Cierpliwość kata jest
narastającą wściekłością.
— J. Gadawski
Pojawiliśmy się w lasku niedaleko jakiejś
polskiej wioski zamieszkałej najprawdopodobniej przez samych mugoli. To powinno
być względnie bezpieczne miejsce, a Bellatriks — choć wariatka — nie
wyglądała na głupią i nie zaryzykowałaby zdemaskowania. Opowiadała kiedyś, jak
lata temu w ramach łapówki musiała oddać swój dwór, aby uniknąć uwięzienia. To
ona dowodziła mną, swoim mężem i szwagrem, była lwicą, która obudziła się po
wielu latach snu, żeby znów polować. Dwa bezwładne ciała padły z głuchym hukiem
na ściółkę pośrodku małej, okrągłej polany. Bella wyciągnęła różdżkę bez cienia
wahania na pięknej, ogarniętej gorącym płomieniem szaleństwa twarzy i rozkazała
nam się cofnąć, a żaden z nas nie był na tyle głupi, aby jej nie posłuchać — choć
zawsze budziła niepokój, teraz wyglądała naprawdę przerażająco. Różdżka opadła,
a pani Longbottom ocknęła się i zaczerpnęła gwałtownie powietrza, jakby wynurzyła
się z wody. Była zupełnie zdezorientowana, kiedy otworzyła mętne oczy; zanim
jednak zdołała rozejrzeć się dookoła, padło pierwsze zaklęcie — pierwszy
Cruciatus. Trwał długo, a kobieta tarzała się po ziemi, wrzeszcząc tak, jakby
ją obdzierano ze skóry. Jeszcze nigdy czegoś podobnego nie widziałem, choć
wiele razy wyobrażałem sobie, jak mogły wyglądać tortury; kiedy z gardła
porwanej wydobyły się pierwsze krzyki, wypełniła mnie mieszanina silnych i
skrajnych uczuć — obrzydzenia, strachu, dzikiego podniecenia i jakiś
dreszczyk fantastycznej energii. Naprawdę można było to zrobić i wcale nie
wyglądało na trudne. Wystarczyło po to sięgnąć.
— Teraz porozmawiamy, Alicjo!
Porozmawiamy? — Bellatriks przewróciła dyszącą i pojękującą
czarownicę na plecy jednym kopniakiem, po czym pochyliła się nisko nad jej
skrytą za splątaną, ciemną grzywką twarzą. — Chyba wiesz, o co chcę
cię spytać?
Usłyszałem odgłos plucia, a Lestrange
wyprostowała się raptownie. Bluznęła pod jej adresem potokiem przekleństw,
ocierając z oczu zaprawioną krwią plwocinę. Alicja Longbottom śmiała się, lecz
szybko reakcja ta zmieniła się w rozpaczliwy wrzask — Klątwa
Cruciatus na nowo ugodziła w jej ciało. Gdy wieki później Bella cofnęła zaklęcie,
słychać było tylko nierówne dyszenie obu pań.
— Bierzcie się za niego, a ja jeszcze
trochę się pobawię z naszą drogą Alicją — warknęła i kopnęła porwaną
w brzuch.
Zadawała jej wciąż jedno i to samo pytanie
(„Gdzie jest Czarny Pan, szlamiasta kurwo?!”), lecz kobieta nie odpowiadała, co
skutkowało powtarzającymi się torturami, a każde na nowo wypowiadane zaklęcie
trwało coraz dłużej i dłużej. Patrzyłem na to bez cienia litości, który mógł
zamroczyć mi serce, choć widok drgającego w nienaturalnych impulsach ciała
kobiety w pewnym momencie wywołał we mnie mdłości i musiałem odwrócić wzrok. Tymczasem
po drugiej stronie polanki dwaj czarodzieje majstrowali przy drugim porwanym; wszystko
działo się szybko i sprawnie: Rabastan machnął różdżką, a pan Longbottom
oprzytomniał. Choć nie mógł się ruszać, momentalnie spróbował rzucił się gdzieś
na bok, jakby poszukiwał różdżki, ale Rudolf wyciągnął ją zza pazuchy i
zapytał, pogardliwie wykrzywiając wargi:
— Tego szukasz?
