Na każdym targowisku jest dwóch głupców: jeden
żąda za mało, drugi za dużo.
Rosyjskie przysłowie
Nadszedł czas
kolejnego etapu konkursu, a stres osiągnął apogeum. Snape wezwał mnie wieczorem
zaledwie kilkanaście godzin przed odlotem, aby przedstawić wszystkie procedury.
— O
szóstej rano widzę cię w gabinecie, spędzimy w Zauberkunst tylko jeden dzień,
śniadanie zjemy na miejscu — rzekł. Był spokojny i całkowicie
opanowany, ale czułem, że on również się denerwował. — Nie rozmawiaj
zbyt dużo z innymi uczestnikami. Nigdy nie wiadomo, co może im strzelić do
głowy. Ten etap jest wyjątkowy, ponieważ odpadają szkoły, niektórzy mogą być
zdesperowani. Od lat wiadome jest, że Hogwart wystawia zawsze najlepszych
uczniów i reszta ma ambicje wyeliminować osoby przysłane przez Dumbledore'a.
Słuchałem tych
słów z najwyższą uwagą, choć nie dowiedziałem się niczego nowego. Snape nie był
tak stary, by można go było nazwać doświadczonym, ale znał się na rzeczy. Nie
tylko stał się Mistrzem Eliksirów i godnie zastępował profesora Slughorna, ale
i znał się na czarnej magii, do tego przyjaźnił się z Dumbledore'em. Może
sprawiał wrażenie surowego i niesprawiedliwego, ale uważałem go za najlepszego
nauczyciela w Hogwarcie. Poprzez prywatne lekcje, których mi udzielał od prawie
roku, poznałem go lepiej niż reszta uczniów, choć nadal ziało od niego
skrytością i chłodem.
— Tak
jest. A kiedy dowiemy się, które szkoły przeszły do finału? — zapytałem.
— Zaraz
następnego dnia po konkursie zostaną sprawdzone wasze prace oraz eliksiry, a
także odczytane wyniki — odparł Snape i złożył swój neseser, w którym
dostrzegłem ostatnie nieocenione sprawdziany jakiejś niższej klasy. — Nie
ucz się już dzisiaj, jesteś gotowy.
Uznałem to za
zakończenie rozmowy, więc pożegnałem się i opuściłem gabinet w lochach. Tutaj
raczej nie można było spotkać uczniów, od czasu do czasu grasował tam Irytek
lub Krwawy Baron, z czego ten pierwszy znacznie rzadziej, bo nieczęsto mógł tu
znaleźć kogoś, z kogo można było pożartować. Tym razem ściany odbijały echem
tylko moje kroki. Zatrzymałem się przed wilgotną, zimną ścianą i wypowiedziałem
hasło (zgniłe gumochłony), a ta
natychmiast ukazała przejście do pokoju wspólnego Slytherinu. Salon był
całkowicie zapchany — jak zawsze o tej porze. Wyłowiłem spośród tłumu
Regulusa, który siedział w czarnym, skórzanym fotelu w kącie, spleciony z jakąś
piętnastoletnią, jasnowłosą dziewczyną. Postanowiłem mu nie przeszkadzać, więc
szybko minąłem jego fotel i ruszyłem w stronę dormitorium chłopców; nauczyłem
się z chłodem znosić jego krótkie romanse, choć nie mogłem pozbyć się tego
nieprzyjemnego wrażenia w żołądku, kiedy widziałem go z kolejną dziewczyną. Zanim
jednak dotarłem do sypialni, usłyszałem, jak Regulus wołał, bym na niego
zaczekał.
— Barty,
usiądź z nami, dlaczego tak wcześnie uciekasz?
— Jutro
mam coś ważnego do załatwienia, muszę się wyspać — odparłem cierpko i nawet na
niego nie spojrzałem.
Weszliśmy na
chłodny, mroczny korytarz oświetlony plątaniną zielonych lampek skupionych pod
sufitem. Black biegł tuż obok mnie. Poczułem delikatny zapach alkoholu, na co
westchnąłem ciężko. A już zaczynałem się łudzić, że z nastaniem letniego
semestru coś zacznie się zmieniać.
— No tak.
