31 stycznia 2013

Rozdział 11

Odwaga nie oznacza braku lęku, ale sztukę jego opanowania.

Jego podekscytowanie pomieszane z przerażeniem od razu mnie zaniepokoiło. Wyglądał w tej chwili jak wariat, jakby nagromadzone w nim przez lata zło nagle się uwolniło; przez długie miesiące naszej znajomości nie podejrzewałem, że mógł mieć szatana pod skórą, ale teraz zaczynałem akceptować taką ewentualność. Patrzyłem w te rozszerzone, przepełnione skrajnymi emocjami oczy, oczekując na jakiekolwiek wyjaśnienie, a on po prostu szalał z podniecenia.
— Dostałem szansę, muszą jak najszybciej wrócić do domu po Stworka — wyrzucił z siebie na wydechu, tym samym jeszcze bardziej mieszając mi w głowie.
— Nie rozumiem…
— Nie ma czasu! Muszę już iść, ale niedługo się zobaczymy, przysięgam! — przerwał mi szybko, po czym chwycił mnie w objęcia, pocałował na pożegnanie w policzek. — Przyszedłem tylko po to, żeby ci powiedzieć… ale naprawdę niedługo się zobaczymy!
I pobiegł w swoją stronę, potykając się po drodze, a ja jeszcze chwilę stałem jak słup soli, z uniesionymi wysoko brwiami i zaskoczeniem przylepionym do twarzy. Z tego, co zrozumiałem, a raczej się domyśliłem, ktoś ważny musiał się skontaktować z Regulusem. Musiał. Regulus nie był panikarzem, pierwszy raz widziałem go tak bladego i roztrzęsionego. Ale przecież nikt nie wiedział, gdzie ukrywał Voldemort. Czy w ogóle gdzieś był. A może on chciał, abyśmy tak myśleli? Tylko po co potrzebował domowego skrzata? I jak znalazł Regulusa? A może tak naprawdę wyolbrzymiałem zachowanie przyjaciela i Black miał spotkać się z kimś żyjącym? To wszystko nie miało najmniejszego sensu, lecz w tej chwili nie mogłem już nic zrobić.
Pół nocy spędziłem na balkonie, z niecierpliwością czekając na Blacka. Choć nie obiecał, że powróci jeszcze tej samej nocy, ja miałem nadzieję, że zaraz się zjawi i opowie mi o miejscu, do którego się udał. Teraz, kiedy już coś zaczęło się dziać, mogliśmy uczynić wszystko, aby odnaleźć Czarnego Pana. Nie mogliśmy dłużej czekać, może nawet mieliśmy jakiś punkt zaczepienia, więc głupotą byłoby go tak łatwo utracić.
Uwielbiałem letnie noce. Były aksamitne, mroczne i nieco przykurzone, lecz zapach nagrzanej słońcem ziemi sprawiał, że nie chciało się kłaść do łóżka. W takich chwilach zazdrościłem Nieśmiertelnym, którzy mogli samotnie przemierzać noce, zachwycając się ich pięknem. Satynowe, granatowe niebo upstrzone było jasnymi i migoczącymi niczym setki diamencików gwiazdami, które ktoś wysypał niedbale na szlachetną, ciemną płachtę. Pośród nich błyszczała srebrem okrągła tarcza księżyca niczym wielka, pulchna dama — gwiazda wieczoru. Nie plamiła jej ani jedna chmurka, aż się chciało patrzeć. Do tego widok tych rozległych ogrodów, strumyczków, drzew ubranych  w czarne, groźnie układające się w mroku korony, a także — daleko stąd — rozległe, jedwabne błonia. Noc trwała w milczeniu. Nie odzywał się żaden ptak, żaden zwierz z pobliskiego lasku, tylko strumyki szemrały nieśmiało, jakby nie były przekonane, czy ta pora należała do nich. Z przyjemnością wdychałem powoli miłą, ciepłą woń świeżej trawy, poruszanego leciutkim wiatrem lasu i płynącej w oddali wody. Lubiłem tę porę o wiele bardziej niż dzień, była pełna magii, może nieco groźnej, ale właśnie dzięki temu tak wyjątkowa. Czułem wtedy jak nigdy wcześniej rozpierający spokój.