Odrzucił ją od siebie, po czym uniósł swoją, a
zaklęcie ugodziło pulchnego mężczyznę w pierś. To musiały być o wiele gorsze
tortury dla Alicji niż przeżywanie Cruciatusa Bellatriks: patrzenie na
cierpienie męża, choć w tej chwili i tak była tego nieświadoma. Natomiast Bella
trzymała ją mocno za włosy, tak, aby nie mogła odwrócić głowy, jednak ani jedno
słowo nie zostało wypowiedziane — kobieta straciła przytomność.
Przypominało to trochę jakiś zaklęty krąg, w którym Bellatriks, jej małżonek
oraz Rabastan torturowali bezbronną dwójkę aurorów, ja natomiast byłem gdzieś
poza nimi, stałem jak zahipnotyzowany i przyglądałem się tej groteskowej
scenie. Śmierciożercy niczym upiory w czarnych szatach tańczyli dookoła swych
ofiar, wydając przy tym takie dźwięki, że od samego słuchania włos jeżył się na
głowie. Przerażające, lecz zarazem fascynujące. Klątwa Cruciatus padała często
i bezlitośnie, przeciągając się nienaturalnie długo, aż chciało się rzucić na
któregoś z nich i wyrwać mu różdżkę z ręki; coś przewróciło mi się w żołądku,
gdy z sinych, spuchniętych ust torturowanych zaczęła płynąć prawie czarna,
obrzydliwie lepka krew.
— Bellatriks, może już wystarczy — mruknąłem,
chwytając ją za ramię, wiedząc, że mogę tego gorzko pożałować. — Przecież
teraz nie są w stanie niczego zrobić… powiedzieć… Może zabierzmy ich do
Malfoyów…
Ale ona tylko odepchnęła mnie z zadziwiającą
siłą i zaśmiała się złowieszczo; w czarnych oczach płonęło najczystsze
szaleństwo, które ożywiało jej twarz.
— Myślisz, że robię to pierwszy raz? — zawołała. — Nie
pouczaj mnie! Wiesz, jak nazwałby cię Armand? Ten, Który Obserwuje.
Z patrzenia nie ma żadnego pożytku, więc bierz się w końcu do roboty. Znasz
zaklęcie.
— Jaki Ar… Zresztą nie po to ich tu
ściągnęliśmy…!
W tej chwili wszystko ustało. Ofiary naszych
tortur padły na ściółkę oblane potem zmieszanym z ich własną krwią, lecz bez
śladu jakichkolwiek oznak życia, natomiast Rabastan i Rudolf spojrzeli na mnie
wzrokiem pełnym niecierpliwego oczekiwania. Pierwszy raz przeraziło mnie to
wszystko, a oczy… Boże, oczy wpatrujących się we mnie śmierciożerców strzelały
takimi piorunami…
— Na co czekasz? — warknął
młodszy Lestrange. W nim tortury te wywołały bardzo nieprzyjemną agresję, z
którą nie chciałbym się zetknąć. — Do Malfoya mieliśmy ich nie
zabierać. No, już, bez gadania, to nie przedstawienie.
Dopadł do mnie i szturchnął prowokująco. Uniosłem
więc różdżkę (zdenerwowany palącymi spojrzeniami), a zaklęcie już cisnęło mi
się na usta. Choć w gardle coś mnie dławiło, nie zawahałem się. Nie mogłem. Po
prostu wiedziałem, że jeśli będę dzielił z Lestrange’ami tę zbrodnię, coś
nowego zacznie się w moim życiu, a jakieś drzwi za mną zamkną się ostatecznie.
