wargami:
— Spałeś z nią?
Ślizgon jeszcze raz zerknął na madame Rosmertę, po czym odpowiedział:
— Jest dla mnie za stara, my, Ślizgoni, powinniśmy mieć trochę godności. Ale fajnie popatrzeć na taki tyłeczek.
Więcej nie spojrzałem w stronę baru, Regulus również, aczkolwiek czułem na sobie jej wzrok. Sączyłem powoli piwo kremowe i omawiałem z Blackiem szanse Ślizgonów na zdobycie Pucharu Quidditcha — do zwycięstwa brakowało naszej drużynie czterdziestu punktów przewagi nad Krukonami. Ostatni mecz miał się odbyć dwunastego czerwca i był on decydujący. Za każdym razem, gdy o tym myślałem, czułem w żołądku nieprzyjemne ukłucie, ponieważ odnosiłem wrażenie, że wraz z ukończeniem Hogwartu zakończy się też moje beztroskie życie. I mecz quidditcha między domami będzie dla mnie najmniejszym problemem.

Około południa dzwonek przy drzwiach do Trzech Mioteł zadzwonił, oznajmiając po raz kolejny przybycie nowych klientów. Nawet się nie odwróciłem, aby zobaczyć, kto przyszedł, ponieważ wciąż prowadziłem z Regulusem ożywioną rozmowę. Dopiero, gdy uczniowie minęli nasz stoli, wyprostowałem się gwałtownie. Maksymilianowi Czarneckiemu z Hufflepuffu towarzyszyła ciemnowłosa dziewczyna ubrana w ładną, kremową sukienkę. Mimo że przy barze stała odwrócona plecami do mnie, poznałem ją natychmiast. Paulina zamówiła ze swoim towarzyszem dwie kawy, po czym zajęła miejsce przy stoliku sąsiadującym z naszym, a on wsunął za nią krzesło. Gdy przechodziła obok nas, obdarzyła mnie uśmiechem, lecz nie był on ani przyjazny, ani nawet wymuszony. Wręcz przeciwnie — fałszywy i drwiący, aż skoczyło mi ciśnienie. Poczułem, jak oblała mnie fala gorąca, w żołądku coś się zwinęło, jakby na jego dno opadła wielka bryła lodu. Nie mogłem pozbyć się tego dzwonienia w uszach, przez co słowa Regulusa docierały do mnie jak zza grubej szyby. On również poznał Krukonkę, do tego musiał też zauważyć zmianę, który pojawił się na mojej twarzy, bo mruknął:
— Nie zwracaj na nią uwagi. Chce, żebyś był zazdrosny i wyzwał tego kretyna na pojedynek.
Przysunął się bliżej, tak, aby zasłonić sobą moją byłą dziewczynę. Odetchnąłem kilkakrotnie, aby się uspokoić, przyznawszy Ślizgonowi rację. Zakochani raczej nie przychodzą do Trzech Mioteł, bo tu zawsze jest dość tłoczno i nie ma tej „romantycznej” atmosfery. Pauliną musiało kierować coś innego, niż chęć spędzenia udanej randki z nowym ukochanym.
— Tak. Ale to nie jest miłe, kiedy dziewczyna, która niegdyś lubiłem, przychodzi tu z chłopakiem i pokazuje, jaka to ona nie jest szczęśliwa.
Teraz Skalska wychyliła się do przodu, jej wzrok powędrował do mnie, po czym zaczęła całować się z Puchonem. A robiła to w taki sposób, że niespodziewanie zrobiło mi się niedobrze. Poczułem krew uderzającą do głowy, ale panowałem nad sobą na tyle, żeby zachować względny spokój. Poderwałem się z krzesła, odwróciłem się na pięcie i opuściłem Trzy Miotły, uważając, by nie trzasnąć drzwiami. Kiedy oddaliłem się trochę od Trzech Mioteł, mogłem nareszcie dać upust wściekłości. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe, drżałem ze złości i miałem ochotę w coś kopnąć, roztrzaskać na drobne kawałeczki. Nie byłem zazdrosny o tamtą… jakiekolwiek pozytywne uczucia, które do niej żywiłem, wyparowały ze mnie dawno, dawno temu. Irytowało mnie, że tak ostentacyjnie całowała się z obrońcą drużyny Hufflepuffu tylko dlatego, żeby podnieść mi ciśnienie. Co właściwie chciała przez to osiągnąć? Przecież to ona ze mną zerwała.
Usłyszałem Regulusa biegnącego w moją stronę.
— Barty, nie przejmuj się tym…
— Ale mnie ona naprawdę nie interesuje! Niech robi, co chce, ale ja nie muszę tego oglądać — warknąłem, idąc szybko w kierunku majaczącego w oddali zamku. — Robi ze mnie idiotę, widziałeś, jak na mnie patrzyła? Złośliwie i z determinacją, a to ona przecież zakończyła tę całą farsę! Mam dość, wracam.
Black chwycił mnie za ramię i obrócił twarzą do siebie. Też był zdyszany i podenerwowany, ale kiedy przemówił, głos miał cichy, spokojny i kojący:
— To prawda. I bardzo dobrze, nie musisz już się z nią męczyć. Spotkasz kiedyś kobietę, która pokocha cię takiego, jakim jesteś, nie będzie na ciebie naciskać. A póki co musisz mnie pilnować, żebym znowu nie dostał szlabanu. Masz świętą rację, panie Bartemiuszu, wracajmy, dasz mi odpisać numerologię.
Kiedy ruszył ścieżką w stronę Hogwartu, wciąż ściskał moje ramię i zaczął nawijać o wczorajszym treningu, chociaż obgadaliśmy go wcześniej. Jego słowa wcale nie poprawiły mi samopoczucia, ale odnalazłem w tym wszystkim coś, co przyniosło ulgę. Jeszcze kilka miesięcy i koniec, nasze drogi się rozejdą — moja i Pauliny. Nareszcie odetchnę, kiedy już Paulina zniknie mi z oczu na zawsze.

~*~


Jezus Maria, od marca rozdziału nie było, zabić to mało. Ale nareszcie skończyłam drugą klasę, kończę biologię, chemię i podobne, całkiem niezrozumiałe dla humana-tumana przedmioty, więc mogę nadrobić. Dedykacja dla Semirkowej. :* 

2 komentarze: