Czasem człowiek musi przejść przez piekło, by
zmienić się w anioła.
— A. Lisak
Rzeczywistość
w porównaniu z marzeniami okazała się być przykrą tandetą, a wybawienie, które
sobie wyśniłem, nastąpiło o wiele później, niż sądziłem. Nie było wybuchów,
krzyków, rozpadających się murów, żadna chwała nie miała tu miejsca, a mym
zbawicielem nie okazał się Czarny Pan. Z jednej strony był to początek nowego
życia, lecz kosztował więcej, niż miałem ochotę zapłacić. W przyszłości wciąż
paliły mnie wyrzuty sumienia, choć łatwiej było zachować spokój.
Dzień
czy noc… jak każda inna. Tak naprawdę w Azkabanie nie dzielono doby na dzień i
noc. Była jedna pora, którą mogłem zwać jedynie mrokiem. Moje oczy całkowicie
odwykły od blasku słońca, w zasadzie… nawet nie potrafiłem sobie przypomnieć,
jak ono wyglądało. Nie miałem już powodów, aby żyć. Było mi obojętne, co się ze
mną stanie. I właśnie w tym właśnie momencie coś zaczęło się dziać.
Pierwsze,
co zwróciło moją ospałą uwagę, to poruszenie dementorów. Nie miałem pojęcia,
jak długo przebywałem w Azkabanie, lecz musiało to trwać dość długo, gdyż
nauczyłem się rozpoznawać nastroje strzegących nas stworów — była to przeklęta
umiejętność, którą posiadał każdy więzień. W pewnej chwili dementorów ogarnęło
podniecenie, jednak nie takie, jak przed śmiercią któregoś z mieszkańców wieży.
Byli źli i poruszeni. Dopiero jakiś czas później usłyszałem jak przez mgłę
ludzkie kroki. Dwójka śmiertelników z zewnątrz zbliżała się ku mojej celi, a ja
po prostu siedziałem pod ścianą i wpatrywałem się niewidzącym wzrokiem w swoje
długie, brudne paznokcie. Ciężkie żelazne drzwi jęknęły przeciągle, a do środka
wśliznął się dumny mężczyzna podtrzymujący wątłą kobietę. Mój umysł pierwszy
raz od bardzo wielu dni się rozjaśnił. Poznałem te osoby: mój ojciec i matka.
Już nie pamiętałem ich obliczy, może dlatego tak zszokowały mnie zmiany, które
zaszły w ich wyglądzie. Crouch bardzo się postarzał, jego twarz poorana była
licznymi zmarszczkami, a we włosach lśniły srebrne pasma. A matka… ten obraz już
zawsze nawiedzał mnie w snach. Ona ledwo stojąca na nogach, a w tle mrok mojej
celi; odziana się jak zwykle bardzo elegancko, lecz to było tylko przebranie. Wyglądała
jak trup. Wyschnięte wargi, sflaczałe, szare policzki, przerzedzone, wypłowiałe
włosy uczesane w rozpadający się kok i zamglone, zapadnięte w oczodołach gałki,
które wcześniej były dla mnie jedynymi słońcami w całym wszechświecie. Pergaminowa
skóra ciasno opinała kościste dłonie, a czerń szaty tylko podkreślała jej
chudość. Zewnętrzne piękno, które kiedyś biło od niej anielskim blaskiem,
zgasło na dobre. Moje serce zabolało tak, jak jeszcze nigdy dotąd, ponieważ to
ja ją zniszczyłem.
Upadła
przy mnie na kolana, obejmując tak mocno, jak pozwalało jej na to skrajne
wycieńczenie, a ja ocknąłem się dopiero wtedy, gdy poczułem jej ciepło. Objąłem
ramionami jej wątłą postać, czując każdą kość przebijającą się przez cienką
szatę. Cichy szloch stłumiły moje łachmany, w które wtuliła twarz. Zacisnąłem
powieki, aby zapomnieć o świecie, który w tej chwili mnie otaczał. Znów byłem w
naszym domu, matka również; nie nękały nas żadne problemy, a ojciec nie
istniał. Oboje byliśmy znów piękni i zdrowi. To był wtedy mój Raj.