Pozostawię Regulusa, Hogwart, matkę, ogrody… Będę jak tabula rasa, aby na nowo
dać się zapisać — świeższym, szlachetniejszym atramentem z krwi torturowanych.
— Crucio.
Przez moje ramię przebiegł jakiś przyjemnie gorący
impuls, który znalazł ujście na końcu różdżki i ugodził w mężczyznę. Świadomie
wybrałem Longbottoma, nie mogąc znieść myśli, że miałbym torturować kobietę, a
jej wrzaski… nie mogłem przyczynić się do jej cierpienia, to byłoby za dużo jak
na pierwszy raz.
Nigdy w życiu nie czułam czegoś podobnego.
Jakby gorąca żyłka złączona z moją dłonią przylgnęła do piersi mężczyzny,
poderwała go nad ziemię i wygięła ciało w nienaturalny łuk, prawie łamiąc mu
kręgosłup. Zanim nocną ciszę przerwał kolejny z niezliczonych krzyków,
usłyszałem trzask kości. Bolesny wrzask pełen cierpienia — nieopanowany,
kaleczący uszy. To było potwornie nieludzkie, choć zarazem fascynujące; wpatrywałem
się w odchodzącego od zmysłów Longbottoma jak urzeczony, próbując opanować
odczuwanie tej niesamowitej władzy, która paliła mnie w środku jak trucizna.
Sam już nie wiedziałem, ile to mogło trwać, kiedy nagle zdałem sobie sprawę z
tego, jak auror musiał przeżywać każdą sekundę, a jego obciążone Klątwą
Cruciatus ciało gotowało się od środka — spostrzegłem, że z twarzy
zaczęła iść para. W panice cofnąłem zaklęcie i przełknąłem ślinę, czując okropną
suchość w gardle. Spojrzałem kolejno na towarzyszących mi śmierciożerców, a oni
roześmiali się łagodnie. To wszystko było jak gra.
— Bardzo dobrze, Barty — pochwaliła
mnie Bellatriks, a jej głos był o wiele łagodniejszy niż wcześniej. Znowu poczułem
się jak uczeń. — Nie było chyba tak źle, bo podejrzewałam, że klątwa
nie zadziała. Dobry piesek!
Bracia roześmiali się, a ona na nowo uniosła różdżkę,
chichocząc jak opętana. I wszystko rozpoczęło się od nowo — miałem
wrażenie, że torturowaliśmy ich dla samych tortus, a wydobycie informacji od
początku było przykrywką. Jednak nic się już dla mnie nie liczyło, bo wpadłem w
najprawdziwszy trans, który trwał — jak regularna fala
Cruciatusów — wiele, bardzo wiele godzin.
Nie miałem pojęcia, co przywróciło mi zmysły.
Masa wrzasków, potem jakieś brutalne pchnięcie, szarpnięcie gdzieś w okolicy
pępka i całkowite zatracenie w próżni. Gdyby nie napierające zewsząd ciśnienie,
pewnie byłbym zwymiotował, bo wszystko dookoła wirowało. To trwało bardzo
długo, a kiedy już skończyło… Klęczałem na marmurowej podłodze, a w głowie
kręciło mi się od nadmiaru emocji i długiej podróży w ciasnej czasoprzestrzeni,
oddychając głęboko, by nie narzygać na podłogę. Refleks kazał natychmiast zerwać
się na równe nogi, ale zachwiałem się i musiałem się czegoś przytrzymać (tym
czymś był Rudolf), ale okazało się, że wszyscy znaleźliśmy się w apartamencie
Lucjusza Malfoya.
— Cholera. I wszystko na nic! — warknął
Rabastan. Wściekał się jak rozdrażniony pies, lecz od razu spostrzegłem na jego
twarzy nieskrywane przerażenie. Zwrócił się w stronę Bellatriks, jakby to ona
była winna niepowodzeniu. — I co na to powiesz?