O godzinie trzeciej nad ranem, kiedy zaczęło już powoli świtać, gwiazdy bledły, a niebo szybko przybierało barwę zimnego fioletu, stwierdziłem, że nie było co dłużej czekać na Regulusa — gdyby miał dzisiaj wrócić, zrobiłby to już dawno. Być może postanowił, że spędzi noc w swoim rodzinnym domu? A rano, kiedy wyjdę na korytarz i udam się na śniadanie, spotkam go przy stole takiego roześmianego i rozentuzjazmowanego, rwącego się, aby opowiedzieć nam o wszystkim. Dlatego wróciłem do sypialni, czując piasek pod powiekami, położyłem się na łóżku i prawie natychmiast zasnąłem.
Wstałem dopiero po południu, ale Blacka nadal nie było. Ani Rabastan, ani Narcyza, ani nawet Lucjusz nie mieli pojęcia, gdzie podział się Regulus i dlaczego wciąż nie wracał. Nawet zapytałem Bellatriks, czy nie dał jakiegoś znaku życie, ale zaprzeczyła. Zaczynałem się coraz bardziej niepokoić, ale co mogłem zrobić? Pozostało mi jedynie milczeć i cierpliwie czekać.

Nie trwało to jednak tak długo, abym postanowił zacząć go szukać. Jakiś tydzień później otrzymałem napisaną naprędce wiadomość nieposiadającą wstępu ani zakończenia. Zanim rozwinąłem maleńki liścik, przeżyłem mini zawał na widok ogromnej brunatnej sowy, która natarczywie stukała dziobem w szybę; nie przypuszczałem, że ktoś poza przyjacielem wiedział, że znajdowałem się w domu Malfoyów. W głowie natychmiast pojawiły się najczarniejsze scenariusze: ojciec przejrzał moje i Blacka plany, a teraz próbował się ze mną skontaktować, żeby wybić nam z głowy te „głupoty”. Albo Snape powiedział komuś o swoich przypuszczeniach… Może to on sam napisał?

Musimy się natychmiast spotkać. Proszę, przyjdź do mojego domu możliwie jeszcze dziś. Chciałbym z Tobą porozmawiać, to ważne.
R.A.B.

Mimo że nie podpisał się imieniem, natychmiast poznałem, że wiadomość wysłał Regulus. Często używał tych inicjałów, poza tym doskonale znałem jego pismo — zbyt często poprawiałem mu wypracowania, choć wiedziałem, że gdyby się postarał, napisałby je lepiej ode mnie. Byłem trochę zaskoczony, że po prostu nie wrócił do apartamentu Lucjusza; natychmiast musiałem się zmierzyć z natłokiem scen, w których Black musiał odsiedzieć areszt domowy albo po prostu wpadł ze swoim planem i teraz groziło mu coś poważnego. Zadrżałem na samą myśl, że ktoś naprawdę mógł nas przejrzeć.
Dotarcie do dzielnicy, w której mieszkał Regulus, tylko z pozoru wydało się problematyczne. Przez chwilę się głowiłem, w czyim kominku mógłbym wylądować (cały czas miałem przed oczami dworzec i nijak nie mogłem przestać o nim myśleć), ale nagle mnie olśniło: Dziurawy Kocioł. Stamtąd wystarczyło po prostu dojść do pierwszego przystanku tramwajowego, a potem z górki. Dotarłem na Błogosławionego Gordiana jakieś pół godziny później. Było to miejsce przepełnione mugolami; od dawna wiedziałem, że nie spotkam tu żadnego innego czarodzieja, tylko rodzina Blacków zamieszkiwała tę kamienicę od wielu, bardzo wielu lat. Na ulicy nie było zbyt wielu mugoli, ot, jedna starsza pani spacerująca z pieskiem na łańcuszku i grupka ośmioletnich chłopców ganiających za piłką na samym środku opustoszałej drogi, a po chodnikach stały zaparkowane byle jak samochody. Kiedy podszedłem bliżej trzynastki, znikąd pojawiła się dodatkowa kamienica — obdarta, poszarzała, ale jako jedyna niepomazana graffiti. Z mieszanymi uczuciami zastukałem kołatką w drzwi, obawiając się, co zastanę w środku, kiedy ktoś nareszcie mi otworzy, ale nie czekałem długo. W progu pojawił się Stworek — bardzo stary i bardzo nieprzyjemny skrzat domowy. Wyglądał na wiecznie niezadowolonego z życia, lecz ukłonił się nisko, zanim wpuścił mnie do środka. Z nosa i uszu wystawały mu długie, siwe włosy, a on sam był