— Nie
ma czasu. — Z błogiego stanu wyrwał nas surowy głos ojca. Zaczął
grzebać w torbie, którą miał na ramieniu, a matka odsunęła się ode mnie, z
trudem hamując szloch. — Masz.
— O
c-co tu ch-chodzi? — odezwałem się, a mój głos wydał mi się obcy i
nienaturalny, ojciec jednak zignorował to pytanie.
Rzucił
mi pod nogi szatę, która należała do jego żony, po czym wyciągnął z kieszeni
maleńki flakonik wypełniony jakąś przezroczystą substancją i podetknął mi go
pod nos, mówiąc:
— Wypij
to i przebieraj się. Szybko.
Zanim
zdążyłem zareagować, wyrwał mi z głowy kilka włosów i wrzucił do nieco większej
butelki, którą podał matce. W tym momencie wszystko zrozumiałem. Nie mogłem się
na to zgodzić! To moja kara, którą byłem zmuszony odsiedzieć… I słusznie! Nie
byłem już dzieckiem i nie mogłem pozwolić, aby matka pokutowała za moje winy!
— Nie,
nie zrobię tego! — wysyczałem, patrząc to na Croucha, to na jego
żonę. — Idźcie już stąd…
— Mówiłem
ci? — Ojciec rzucił jej surowe spojrzenie. — Chodźmy. Ten
niewdzięczny bachor nigdy nie doceni twojego poświęcenia.
Odwrócił
się, aby opuścić celę, ale matka czym prędzej go powstrzymała, starając się nie
wydawać z siebie żadnych odgłosów, po czym zwróciła się do mnie:
— Barty,
proszę. Dla mnie nie ma już ratunku, a wiem, że jesteś niewinny. Świat wierzy w
twoją winę, lecz kłamstwom łatwiej jest zaufać. Przyjmij tę ofiarę. Przez te
wszystkie lata nie dość okazywałam ci, jak cię kocham… Wyjdź z więzienia razem
z ojcem i bądź wolny. Zacznij nowe życie… To moje… moje ostatnie życzenie,
proszę, nie zawiedź mnie.
Jej
kościste dłonie spoczęły na moich policzkach, a wyblakłe oczy zaszkliły się od
łez, które szybko spłynęły po wysuszonej twarzy. Mówiła tak szczerze, że prawie
uległem. Mało tego, wyciągnęła z kieszeni swoją różdżkę i wręczyła mi ją. W
mojej głowie nie mogło się pomieścić, dlaczego to robiła. Przez ten czas straszliwie
cierpiała, choć mogła odwrócić się ode mnie tak, jak całe społeczeństwo. Mogła
usunąć mnie ze swojego życia i powrócić do normalności, lecz ona wolała dokonać
swych dni wśród dementorów, morderców i psychopatów jako jeden z potępionych.
Pokazała swoją odwagę i kolejny raz udowodniła, że była moim aniołem. W jej
oczach spostrzegłem błaganie, jakiego nigdy wcześniej nie widziałem. Uległem.
Później
wszystko poszło szybko. Zamieniliśmy się ubraniami, wypiliśmy eliksir, a
wszystko to pod czujnymi, nerwowymi spojrzeniami Croucha. Patrzyłem na matkę,
jak tłumiła okrzyki bólu i wciskała do ust zaciśnięte pięści. Najgorsza była świadomość,
że już nigdy jej nie zobaczę. Nigdy nie poczuję jej ciepła i zatracę się w
lodowatym mroku kontroli ojca. Serce waliło mi w piersiach jak oszalałe, choć
czułem, że sam w tym momencie konałem. Zupełnie nie zależało mi na tym, czy
misja ratunkowa mego ojca się powiedzie. Sumienie piekło mnie nieznośnie, tak
że prawie nie czułem przemiany. Szybko jednak spostrzegłem, że włosy opadły mi
na twarz, a ciało skurczyło się gwałtownie. Czułem się tak, jakby po mojej
skórze biegały mrówki. Byłem teraz matką, a ona była mną. Schowała pod szatę
buteleczkę z eliksirem i zwróciła na mnie wzrok swych… a raczej moich oczu. To
było jej ostatnie spojrzenie, lecz nigdy nie byłem go w stanie sobie
przypomnieć. Być może dlatego, że ojciec w tej samej chwili strzelił we mnie
Imperiusem.