Ale poczekaj no, gdzie tak biegniesz… Musisz… musisz mi coś obiecać, dobrze?
Wpadłem na to, kiedy Snape cię zgarnął. — Był zdyszany, ale także
bardzo z siebie zadowolony. Zatrzymałem się więc i skrzyżowałem ręce na
piersiach, a on kontynuował: — Tak sobie pomyślałem… Jak przejdziesz
dalej, to przekłujemy sobie dowolną część ciała, żeby to uczcić albo na
pamiątkę, jak wolisz! Co, dobry pomysł?
Jego szeroki,
nieco pijacki uśmiech całkowicie mnie rozbroił, a głupi pomysł sprawił, że
przestałem się na niego gniewać. Stałem jeszcze przez chwilę nienaturalnie
usztywniony, ale w pewnym momencie nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem.
— Jakie
części ciała masz na myśli?
— Takie,
jakie wskaże przeciwnik. Ale zgadzasz się?
— Dobrze,
jeżeli przejdę do następnego etapu, pozwolę ci przekłuć moją dowolną część
ciała… Ale bez przesady, więc się tak nie ciesz — odparłem bez
zastanowienia, wiedząc, że i tak nie uda mi się zdobyć wystarczającej ilości
punktów potrzebnej do następnego etapu. No i zawsze mogłem odwołać
obietnicę. — A teraz idę spać.
Regulus jednak
nie zrozumiał, co oznacza słowo teraz
i spać, bo wciąż ciągnął mnie w
stronę dormitorium.
— Ale
poczekaj… Barty, daj spokój, właśnie wyhaczyłem ci panienkę, tam czeka,
rozmawialiśmy, mówiła…
Mówił szybko i
niewyraźnie, dwa razy przypadkowo napluł mi w twarz, a ja stałem (sztywny jak
wcześniej) i cierpliwie czekałem, aż skończy bełkotać.
— Ta, z
którą „rozmawiałeś” przed chwilą na fotelu? Cudownie. Nie zamierzam tracić
czasu na takie, które szukają chłopaka na jedną noc. Teraz potrzebuję prysznica
i swojego PUSTEGO łóżka, bo muszę się wyspać. Aha, nie obudź mnie, jak
przyjdziesz, co?
Odwróciłem się
na pięcie i ruszyłem w stronę sypialni siódmoklasistów. Zatrzasnąłem za sobą
drzwi, omiotłem wzrokiem sześć porządnie zaścielonych łóżek z czterema
kolumnami, rozebrałem się i poszedłem wziąć krótki prysznic, cały czas mając
przed oczami obraz Regulusa i tej piętnastoletniej Marty, który towarzyszył mi
jeszcze długo po tym, kiedy wśliznąłem się do przyjemnie chłodnego łóżka.
Świece natychmiast pogasły, a ja przewróciłem się na drugi bok i zamknąłem
oczy. Nie chciałem już myśleć, pragnąłem tylko spokojnie pogrążyć się we śnie,
który zstąpił na mnie niespodziewanie prędko.
*
Budzik
zadzwonił o godzinie piątej trzydzieści. Zaspany zwlokłem się z materaca, trąc
piekące powieki. Regulus spał w swoim posłaniu samotnie, z lekko rozczochranymi,
ciemnymi włosami rozsypanymi na poduszce; znów jako jedyny nie zaciągnął wkoło
swojego łóżka zasłon. No i wyglądało na to, że zrezygnował z piątoklasistki, z
którą wczoraj tak ostentacyjnie się obściskiwał. A może to ona zrezygnowała z
niego? Bezgłośnie zabrałem z kufra szaty i udałem się do łazienki, aby dokonać
porannej toalety, która zajęła mi trochę ponad kwadrans (goliłem się tak
dokładnie, że uniknąłem zacięcia się). Zanim opuściłem dormitorium, pochyliłem
się nad pogrążonym we śnie Ślizgonem i nakryłem go kołdrą, która odsłaniała
trochę zbyt dużo.
Wpadłem do
gabinetu Snape'a wciąż lekko przerażony, mimo że zostało jeszcze trochę czasu.
Mistrz Eliksirów już na mnie czekał, stukając długimi, kościstymi palcami o
blat biurka. Kiedy wszedłem do środka, podniósł się z krzesła i podszedł do
wygaszonego kominka, w którym jednym machnięciem różdżki rozpalił ogień.