garbaty, kościsty i jakby sflaczały. Kiedy wszedłem do środka, w połowie mrocznego korytarza natknąłem się na panią Black, która najwyraźniej nie spodziewała się gości i postanowiła sama sprawdzić, kto niepokoił jej rodzinę o tak dziwnej porze. Była kościstą i bez wątpienia oschłą kobietą, której zatwardziałość, wyniosłość i sztywne zasady oraz sędziwy wiek sprawiły, że stała się nieco szalona. Długie, ciemnoszare kosmyki upięte miała w wysoki kok, żylaste, wychudzone dłonie, pomarszczona twarz z wydatnym nosem i zapadniętymi policzkami upodabniały ją do kościotrupa — przystojny Regulus czy Syriusz, którego znałem nielicznych fotografii, nijak jej nie przypominali. Ubrana była w koronkową, ogromną szatę, która wzdymała się i powiewała, gdy pani Black kroczyła dumnie, łypiąc na wszystko i wszystkich tak, jakby nie byli godni przebywania z nią na jednym ziemskim globie. Choć niemal każdego traktowała z jadowitą wyższością, mnie zawsze bardzo lubiła; było to zapewne spowodowane statusem mojej krwi oraz majątkiem, aczkolwiek coraz częściej odnosiłem wrażenie, że z nieznanych mi powodów wzbudzałem w ludziach sympatię. Uśmiechnęła się łaskawie, kiedy powiedziałem jej dzień dobry i ucałowałem na powitanie szponiastą dłoń. Kolejny raz się przekonałem, że była doskonałym przeciwieństwem mojej matki.
— Regulus oczekuje cię w swoim pokoju — poinformowała mnie ochryple, a jej wysoko uniesione brwi drgnęły niespokojnie. Gdy ponownie przemówiła, zniżyła głos do szeptu, więc musiałem pochylić się w jej stronę, aby cokolwiek usłyszeć. — Od kiedy wrócił, jest bardzo dziwny. Na początku myślałem, że się pokłóciliście, ale gdy go zapytałam, powtarzał, że chce tu widzieć tylko ciebie. Miałam ochotę sama do ciebie napisać, ale nawet nie chciał o tym słyszeć.
Podziękowałem jej za tę wiadomość i natychmiast udałem się na samą górę, gdzie znajdował się pokój Regulusa. Klatka schodowa była (jak i reszta domu) piękna, klimatycznie mroczna, ale i ponura, dlatego dziwiłem się, że mój kompan nie przepadał za tym domem, który miejscami do złudzenia przypominał dormitorium Ślizgonów. Tapety miały czarne, zielone i srebrne greckie motywy, wykładziny dla uspokojenia tych dynamicznych ornamentów — jednobarwne, lecz tak samo ciemne i przytłaczające. Śpiące w ramach postacie miały na twarzach przeróżne grymasy i z pewnością tylko udawały, że drzemały; wielokrotnie przyłapałem niektóre z nich na podejrzliwym, intensywnym wgapianiu się we mnie.
Zapukałem do drzwi opatrzonych tabliczką z napisem Nie wchodzić bez wyraźnego pozwolenia Regulusa Arkturusa Blacka i wszedłem do środka, nawet nie czekając na zaproszenie. Tak, jak się spodziewałem: Black leżał na ogromnym łóżku z czterema kolumnami i gapił się w sufit. W środku panował duży nieporządek; domyśliłem się, że przyjaciel próbował czytać, bo drewniana podłoga zasłana była porozrzucanymi książkami. Z kufra obok biurka kipiała mieszanina niewypakowanych szkolnych szat, podręczników, zaplamionych pergaminowych kartek, a miotła celowała ze szczytu szafy ogonem w każdego, kto wszedł do pokoju, więc co wyżsi goście musieli uważać, żeby o niego nie zahaczyć. Sam Black też nie wyglądał najlepiej: białą koszulę miał wymiętą i całą w plamach, kilkudniowy zarost pokrywał jego szczękę, a włosy rozpaczliwie domagały się czesania. Na początku rzucił tylko okiem w moją stronę i mruknął pod nosem:
— O, łaskawie postanowiłeś mnie odwiedzić, jak słodko.
Powrócił ten okropny, nieprzystępny, marudny Regulus. Położyłem się obok niego, ale przesunął się, aby zrobić mi miejsce, wciąż patrząc groźnie w sufit — nadal był na mnie trochę obrażony. Choć trochę się o niego bałem, miałem powoli dość tej całej dziecinady.  