*
Z
drogi do domu niczego nie potrafiłem przywołać, choć czasami wytężałem pamięć i
widziałem przebłyski… jakby mijane po drodze cele, podróż łodzią… choć może to
jedynie projekcja wycieńczonego umysłu. Na koniec oślepiający blask świec w
marmurowym holu — dopiero tam doszedłem do siebie. Mój rozum stał się
jasny i świeży, choć światło po miesiącach nieustannego przebywania w mroku
raniło moje oczy do łez. Klątwa najpewniej została zdjęta, lecz… zaraz… różdżka,
którą podarowała mi matka, gdzieś zniknęła. Ale przecież mogłem się tego
spodziewać. Kiedy rodzice odwiedzili mnie w Azkabanie, nie wiedziałem, jak
będzie wyglądać moje życie tutaj, choć nieświadomie i w głębi serca przeczuwałem,
jak się to skończy. Z jednego więzienia — zakurzonego i nędznego — trafiłem
do drugiego — opływającego w bogactwa i luksusy, cięższego, które
pozbawia tożsamości. A strzec mnie będą nie dementorzy, ale po stokroć gorszy i
straszniejszy od nich potwór. Tak miało wyglądać to nowe życie.
Powitała
mnie Mrużka. Odebrała płaszcz mojej matki i powiesiła na haku, po czym
przemówiła spokojnie:
— Paniczu
Barty, pójdzie panicz ze mną.
Byłem
bezwładną marionetką w rękach swego ojca i skrzatki, która pociągnęła mnie za
matczyną, smukłą rękę w stronę najbliższej łazienki. Najwyraźniej została już
dawno uprzedzona o ostatecznej woli pani, choć wydawało mi się, że krzywiła się
z niesmakiem, musząc dotykać dłoni pani, która w tej chwili konała w Azkabanie.
Kąpiel
była już przygotowana. Wanna wypełniona gorącą wodą z pianą, na stoliku leżały
poukładane równiutko moje stare szaty, a na tej czystej kupce spoczywała
fiolka, najprawdopodobniej antidotum, które miało przywrócić dawne ciało.
Skrzatka poradziła mi od razu je wypić, po czym dodała niepewnie:
— Pan
kazał panicza pilnować. Będę za drzwiami. Proszę się nie spieszyć. Panicz musi
też zjeść kolację, a później ojciec wzywa do siebie.
Prędko
się wycofała, a ja zostałem całkiem sam. To wszystko było niczym jakiś
przedziwny sen, z którego nie mogłem się obudzić. Bezmyślnie zrzuciłem stare,
kobiece szaty, wlazłem do wanny i zanurzyłem się aż po samą szyję w gorącej, pachnącej
jaśminem wodzie. Ogarnęło mnie tak rozkoszne odprężenie, że przez chwilę
zapomniałem o bożym świecie. Zamknąłem oczy, poddając się narastającej,
przyjemnej senności, jednak gdzieś w głowie wciąż miałem słowa Mrużki. Ojciec wzywa do siebie. Na samą myśl
poczułem gorącą nienawiść, lecz ta nie mogła znaleźć
ujścia — Imperius świetnie ją hamował.