— Polecisz
przede mną. Kiedy dotrzesz na miejsce, nigdzie nie chodź, czekaj tam, gdzie cię
wyrzuci — rzekł, wręczając mi gładki, miedziany wazon z połyskującym proszkiem
Fiuu.
— Tak
jest.
Wrzuciłem do
kominka garść błyszczącego, magicznego proszku, a płomienie trzasnęły i zabarwiły
się na zielono. Wkroczyłem do kominka, mówiąc powoli i wyraźnie:
— Zauberkunst.
Poczułem, że zakręciłem
się dookoła własnej osi, coraz bardziej się rozpędzając, a różne barwy i
kształty migały mi przed oczami. Musiałem zacisnąć powieki, żeby powstrzymać
mdłości, choć tak naprawdę nie miałem czego zwracać, gdyż żołądek skręcał mi
się z głodu. Zaledwie dwie minuty później wszystko ustało, a ja z całej siły
trzasnąłem stopami o twardą, kamienną podłogę, aż ugiąłem się pod ciężarem
uderzenia. Otworzyłem oczy i ujrzałem ładny, lecz niezwykle surowy, zimny
pokój, który chyba musiał być gabinetem dyrektora albo innego nauczyciela.
Prosty, ale duży pokój z kamiennymi ścianami oraz podłogą, sufit pokrywała
alabastrowo biała farba. Wszystko tutaj było nieskazitelnie, wręcz chorobliwie
czyste i idealnie poukładane. Nad biurkiem na ciemnej ścianie wisiała oprawiona
w drewnianą, lakierowaną ramkę oraz szkło lista dyrektorów szkoły zaczynająca
się od roku 1243. Biurko, krzesło, jak i inne meble wykonano w prosty, surowy
sposób, bez zbędnych ozdób. Ani trochę nie przypominały tych bogato zdobionych,
wytwornych mebli z Hogwartu. Podłoga była naga, a na ścianach nie wisiał żaden
obraz czy gobelin, który mógł ożywić to wnętrze. Nie musiałem zbyt długo czekać
na towarzystwo; zanim zdążyłem przestudiować listę dyrektorów, z kominka
wyskoczył nagle Severus Snape, a za nim… sam Albus Dumbledore. Wytrzeszczyłem
oczy na jego widok, choć chwilę później zdałem sobie sprawę, że to niegrzeczne,
więc szybko odwróciłem wzrok. W gabinecie było dwoje drzwi, te znajdujące się
naprzeciwko biurka, uchylone, prowadziły na korytarz, zaś za tymi drugimi
musiał znajdować się prywatny pokój dyrektora. Rozległy się przytłumione kroki
i drugie drzwi otworzyły się z hukiem, a naszym oczom ukazał się surowo wyglądający,
około sześćdziesięcioletni czarodziej ubrany w granatową, perfekcyjnie
wyprasowaną szatę (mój ojciec byłby zachwycony). Miał ciemne, przyprószone
siwizną wąsy oraz krótką bródkę, krzaczaste brwi marszczył tak, jakby wciąż i nieustannie
był zdenerwowany, a długi, haczykowaty nos bardzo przypominał nos Snape'a. Gdy
mój wzrok powędrował nieco niżej, dostrzegłem, iż brakowało mu lewej nogi, a na
jej miejscu tkwiła żelazna, prosta, obuta proteza. Wzrok jego stalowych,
surowych tęczówek spoczął kolejno na mnie, Mistrzu Eliksirów oraz na dyrektorze
Hogwartu. Ku mojemu zdumieniu jego wąskie, zaciśnięte usta wykrzywił w
zadziwiająco przyjaznym uśmiechu. Był jak męski odpowiednik profesor McGonagall — powściągliwy
i przerażający, aczkolwiek zdawał się być także sprawiedliwy.
— Albusie, witam was w mojej szkole — przemówił
płynną angielszczyzną i uścisnął mu dłoń, aczkolwiek słychać było całkiem
wyraźnie brzmiącą surowość niemieckiego akcentu. — Rozgośćcie się. Beauxbatons, Durmstrang i
Magia Escola już są. W mojej szkole odbywa się tyle konkursów, że mamy
odpowiednie komnaty dla gości. Jesteśmy otwarci na wizyty, nie to, co ten
idiota Karkarow.