— Jak to na nic? — wrzasnęła,
a oczy wylazły jej na wierzch. — Po takiej dawce Cruciatusa to tylko
kwestia czasu, aż zdechną. Pozbawiliśmy Dumbledore’a jednych z najlepszych
działaczy tego śmiesznego Zakonu, to według ciebie jest nic?!
— Nawet się tym nie przejmie — mruknąłem.
— Ale… ale co się w-właści-ciwie
stało? — wyjąkałem, próbując zapanować nad drżeniem głosu.
— Musieliśmy wiać, stary.
Zawiodłem się, choć obrazy nadal migały mi
przed oczami zbyt szybko i chaotycznie, bym mógł cokolwiek z nich wyczytać.
Myślałem, że moja pierwsza misja będzie o wiele bardziej spektakularna, być
może nawet odniesiemy sukces… A okazała się całkowitą porażką. Podejrzewałem
też, że jakoś… jakoś lepiej wypadnę… albo wykażę się jakimiś większymi
umiejętnościami, moje wyobrażenia tej misji były zupełnie odmienne od
rzeczywistości. Wycofałem się w mrok holu, po czym udałem się na górę, gdzie
znajdowała się sypialnia, w której ostatnio mieszkałem. Musiałem wszystko
przemyśleć, a teraz wróciłem do prywatności, znów byłem Bartym, swoje nowe
życie pozostawiłem w lesie razem z porzuconymi bez zmysłów aurorami. Zdałem
sobie sprawę ze swojej nowo odkrytej, aczkolwiek wrodzonej zdolności do
oddzielania swojego życia od życia, które ofiarowałem Czarnemu Panu.
A no właśnie…
Lord Voldemort.
Był dla mnie niczym duch — fantastyczny
i nienamacalny, w którego należało wierzyć, żeby przekonać się o jego istnieniu.
Ta postać to tylko wspomnienie, o którym wyłącznie słyszałem i którego
działania sprzed wielu lat odcisnęły piętno na naszym życiu do chwili obecnej. Teraz
już wiedziałem, że dobrze uczyniłem, porzuciwszy dla tego wspomnienia
potrafiłem rodzinę, bezpieczeństwo, a nawet Boga, ryzykując wszystko. Nie było
już odwrotu. Dopuściłem się straszliwej zbrodni, za co mogłem trafić do
Azkabanu na długie lata, przecież użycie któregoś z Zaklęć Niewybaczalnych było
karane wieloletnim pobytem w więzieniu. Czy kiedyś, o ile to w ogóle nastąpi,
gdy Czarny Pan zostanie odnaleziony, będzie łaskaw spojrzeć na swego
niepozornego sługę, którym stałem się od chwili, kiedy dowiedziałem się o jego
potędze?
Zmęczony i wciąż przepełniony goryczą położyłem
się do zimnego łóżka, ale sen o świcie nie przyniósł mi wytchnienia. Kiedy
zszedłem na dół do jadalni, wszyscy dorośli już tam byli i spożywali właśnie
typowe angielskie śniadanie — zdałem sobie sprawę, że musiałem
przespać cały dzień i kolejną noc. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego,
jak bardzo byłem głodny. Przywitałem się tylko grzecznie, po czym zasiadłem do
stołu, czując się tak, jakbym wkroczył prosto do jaskini śpiącego lwa. Nikt nie
odezwał się ani słowem, dopóki Lucjusz Malfoy nie podniósł głowy znad Proroka Codziennego.
— Do czasu, kiedy nie pozostawialiście po
sobie śladów, Bellatriks, mogłem akceptować to, co robicie — rzekł,
marszcząc brwi. — Ale to, w jaki sposób zachowywaliście się wczoraj…
Bella, bądź łaskawa wysłuchać, co mam ci do powiedzenia, zanim się uniesiesz… naprawdę
raduje mnie to, w jaki sposób usiłujesz odnaleźć Czarnego Pana, choć to
niemożliwe, bo on nie żyje, ale teraz
piszą o Longbottomach we wszystkich gazetach, nawet w tych mugolskich. A ja
muszę dbać teraz o bezpieczeństwo syna.