Bardzo
chciałem tutaj zostać, jednak wiedziałem, że to niemożliwe. Ojciec już od dawna
czekał na mnie jak kot, który czyha na mysz, aby ją złapać i zeżreć. Teraz mógł
robić to, czego pragnął od lat — sterować swoją własną, żywą lalką. Wygramoliłem
się z wielkiej kadzi, wytarłem dokładnie całe ciało i ubrałem czyste szaty. Podszedłem
do lekko zaparowanego lustra i spojrzałem na siebie; znów byłem dawnym nudnym
Bartemiuszem jeszcze sprzed przyjaźni z Regulusem. Straciłem już nadzieję na
to, że kiedyś zobaczę starego przyjaciela. Łączyła nas niesamowita więź, ale
czy przetrwała ten czas? Mogłem nawet powiedzieć, że na swój sposób go…
kochałem. Potrzeba było wieków w Azkabanie, żebym to zrozumiał.
Mrużka
czekała za drzwiami łazienki jak pies przywiązany do klamki. Kiedy na mnie
patrzyła, w jej wielkich, błyszczących oczach widziałem strach, który
nieumiejętnie usiłowała zamaskować. Zaprowadziła mnie do kuchni, jakbym nigdy
dotąd nie był w tym domu, choć faktycznie w tej części dworku przebywałem
bardzo rzadko. Skrzatka posadziła mnie na żelaznym, wysokim krześle przy
białym, drewnianym stole, na którym postawiła talerz gorącej dyniowej zupy.
Skosztowałem i od razu poczułem smak Hogwartu. Zamknąłem na chwilę oczy i znów
ujrzałem długie stoły czterech domów w Wielkiej Sali.
— Ojciec
panicza czeka w gabinecie — powtórzyła, gdy już opróżniłem misę.
Cały
ten dzień był dla mnie tak niedorzeczny i absurdalny, że nie potrafiłem sobie
wyobrazić, czego Crouch ode mnie oczekiwał. Wyciągnął mnie z Azkabanu… I co
dalej? Gardził mną i był pierwszym, który widział mnie w więzieni, a teraz
musiał znosić znienawidzonego syna w swoim domu. Zamienił ukochaną żonę na
najgorszego wroga — nie potrafiłem tego pojąć. Kiedy o tym myślałem,
czułem w sercu ponurą satysfakcję. Pobyt w tym miejscu był dla mnie bolesny,
lecz i ojciec otrzymał właśnie swój krzyż, z którym musiał od dzisiaj żyć.
Przyrzekłem sobie, że uprzykrzę mu życie na tyle, na ile tylko będzie to
możliwe.
Mrużka
trzymała mnie za rękę przez całą drogę do pokoju ojca. Drzwi były uchylone,
więc weszliśmy do środka bez pukania. Bardzo rzadko bywałem w tym
pomieszczeniu. Ściany pokrywały tylko i wyłącznie półki wypełnione książkami;
ich pozłacane grzbiety błyszczały zachęcająco w drżącym świetle świec. Nie
pamiętałem, ile czasu minęło od momentu, kiedy ostatni raz coś czytałem.
Ojciec
stał przy wąskim, wysokim oknie, za którym panował niemal całkowity mrok. W
momencie, gdy usłyszał kroki na korytarzu, jednym mocnym szarpnięciem zaciągnął
grube, ciężkie zasłony uszyte z ciemnozielonego brokatu i odwrócił się. Światło
spoczywających na dębowym biurku świec padało teraz na jego twarz, dzięki czemu
mogłem dobrze jej się przyjrzeć, bo w Azkabanie dane mi było dostrzec jedynie
paskudną maskę zafrasowanego mężczyzny. Jego idealnie ułożone włosy
przyprószone były siwizną, równiutko przystrzyżone wąsy przybrały barwę
stalowej szarości, a oblicze przysłaniały niezliczone zmarszczki. Choć nie był
jeszcze aż tak stary, jedynie oczy zdradzał zapał i energię. Gdy nareszcie mnie
ujrzał, jego wargi zacisnęły się impulsywnie. Od razu spostrzegłem, że ojciec
bardzo przeżywał to spotkanie, ja natomiast miałem tego już dość. Usiadłem bez
skrępowania na niewielkiej, miękkiej sofie ustawionej tuż przy drzwiach i
wyciągnąłem przed siebie nogi, krzyżując je w kostkach i oczekując na werdykt.