— Ależ oczywiście, Dieter — odparł
Dumbledore z uprzejmym uśmiechem i skinął głową. Angielski w jego ustach brzmiał
bardzo naturalnie. — Na kogo
jeszcze czekamy?
— Och, wszystko w swoim czasie, zaprowadzę was
do odpowiedniego skrzydła, później porozmawiamy — rzekł i
otworzył szerzej drzwi wejściowe, po czym odsunął się, aby nas przepuścić.
Korytarz, na
którym się znaleźliśmy, przypominał korytarze Hogwartu, jedyną różnicą okazały
się nagie, kamienne ściany. Było zbyt wcześnie, abym mógł tu spotkać uczniów, przynajmniej
tak mi się z początku wydawało, bo tutaj co chwilę widywaliśmy grupki osób
czekające na… lekcje? Kiedy dyrektor ich mijał, podrywali się z ławek lub
podłogi i stali wyprostowani, dopóki się nie oddalił. Dyscyplina panująca w tej
szkole była wręcz namacalna, co trochę mnie skołowało. Nigdy nie widziałem tak
sztywnych nastolatków, a ich wzrok nie budził miłych odczuć.
Profesor
Zellstoff zaprowadził nas do osobnej wieży. Zadziwiło mnie, że drewniane drzwi
nie miały żadnego zabezpieczenia ani hasła, a po drodze do tego miejsca nie
spotkaliśmy się ani z fałszywym stopniem, ani z duchem, ani z jakimkolwiek magiczno-żartobliwym
utrudnieniem. Wspięliśmy się po schodach, a profesor Zellstoff wskazał nam
sypialnie.
— Bartemiuszu, ty dzielisz pokój z uczniem z
Beauxbatons, a panów zapraszam tutaj — rzekł, wskazując na dwoje
drzwi.
Przyjąłem z
zaskoczeniem, że znał moje imię. Snape skinął głową, więc nacisnąłem miedzianą,
prostą klamkę i wszedłem do środka; miałem nadzieję, że kiedy nauczyciele zajmą
się sobą, a ja zostanę sam, stres minie, ale myliłem się. Pokój okazał się nie
za duży, lecz czystość i jasność, która tu panowała, sprawiała, że wydał mi się
całkiem przestronny. Ściany pokrywała kremowa tapeta, duże okno skryte za
prostą, białą firanką, a w obu kątach stały drewniane, lakierowane łóżka
nakryte błękitnymi kocami, a przy jednym z nich ktoś się krzątał. Chłopiec z
Beauxbatons już prawie się rozpakował. Musiał być ode mnie trochę młodszy, choć
wyglądał na niezwykle pewnego siebie, tak mi się przynajmniej wydawało. Miał
błyszczące, kruczoczarne włosy ułożone w idealny sposób, przez co trochę
przypominał mi Regulusa sprzed przemiany. Szata szkolna koloru
bladoniebieskiego leżała na nim idealnie, a choć był niższy i szczuplejszy, obrzucił
mnie zaciekawionym, choć pogardliwym spojrzeniem całkiem dorosłego czarodzieja.
Musiał się chyba trochę skrzywić na widok mojej skórzanej, przyozdobionej
ćwiekami kurtki, glanów i rozczochranych, długich włosów. W porównaniu do niego
byłem naprawdę nieporządny, wręcz niechlujny. Nigdy tak o sobie nie myślałem,
dopóki nie zobaczyłem swojego przeciwieństwa w osobie ucznia z francuskiej
szkoły magii; w Hogwarcie na prywatny strój i sposób wyrażania siebie nie
zwracano aż takiej uwagi.
— To ty masz ze mną mieszkać? — zapytał
po angielsku i powrócił do rozpakowywania swojej walizki. Mówił z mocnym
akcentem, choć płynnie i wyraźnie.
— Tak, przyjechałem z…
— Wiem, skąd przyjechałeś — przerwał
mi, a w jego głosie usłyszałem nieukrywaną kpinę. — Tylko w Hogwarcie są takie dziwaki. Ale nie
winię cię, gdyby w Beauxbatons dyrektorem był Dumbledore, również byłbym
nienormalny.