— Czyli co chcesz przez to powiedzieć? — zawołała
Lestrange, a jej widelec upadł z brzękiem na blat stołu. — Masz
zamiar nas wydać?
— Zwariowałaś — oświadczył
spokojnie Malfoy. — Muszę was poprosić, abyście nie kontaktowali się
z nami przez jakiś czas. Zrozum. Draco idzie do Hogwartu. Gdybym został w to
zamieszany, zniszczyłbym mu życie.
Rozumiałem go, choć sam nie miałem dzieci.
Gdyby coś się wydało, pociągnęłoby to do odpowiedzialności również Lucjusza i
Narcyzę, natomiast ich syn nie miałby życia w nowej szkole. Nie mogłem jednak
powstrzymać niechęci, która narodziła się w moim sercu.
— Ależ oczywiście! — wrzasnęła
Bellatriks i zerwała się z krzesła, a za nią posłusznie powstali bracia
Lestrange. — Umywasz ręce, nie mówiąc już o tym, jakim stałeś się
idiotą przez te lata! Nie obchodzi cię już Czarny Pan, myślisz tylko o tym, jak
by tu zarobić więcej złota!
Odeszła od stołu, a za nią, niczym dwa cienie,
podążyli Rabastan i Rudolf. Rzuciłem w stronę Malfoyów przepraszające
spojrzenie i wyszedłem z jadalni. Chyba tylko mnie było naprawdę przykro z tego
powodu…
Pięć minut później byłem już spakowany. Bez
słowa pożegnania opuściliśmy dwór, aby powrócić do jakiejś wielkiej, choć o
wiele mniej wykwintnego domu; wydawało mi się, że przez dłuższy czas nikt tam
nie mieszkał, a posesję otaczały ruiny mniejszych domków. Bellatriks w ogóle
nie odezwała się do nas, tylko pobiegła na górę jak nadąsana dziewczynka; chwilę
później usłyszeliśmy huk zatrzaskiwanych z ogromną mocą drzwi. Spojrzałem na
Rudolfusa, ale on tylko wzruszył ramionami i również odszedł do swoich zajęć.
Najwidoczniej kłótnie pomiędzy jego żoną a Lucjuszem należały do codzienności.
— Myślisz, że coś nam grozi? — zapytałem
Rabastana, który jako jedyny pozostał ze mną na dole.
— Raczej nie. Do tego czasu pozostawaliśmy
nieuchwytni, a robiliśmy gorsze rzeczy. Nie martw się, musimy po prostu
przeczekać… jak zwykle. Nikt nas tutaj nie znajdzie. — Poklepał mnie
po ramieniu i udał się do pełnego kurzu salonu. — Przyzwyczajaj się!
Przez resztę dnia nie rozmawiałem z żadnym z
domowników. Siedziałem na ogromnym balkonie do czasu, aż zaszło słońce, i rozmyślałem.
Wspominałem Regulusa, który nie dawał znaku życia, który odkrył coś, ale nie
wyjawił mi, co to było, którego pamiętałem jako zapłakanego nastolatka…
Martwiłem się o niego. Z tej bezsilności, która uwierała mnie jak drzazga,
napisałem do niego krótki, chaotyczny list i wysłałem, nie licząc jednak na
odpowiedź. Regulus nigdy nie kazał mi na siebie czekać. Teraz musiało się coś
stać. Być może jutro odwiedzę go w domu jego rodziców i…
Ciche skrzypnięcie drewnianej podłogi w
sypialni za moimi plecami sprawiło, że poderwałem się na równe nogi, ale to nic
nie dało. Nie zdążyłem nawet zareagować, bo wszystko potoczyło się bardzo
szybko i sprawnie. Na balkon wkroczył tuzin potężnie zbudowanych mężczyzn — szóstka
wlokła już za sobą szamoczącego się i przeklinającego soczyście Rabastana.