Czułem się całkowicie bezradny, nie miałem różdżki, a Mrużka trzymała się kurczowo
mojej szaty, jakby się bała, że za chwilę podłoga zniknie, a ona spadnie do
przedsionka i skręci sobie kark.
Przez
chwilę w gabinecie panowała nieprzyjemna, krępująca cisza, słychać było tylko
niespokojny oddech skrzatki. Ona bała się o moje bezpieczeństwo bardziej niż ja
sam. W końcu ojciec poruszył się, a jego twarz ożyła, jakby Crouch zdjął maskę
i odsłonił swe emocje. Dostrzegłem błyszczącą w jego oczach nadzieję, jakby
pragnął, abym rozpłynął się w nicość i zabrał ze sobą zalegający na jego barkach
krzyż.
— Nie
myśl, że wyciągnąłem cię z Azkabanu, abyś mógł swobodnie kontynuować te
paskudne obrządki. — Mogłem się tego domyślić. W głosie Croucha
wyraźnie brzmiał chłód i lodowate obrzydzenie, a on sam okrutnie wytrzeszczył
oczy. — Wiedz, że gdyby to ode mnie zależało, zgniłbyś w więzieniu,
bo nie zasługujesz na nic innego, jak tylko na śmierć wśród dementorów.
Jego
przepełnione wstrętem słowa nie zrobiły na mnie najmniejszego wrażenia,
natomiast Mrużka pisnęła cicho u mego boku, ale ojciec zignorował ją. Jeszcze
nigdy nie widziałem go w takim stanie. Jad i nienawiść zżerały go od środka,
sprawiały niemalże fizyczny ból, który chciał przekazać mnie. Nie skomentowałem
jego słów, więc Crouch ciągnął dalej:
— Nie
zmierzam tolerować nieróbstwa i nieposłuszeństwa. Mam nadzieję, że nie jesteś
aż tak głupi, aby spróbować ucieczki. Czas, który ci pozostał, poświęcisz na
naukę. Od tej chwili będziesz nieustannie pod moją kontrolą i nie wyobrażaj
sobie, że uda ci się mnie przechytrzyć.
Przez
krótką, lecz bardzo intensywną chwilę patrzyliśmy sobie w oczy. Ojciec drgnął i
zacisnął zęby, aż napięły się jego mięśnie po obu stronach żuchwy, ja natomiast
uśmiechnąłem się delikatnie i rzuciłem pobłażliwie:
— Od
dawna marzyłeś o tej chwili, prawda?
Odpowiedziało
mi jedynie kolejne zaklęcie Imperius. To była ostatnia scena, którą pamiętałem.
*
Życie
pod ciągłą kontrolą ojca było z całą pewnością o wiele łatwiejsze i
spokojniejsze, niż gdybym pozostawał przy własnych zmysłach. Z początku klątwa
oddziaływała na mój umysł z taką siłą, że całe tygodnie zlewały mi się w jedno.
Nie potrafiłem zaobserwować, kiedy kończyła się noc, a kiedy dzień (dokładnie
tak, jak w Azkabanie), zwłaszcza że niejednokrotnie siedziałem w książkach do
późnych godzin. Nie potrafiłem sobie przypomnieć pierwszych kilkunastu tygodni,
choć niejednokrotnie wytężałem pamięć z nadzieję, że uda mi się przywołać
chociaż najdrobniejszy obraz z tamtego okresu. Mimo to wiedziałem, że nigdy nie
byłem sam. W momentach, kiedy ojciec wychodził do ministerstwa, strzegła mnie
Mrużka. Stała mi się bliższa niż matka, niż ktokolwiek na świecie. Przez
pierwsze dni to ona musiała się mną opiekować, gdyż siła nałożonych na siebie
zaklęć mego ojca była tak wielka, że nie byłem w stanie samodzielnie się umyć
lub unieść łyżkę do ust. Żyłem wtedy tylko i wyłącznie przeszłością, jakby ktoś
zamknął mnie w moje własnej głowie. Nieustannie przeżywałem stare emocje,
widywałem twarze osób, które w pewien sposób były dla mnie ważne… Co dziwne,
nie widywałem ani ojca, ani Mrużki, jakby ta dwójka nie miała dostępu do mego
serca. Darzyłem ich bardzo silnymi uczuciami, które nagle zasnęły, lecz
wiedziałem, że w momencie, kiedy działanie klątwy osłabnie, nienawiść do ojca
wybuchnie na nowo, a miłość do Mrużki rozkwitnie jak kwiat po mroźnej zimie.