Osłupiałem.
Nie wiedziałem, co mu na to odpowiedzieć. Ja także uważałem Albusa Dumbledore'a
za co najmniej… niekonwencjonalnego człowieka,
lecz musiałem przyznać, iż był również wielkim i godnym podziwu czarodziejem,
więc komentarz ucznia z Beauxbatons wydał mi się cholernie niestosowny, choć
mówił o Dumbledorze, człowieku,
którego niedługo powinienem znienawidzić. Chłopiec szydził ze mnie tylko
dlatego, że uczyłem się w Hogwarcie. Dyskryminował uczniów mojej szkoły, choć o
Beauxbatons i uczniach płci męskiej krążyły o wiele ciekawsze plotki niż o
naszych studentach.
— Nie wiem, co masz na myśli, ale jeżeli
zamierzasz się kłócić, to ja nie będę z tobą rozmawiał — odparłem. — Wiem, co robisz, cwaniaczku.
Chłopak
mruknął coś pod nosem. Coś, co brzmiało jak C'est tres facile, il n'est pas une concurrence pour moi. Kiedy na mnie spojrzał, w
jego orzechowych oczach zalśnił triumf. Zapewne myślał, że nic z tego nie
zrozumiem. Oczywiście, nie byłem poliglotą, ale mówiłem trochę po francusku.
Francuz zatrzasnął wieko kufra, na którym widniała srebrna plakietka z
wytłoczonymi nań literami układającymi się w słowa: Edouard Porter, Beauxbatons. Pod spodem wymalowano herb szkoły — dwie
skrzyżowane złote różdżki tryskające trzema gwiazdami.
Do drzwi
naszej sypialni ktoś zapukał. Była to tak wysoka kobieta, że musiała zgiąć się
wpół i skulić ramiona, aby nie uderzyć głową o framugę drzwi i w ogóle
przecisnąć się do środka. Wzrostem dorównałby jej chyba tylko Hagrid, choć wydawało
mi się, że i jego mogła przewyższać; mimo topornych dłoni i męskich ramion, wyglądała
na niesamowicie zadbaną, a kiedy już weszła do pokoju, poruszała się z gracją,
o której mogły tylko pomarzyć niektóre dziewczyny normalnych rozmiarów. Nie
była piękna, choć bardzo elegancka. Miała gładką, oliwkową skórę, ciemne włosy
zaczesane w wytworny kok, a wielkie dłonie połyskiwały różnokolorowymi opalami.
Czerń błyszczącej, aksamitnej szaty dodawał jej szyku.
— Edouard.
Tu fais la connaissance de monsieur
Crouch — zwróciła się do swojego ucznia; zabrzmiała bardzo pretensjonalnie
i nawet na mnie nie spojrzała. — Je ai
besain de te.
Skinęła na
niego, a on posłusznie ruszył w jej stronę. Drzwi zamknęły się za nimi, a ja
zostałem sam, o czym marzyłem od momentu wkroczenia do gabinetu Snape’a. Teraz
mogłem się spokojnie rozpakować. Trzeba mi było tutaj zostać do jutrzejszego poranka,
kiedy ogłoszą, które szkoły przejdą do finału, to tylko kilkadziesiąt godzin. Byle
to przetrwać. Przeszedłem przez pokój (porzuciwszy swoją małą walizkę przy
wolnym łóżku) i spojrzałem na kartkę przypiętą do drzwi. Dzisiaj o dziesiątej
mieliśmy zasiąść do części teoretycznej.
Tak, jak było
to ustalone, zszedłem razem ze Snape'em na dół do wielkiej komnaty. Była
okrągła, z białymi ścianami i sufitem (już zauważyłem, że ten kolor dominował w
szkole), podłogę zaś pokrywało lakierowane drewno. Nie była to jadalnia, raczej
aula, a uczniowie spożywali posiłki w innej przeznaczonej do tego komnacie.