Jakim cudem tego nie usłyszałem…?
— Pójdzie pan z nami — rzekł
jeden z aurorów odzianych w czarne, charakterystyczne dla nich szaty. Chwycił
mnie mocno za ramię, a ja automatycznie spróbowałem odskoczyć. Miałem wrażenie,
że za chwilę zwrócę żołądek.
— Co…? O co chodzi? — wyrzuciłem
z siebie tylko jedno urwane zdanie, bo pozostała piątka wciągnęła mnie do
pokoju, unieruchamiając każdą kończynę swymi wielkimi, silnymi dłońmi, co
najprawdopodobniej miało mnie powstrzymać przed teleportacją. Później wszystko
potoczyło się jeszcze szybciej. Zaczął się koszmar.
~*~
Matury, matury… została mi jeszcze jedna, ustna
z polskiego, ale dziś jest rocznica śmierci Anny Boleyn, więc postanowiłam coś
dziś opublikować z tej okazji. W końcu zacznie się jakiś ciekawy etap w
opowiadaniu, długo na to czekałam. xD Mam nadzieję, że kolejny odcinek pojawi
się jeszcze przed finałem Top Model, na który wyjeżdżam do Warszawy. Będzie się
można wtedy ze mną zobaczyć, ktoś chętny? xD
Ojej. Dzisiaj dopiero zaczęłam czytać ten blog i od razu połknęłam wszystkie rozdziały. Są świetne. Pewnie dlatego, że nawiązują do SCP, które wręcz kocham. Ciekawi mnie to, że Bella wspomniała o Armandzie.
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na następny rozdział, bo wielbię Twoją twórczość <3
~Blackie.
Właśnie staram się jakoś przemycać takie fakty, które samemu Barty’emu nic nie mówią, aby nie mógł się do nich odnosić, a które jakoś zaciekawiłyby Czytelników xD
UsuńPrzepraszam za opóźnienie.
OdpowiedzUsuńPowyższy rozdział jest tak dobry, że nawet nie wiem, jak mam go skomentować. Czytałam jak urzeczona o szaleństwie Belli, pierwszych torturach zadanych ręką Barty’ego oraz o niespodziewanym zwrocie akcji – wdarciu się aurorów. Znaczy się, to wcześniej czy później musiało nadejść, ale nie sądziłam, że tak szybko. Jestem ciekawa, czy teraz już go wpakują do więzienia, czy jeszcze się jakoś wywinie.
Powiem jeszcze, że bardzo dobrze oddałaś charaktery postaci – czytałam o nich jak o żywych osobach. No i Barty <3 Chyba nigdy mi się nie znudzi.
Mam tylko małą uwagę.
,, Pójdzie pan z nami’’.
Hm… nie za grzecznie? Auror potępia śmierciożercami i chyba w takim wypadku nie bawi się w uprzejmie zwroty.
Poza tym jest super.
~Marzycielka
To ironia! xD Już wielokrotnie widziałam i słyszałam, jak się zachowują policjanci wobec np. takich miejscowych żulików, niby uprzejmie, itp., a tak naprawdę jest w tym ironia. Ogólnie to mam już napisane przesłuchanie i jestem zadowolona z „poziomu” aurorów, zresztą wiesz – aurorzy to nie jacyś zwyczajni policjanci, tylko kształceni przez długie lata, inteligentni czarodzieje, ja zawsze porównywałam ich do wojskowych o stopniu minimum oficera. Ale wiesz, tego już niego wyższego – kapitana. Mój tata sam jest wojskowym i widzę, jaki poziom prezentuje, choć z drugiej strony aurorzy to taka mieszanka policjanta i żołnierza…. błoże, zamiast odpowiedzieć na komentarz, rozkminiam, kim jest auror xD
Usuń