Dostrzegłem,
że mój umysł szybko nauczył się neutralizować działanie Imperiusa. Coraz
częściej zdawałem sobie sprawę z docierającego do mnie głosu ojca, z poleceń,
które mi wydawał… Od czasu do czasu budziłem się z głębokiego snu i orientowałem
się, że siedziałem w wannie lub przeglądam kolejną książkę. Ojciec usiłował
wtłoczyć mi do głowy wiedzę, lecz byłem w stanie przyswoić jakieś informacje
tylko wtedy, gdy Croucha nie było w pokoju. Kiedy już wyswobodziłem się spod
kontroli ojca, niejednokrotnie zastanawiałem się, czemu miała służyć ta nauka.
Gdybym miał do śmierci pozostać w niewoli, na nic by mi się to nie zdało.
Czyżby Crouch miał nadzieję, że z czasem jego czary przesiąkną mój umysł do
tego stopnia, aby ojciec mógł mnie przywrócić światu?
Mrużka
nie odstępowała mnie na krok. Podczas rzadkich, krótkich przebłysków
świadomości spostrzegałem, że moja obecność sprawia jej przyjemność. Ja również
lubiłem z nią przebywać, gdyż skrzatka zdawała się całkowicie akceptować
zbrodnię, której się dopuściłem. Było w niej bardzo dużo współczucia, często
prosiła ojca, aby ten zapewniał mi jakieś drobne rozrywki za dobre sprawowanie,
lecz on prawie nigdy się na to nie zgadzał. Jedną z nich były spacery, na które
Mrużka starała się zabierać mnie jak najczęściej. Przechadzaliśmy się po
ogrodzie, co bardzo często sprawiało, że udawało mi się odzyskać świadomość i
wywoływało silne emocje. Niemal każda dróżka, każde drzewo i miejsce na
trawniku przywoływało wspomnienie matki. Jej pojawiająca się we snach twarz
raniła najbardziej, lecz nie mogłem zapowiedz tym wizjom. Od kiedy odeszła, a
ja spędzałem każdą minutę swego nowego życia w ogromnym, pustym dworze, ogród
całkowicie się zapuścił. Maleńkie jeziorko szybko pokryło się rzęsą, ładnie
wytyczone rabatki z różnobarwnym kwieciem zmieniły się w zachwaszczone pola, a
elegancko przycięte krzewy dwukrotnie się powiększył, odcinając rodzinny dom od
reszty świata. Wielki dwór stał się fortecą.
Ojcu
nie wystarczała klątwa Imperius, aby mną zawładnąć. Był już przygotowany na mój
powrót do domu; zaraz po tym, jak opanował moją wolę, narzucił na mnie
pelerynę-niewidkę, pod którą musiałem siedzieć dzień i noc. Ojciec niezwykle
rzadko przyjmował gości, lecz w momentach, kiedy ktoś go odwiedzał, Crouch
zamykał mnie w kuchni i zakazywał się odzywać. Będąc pod działaniem Imperiusa,
nie mogłam mu się przeciwstawić, choć pragnąłem tego całym sercem.
Uwaga
niemal całkowicie została skierowana do mego wnętrza. Z trudem spostrzegałem
otaczający mnie świat, który stał się ciemniejszy i jakby… bardziej zamglony.