Dziewczęta jadały przy osobnym stole, chłopcy przy osobnym, jakby wspólne
stołowanie się miało ich przywieść do grzechu. Natomiast komnata, w której
zebraliśmy się razem ze swoimi nauczycielami, pełniła funkcję reprezentacyjną,
w której miały odbywać się wszystkie konkursy i spotkania, tak jak u nas Wielka
Sala. Stoliki czekały na nas przygotowane, a na prostych blatach leżały karty z
pytaniami. Zanim zaczęliśmy, profesor Zellstoff przemówił:
— Witam was serdecznie w Zauberkunst. Nie
traćmy więcej czasu. Macie godzinę i trzydzieści minut na rozwiązanie testu.
Aby nie było jakichś nieporozumień, za pomocą czarów przetłumaczyliśmy pytania
na wasz ojczysty język. Zajmijcie miejsca.
Usiadłem przy
pierwszym z brzegu stoliku. Kiedy sięgnąłem po test, z zaskoczeniem
spostrzegłem, że karty pergaminu były całkowicie puste, dopiero po zetknięciu z
ręką litery same zaczęły się pojawiać i układać w całe zdania napisane po
polsku. Zaintrygowało mnie to, choć nie mogłem wciąż przyglądać się karcie.
Czas uciekał. W wielkiej klepsydrze ustawionej na okrągłym stoliku już
przesypywał się złoty piasek. Z trudem przełknąłem ślinę i przeżegałem się w
myślach, wiedząc, że na modlitwy już za późno. Złożyłem swój podpis w przeznaczonym
do tego miejscu i zająłem się częścią teoretyczną konkursu.
Po
półtoragodzinnej pracy profesor Zellstoff kazał nam odłożyć pióra, które
oczywiście uprzednio zaczarował, aby uniemożliwić nam ściąganie lub
jakiekolwiek inne oszustwo, po czym machnął różdżką, a wszystkie zwoje
pergaminów pomknęły w jego stronę i spoczęły zgrabnie na odpowiednim stole.
— Wyniki poznacie jutro po śniadaniu — przemówił
dyrektor. — Teraz możecie już
odejść, o godzinie trzeciej po południu odbędzie się część praktyczna.
Wysokie,
orzechowe drzwi otworzyły się automatycznie, a reprezentanci swoich szkół
zaczęli opuszczać aulę. Snape od razu do mnie podszedł. Jego twarz była jak
zwykle nieprzenikniona, choć brwi miał zmarszczone. Wsunąłem spocone dłonie do
kieszeni, aby zamaskować ich drżenie.
— Jak się
czujesz? — zapytał.
— Test
nie był tak trudny, jak myślałem — odparłem i uśmiechnąłem się do
niego, ale nauczyciel dalej srogo mi się przypatrywał. — Została
jeszcze część praktyczna. Trudniejsza.
— Dasz
sobie radę. Teraz idź odpocząć. Nie daj się sprowokować, a wszystko pójdzie
tak, jak sobie zaplanowaliśmy — rzekł Mistrz Eliksirów, poklepał mnie
lekko po ramieniu i odszedł.
Postanowiłem
przejść się po błoniach, jednak kiedy tylko wyszedłem z zamku, moim oczom
ukazał się park. Urocze, brukowane alejki wiły się pomiędzy zielonymi
wysepkami, na których rosły idealnie przycięte, zadbane brzózki jednakowej
wielkości. Stały tam też drewniane, lakierowane ławeczki, na których siedzieli
niektórzy z gości profesora Zellstoffa i uczniowie, którzy nie mieli w tej
chwili zajęć. Zobaczyłem tam owego Francuza, z którym przyszło mi dzielić
pokój; rozmawiał powoli z jakąś wysoką dziewczyną o kobiecych kształtach.
Przypominała trochę madame Rosmertę, tę właścicielkę Trzech Mioteł, ale była od
niej sporo młodsza i miała długie do ramion, farbowane blond włosy z dużym,
czarnym odrostem. Kiedy Edouard szepnął jej coś na ucho, ta błyskawicznie
odwróciła się w moją stronę. Miała maleńki, zadarty nosek, wręcz nienaturalnie
drobny w porównaniu do mocno widocznych kości policzkowych i dużych, różowych
ust. Bladymi, lekko wyłupiastymi oczami patrzyła prosto na mnie. Mógłbym nawet
przyznać, że była ładna, lecz przeraziła mnie szpachla, którą miała na twarzy. Ubrała
się (jak wszyscy uczestnicy) w szkolną szatę, w jej wypadku prostą, czarną, z
herbem swojej szkoły wyszytym na piersiach. Kiedy podbiegła do mnie, poznałem,
że musiała być uczennicą Mokyklos Raganyste, litewskiej szkoły magii.
— Wita,
ju nazywa się Hela Nikolajewna — wyciągnęła w moją stronę dłoń. Widok jej
długich, czerwonych paznokci trochę mnie onieśmielił, ale uścisnąłem ją krótko. — Tobie
się pewno dziwi, że ju tak wygluda, ali to tilkło pozor, ju się zna na ilikrisy,
a u nas kaźdi dziewczyni takie ładne.
— Dobrze
mówisz po polsku — zauważyłem. — Ale możemy porozmawiać po
angielsku, jeśli cię to męczy.
— Ju po
angielski ni mowiu, mam tłumasza — odparła Hela, machając beztrosko
ręką. — Powie ty mi. Dużo ty uczył na ten test? To temat dobri, da,
na pieszo rozmowe.
— Dużo —
przyznałem.
W jej
wielkich, czarujących oczach pojawił się miły błysk. Nie spodobało mi się to
głównie dlatego, że jej grube, mocne palce zacisnęły się już na moim ramieniu,
a ona sama przysunęła się bliżej. Zapach jej kwiatowych, uroczo woniejących
perfum nieco mnie zmulił.
— A co
powie, kiedy ju zaproponiu ci miejsce tuż oboku mni na waźenie eliksira? My
będziem sobie oba pomagaci, nie jesteśmy taki same jak oni — powiedziała
już nieco ciszej, jakby wyjawiała mi jakiś krępujący sekret. Dopiero po chwili
zdałem sobie sprawę, że właśnie działo się to, przed czym ostrzegał mnie profesor
Snape.
— Jeśli
będzie można, to z miłą chęcią.
Wyswobodziłem
się z jej silnego uścisku i szybko odszedłem z powrotem w stronę zamku,
starając się nie patrzeć na Helę Nikolajewną. I na tym zakończył się mój
spacer. Poczułem się naprawdę samotny, kiedy zdałem sobie sprawę, że oni
wszyscy nienawidzą nie tylko mnie, ale i siebie nawzajem tylko dlatego, że
zmusza ich do tego rywalizacja w jakimś głupim konkursie. Regulus miał rację,
to wszystko nie miało żadnego znaczenia. Nie zwracając uwagi na mijających mnie
uczniów, ruszyłem po schodach na piętro, aby znaleźć toaletę dla chłopców. Teraz
czekał mnie nie tylko stres przed drugą częścią konkursu, ale i obawy przed
zabłądzeniem w setkach korytarzyków.
O godzinie
piętnastej, czyli tuż po obiedzie, na który otrzymaliśmy najwspanialsze
potrawy, jakie zazwyczaj Mrużka podawała w naszym domu, kiedy ktoś bardzo ważny
odwiedzał ojca, profesor Zellstoff oraz dyrektorowie innych szkół ustawili nas
przy specjalnie zakupionych na tę okazję kociołkach. Otrzymaliśmy komplet ingrediencji,
z których musieliśmy wybrać odpowiednie do sporządzenia antidotum według
trzeciego prawa Golpalotta. Mówiło ono, że antidotum na złożoną truciznę to
więcej niż suma antidotów na każdy z jej składników. Doskonale rozumiałem tę
zasadę, jednak zabroniono używania jakichkolwiek innych składników podobnych do
bezoaru, a kolejną trudnością było rozpoznanie trucizny, którą otrzymaliśmy. Po
prostu zastosowanie trzeciego prawa Golpalotta. Ten temat analizowaliśmy w
Hogwarcie w szóstej klasie, więc poczułem się trochę pewniej niż dziś rano
przed egzaminem pisemnym. Wypełniła mnie duma, gdyż w Hogwarcie musiał być o
wiele wyższy poziom nauczania niż w pozostałych szkołach — to dodało
mi skrzydeł, aż różdżka i chochla paliły mi się w rękach.