Dzięki temu zacząłem być bardziej wyczulony na to, co działo się wewnątrz mnie.
Często marzyłem o Czarnym Panu. Choć nigdy nie widziałem jego oblicza,
wyobrażałem sobie Lorda Voldemorta jako anioła, pięknego i potężnego władcę,
którego twarz jaśniała jakąś znajomą świętością. Marzyłem, że pewnego dnia
przyjdzie po mnie i wyrwie z zaborczych łap ojca, a role się odwrócą — to
ja stanę się panem, a on będzie moim więźniem. Te wyobrażenia budziły we mnie
ogromne emocje, które z kolei wywoływały przerażające sny. Czasami balem się
tego, co przyniesie noc, gdyż bardzo często śnili mi się dementorzy. Byli moim
największym koszmarem, choć porównywalny lęk wywoływały we mnie oblicza matki.
Setki, tysiące twarzy, których piękno było zbyt upiorne, abym mógł się nim
napawać.
Nie
było mnie na jej pogrzebie. Mrużka opowiedziała, roniąc łzy, że matka umarła
niedługo po tym, jak ojciec wyciągnął mnie z Azkabanu. Pochowano ją na terenie
więzienia, a niedługo potem Crouch zorganizował cichy pogrzeb swojej żony, na
który nie przyszedł absolutnie nikt. Ojciec był całkiem sam. Wtedy pierwszy i
ostatni raz mu współczułem, a od tego momentu wiedziałem, że to duch mojej
matki nawiedzał mnie w snach.
To
nie była ostatnia wiadomość, która mną wstrząsnęła. Pewnego zimowego poranka
siedziałem wraz z Mrużką w kuchni, a skrzatka czytała mi na głos Proroka Codziennego, aby uprzyjemnić mi
śniadanie. Choć żadna wcześniejsza informacja do mnie nie docierała, kiedy
usłyszałem fragment artykułu, w którym pisali, że Regulus Black właśnie został
uznany za zmarłego, coś pękło. Kiedy ta wiadomość przewinęła się przez mój
umysł, wyrwałem się z czarodziejskiego snu, który spętał moją wolę. Utkwiłem
wzrok wytrzeszczonych oczu w wyszorowanym blacie stołu, a przerażająca prawda
rozchodziła się po moim ciele jak śmiertelna trucizna; serce biło szybko i
równomiernie, a dłonie zaczęły drżeć. Musiałem głębiej oddychać, ponieważ kuchnia
w pewnym momencie rozmyła się i pociemniała, a otaczające mnie dźwięki naparły
na moją głowę ze zdwojoną siłą. Od kilku miesięcy odgłosy płynące ze świata
docierały z taką intensywnością, jakby przyszło mi zamieszkać pod wodą. Teraz
zaś nadmiar bodźców wywołał gorączkę, która zaniepokoiła Mrużkę.
— Panicz
Barty dobrze się czuje? — zapytała, a gazeta wyleciała jej z rąk i
opadła miękko na podłogę.
Spojrzałem
w jej ogromne oczy. To była kwestia jednej sekundy. Bezmyślnie zerwałem się z
krzesła, a kuchnia jeszcze raz zawirowała mi przed oczami. Rzuciłem się w
stronę uchylonych drzwi, ale byłam jak pijany, z trudem powłóczyłem nogami,
jakbym brnął przez sięgające pasa bagno. Skrzatka narobiła straszliwego rabanu,
a jej rozdzierające wrzaski bardzo szybko ściągnęły do kuchni ojca. Nie
wiedziałem, co się działo. Jakaś potężna, nieznana mi wcześniej siła powaliła
mnie na podłogę, a ja poczułem, że uderzyłem czołem w próg; twarz zalało mi
wilgotne ciepło.
— Co
tu się dzieje?! — To krzyk ojca trochę mnie ocucił. — Coś
ty narobiła, głupi skrzacie!
— Mrużka
nie wie… Nie wie! Czytała paniczowi Proroka…
A kiedy się dowiedział, że panicz Black nie żyje… oszalał! Oszalał! — Rozdzierający
szloch skrzatki wypełnił nie tylko kuchnię, ale i resztę
domu. — Mrużka przeprasza, przeprasza…
Rozglądałem
się dookoła, ale widziałem jedyne jakieś czerwone, rozmazane kształty. Moją
uwagę zwrócił jakiś szybki, gwałtowny ruch, a do uszu dotarł suchy,
nieprzyjemny trzask, który uciszył te rozpaczliwe jęki.
Ojciec uderzył Mrużkę.
— Już
nigdy nie opowiadaj mu o tym, co piszą w gazetach! — wrzasnął, a w
jego głosie zabrzmiał lęk, który Crouch nieumiejętnie maskował gniewem. — Masz
go strzec, a nie opiekować się nim jak matka! On nie ma matki!
Zaklęcie
Imperius na nowo zawładnęło moim umysłem.
~*~
Zastanawiałam
się, jak długo pociągnąć wątek Barty’ego uwięzionego w domu. Postaram się
wymyślić coś na jeszcze jeden rozdział, a później moja ulubiona część!
Dedykacja dla Patrycji. :*
Na początku zaznaczę, że nie jestem zbyt dobrą pisarką i nie wytknę błędów Tobie, jako doświadczonej autorce (chyba :3)
OdpowiedzUsuńPoza tym ładna kolorystyka bloga.
Mam nadzieję, że Barty nie będzie długo siedział w domu albo, że wydarzy się coś ciekawego. Może coś więcej z Mrużką?
Ciekawi mnie także czy Regulus już naprawdę zginął? Chyba tak, ale kto wie?
Spodobały mi się opisy, dzięki nim mogę więcej sobie wyobrazić.
Podsumowując:
Jak dla mnie świetnie piszesz :)
I wybacz, ale nie umiem pisać rewelacyjnych komentarzy, staram się jak mogę.
http://czterej-huncwoci-i-ruda.blogspot.com
~Lilavati
Tak, Regulus naprawdę nie żyje, to mogę potwierdzić. :)
UsuńDzień dobry, cześć i czołem!
OdpowiedzUsuńZ przykrością informuję, iż coratsw odeszła z załogi opieprzu. W związku z tym, wszystkie blogi zostaną przeniesione do wolnej kolejki. Istnieje możliwość wyboru mnie (Mediate), gdyż kolejka Zoltana jest wciąż zamknięta. Oczywiście każde zgłoszenie zostanie zakwalifikowane według numerków.
Pozdrawiam ciepło i liczę na zrozumienie,
Mediate (http://o-pieprz.blogspot.com)
~Mediate
Pochłonęłam to opowiadanie z duszą na ramieniu. Jest niesamowite! Bardzo podobają mi się wątki wprowadzone z całej serii. Czuję się wręcz jakbym czytała dodatek do książek, a nie opowiadanie osobnej osoby ;) Pięknie ukazane uczucia, a zdarzenia i fantastyczne opisy dodają skrzydeł opowiadaniu. Mam nadzieję, że dodasz coś dalej, bo będę czekać na pewno ^^ pozdrawiam serdecznie, a jeśli lubisz poezję, to zapraszam do siebie, może znajdziesz tam coś ciekawego :)
OdpowiedzUsuń~Sesil
Ojej, bardzo mi miło, bo myślałam, że już całkiem zapomniano o tym opowiadaniu. Powiem szczerze, że chwilowo sobie odpuściłam pisanie tutaj, bo teraz pochłania mnie poprawianie wszystkiego, co napisałam (swoją drogą, to ff też nie jest jeszcze zbetowane, ale na wszystko przyjdzie pora). Ale z pewnością coś tu niedługo napiszę, niech tylko ta zmora sesja się już skończy.
UsuńA na Twojego bloga bardzo chętnie zajrzę. :)
Hej hej zerkam co jakiś czas i czekam :)
Usuń~Sesil
Wieem, będzie rozdział w marcu. :)
Usuń