Dostaliśmy na
sporządzenie odpowiedniego antidota trzy godziny. Profesorowie spacerowali pomiędzy
naszymi kociołkami i pilnowali nas, abyśmy nie oszukiwali i nie próbowali się
ze sobą konsultować. Kiedy zaczynałem pracę, czułem, że pójdzie mi całkiem
nieźle, ale kiedy oddawałem zakorkowaną buteleczkę do rąk Snape’a, wiedziałem,
że miałem szansę na finał.
~*~
Oto pierwsza
rocznica Kochanka. Co prawda,
przegapiłam ją o kilka dni, ale to się da naprawić. Kończą się wakacje, dlatego
staram się, żeby jak najwięcej napisać. Mam nadzieję, że przez przeniesieniem
uda mi się coś jeszcze opublikować. Do zobaczenia. xD
Jestem pierwsza! Nie zmieniłas daty o.O’ ale i tak jest bdb.Barty sobie poradził, jestem tego pewna, ze świetnie. Ale.. test po polsku?! o.o okej, wnioskuje ze to zamysł autorki.Nieco irytuje mnie postać chłopca z błyszczykiem i panny Litwinki, jednak.. jej nazwisko ma rosyjski wydzwiek. Jedyne co podpada pod litewski to nazwa szkoły.zdecydowanie za mało tu Regulusa ;cCzekam na kolejny z gory wielkie ‚ačiu’ <3
OdpowiedzUsuń~pianistka
Test jest po polsku dlatego, że to jest dokładnie to samo opowiadanie, co na scp, ta sama fabuła i ten sam czas, to samo miejsce… tylko za czasów Barty’ego, stworzyłam km tylko dlatego, żeby wyjaśnić niektóre wątki. A scp dzieje się w Polsce, tak. Przeniosłam fabułę do naszej zacnej Ojczyzny z określonych powodów, ale później się to wyjaśni. Tak, z początku Hela miała należeć do szkoły ukraińskiej, ale stwierdziłam, że Ukraina jest tak blisko Polski, że mieszkańcy owego kraju będą studiować w Hogwarcie. Wiesz, nie w każdym kraju musi być szkoła, np. tak sobie pomyślałam, że do szkoły w Niemczech chodzą także dzieci z Austrii oraz Szwajcarii. A daty nie zmieniłam, bo byłam w bibliotece, jak to publikowałam. No i musiałam już iść, a kiedy wchodziłam na opublikowane posty, to nie istniał ten rozdział na liście, więc co miałam poprawiać? Ale za chwilę to zrobię xD
UsuńNajwiększy przekręt w mieście! xD Ale przynajmniej rozumiem niezrozumiale ;)
Usuń~pianistka
No ba, że największy. Bo mój xD
UsuńBarty na pewno sobie poradzi.
OdpowiedzUsuń~olka
Jak to Barty xD
UsuńSzczerze mówiąc, chwilę podumałam nad datą nieadekwatną do publikacji, bo mój mózg jeszcze jest na wakacjach i pracuje na zwolnionych obrotach xDZdziwiłabym się, gdyby Barty nie wygrał tego konkursu albo przynajmniej nie zajął któregoś z pierwszych miejsc. A ten Francuz działał mi na nerwy i coś tak czuję, że to jeszcze nie koniec jego „działalności”.Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń~Sheirana
Edouard jest tylko postacią jednego bądź dwóch rozdziałów, nie będzie go więcej w opowiadaniu, ani tutaj, ani na scp xD A tak myślałam nad rocznicą na KM xD Widać myślałam zbyt intensywnie, bo aż ją przegapiłam xD
UsuńRzadko dodajesz notki ale każda jest dopracowany. Ta była ciekawa, szczególnie z powOdu zmiany otocżenia, wydaje sie, ze walka w konkursie bedzie wyjątkowo Krwioaercza. Uczniowie nie maja chyba Żadnych zahamowan… Ale było troche nudnej niż zwykle, chyba dlatego, ze zbyt lubię regulusa.. A teraz niestety trzeba żyć bez niego :(
OdpowiedzUsuń~Cond
Ale to będzie trwało chwilę, nuda jest, bo w Hogwarcie nie można zbyt wiele zrobić, ale już niedługo kończę pisać o szkole i skupię się na Śmierciożercach xD
Usuń