— Dopiero dostałem list, wyobraź sobie, że lot musi zająć sowie trochę czasu — odpowiedziałem stanowczo. Nie dałem się zbić z tropu jego fochom. Regulus często zachowywał się jak rozpieszczony gówniarz, więc z czasem nauczyłem się ignorować takie wybuchy. — Co się stało? Dlaczego nie wróciłeś do domu Malfoya?
— Nie… nie mogę tego zrobić… nie chcę, rozumiesz? Niektóre sprawy zabrnęły za daleko… Po prostu nie mogę… nie chcę tego zrobić!
W kółko powtarzał słowa „nie chcę”. Nie chcę i nie chcę. Teraz już przestraszyłem się nie na żarty. Czyżby doszło do jakiegoś nieprzyjemnego incydentu między nim i bratem Rudolfa? A może jego żona dowiedziała się o wszystkim i teraz zaczęła mu robić wyrzuty? Regulus był przecież taki młody, a już musiał zaangażować się w miłosne przygody z żonatym śmierciożercą. Innego powodu nawet nie chciałem do siebie dopuścić.  
— Mówiłem ci, żebyś przestał uwodzić Rabastana — odparłem, w stu procentach przekonany, że właśnie ten romans był przyczyną jego smutków. — Albo nie dać się uwieźć… Ale nie, ty musiałeś pójść z nim do łóżka…
— Tu nie o to chodzi — przerwał mi, siadając gwałtownie na materacu, a ja uczyniłem to samo. — Nie mogę ci powiedzieć, ale odkryłem coś… Boże… Cały mój świat się skończył, wszystko, w co wierzyłem… umarło!
Skulił się i ukrył twarz w dłoniach, a jego ramiona zadrżały od szlochu, którego już nie potrafił tłumić. Na początku zdębiałem, widząc jego reakcję; nigdy przy mnie nie płakał… ba, byłem przekonany, że Regulus nigdy nie płakał! Był wiecznym, niepoprawnym optymistą, sam często tak powtarzał! Kiedy minął pierwszy szok, a Black wciąż rozpaczliwie szlochał, wychyliłem się do przodu, aby go objąć. Uczyniłem to nieśmiało i koślawo, lecz wiedziałem, że nie mogłem pozostać obojętny wobec jego rozpaczy. Był teraz jak małe, zranione dziecko, które chciałem za wszelką cenę pocieszyć. Nagle zdałem sobie sprawę, że było to bardzo kobiece zachowanie, sposób, w jaki tulił głowę do mojej piersi, jak drżał na całym ciele… Ale nie mogłem zostawić go samego z jego problemem. Gdy ocierałem łzy z jego policzków, czarna kredka, którą obramowane były jego oczy, spływała razem z nimi. Bardzo chciałem mu pomóc, nie mogłem na niego w żaden sposób naciskać. Jeśli nie zamierzał mi się zwierzać, moim obowiązkiem było to uszanować, choć skręcało mnie z ciekawości i ze strachu, co mogłem usłyszeć. Powtarzałem mu bez ustanku, żeby się uspokoił, że wszystko będzie dobrze… bo tylko to mogłem uczynić. Nic więcej.
Długo trwało, zanim Regulus opanował łzy. Pociągnął głośno nosem i odetchnął głęboko. Nie chciał ze mną rozmawiać, widziałem to, ale jeszcze bardziej nie chciał już wysłuchiwać mojej monotonnej, ciągnącej się bez końca fali pocieszających słów, które i mnie zaczęły irytować. Zamilkłem. Patrzyłem tylko w jego wypełnione przerażeniem, zaczerwienione oczy, skryte coraz bardziej i bardziej za mgłą, wpatrzone w jeden punkt, nieprzytomne. Przyłapałem się na tym, że mechanicznie gładziłem jego włosy — jak matka, a przecież Regulus miał już swoją matkę. To w jej ramię powinien płakać, to ona powinna podtrzymywać go na duchu. Kochała swego młodszego syna najbardziej na świecie, zrobiłaby dla niego wszystko, ale on nie chciał jej pomocy. Gdyby było inaczej, nie wzywałby mnie.
— Barty, będziesz o mnie pamiętał? — zapytał w końcu, podnosząc głowę z mojej piersi.
— Kiedy?
— Zawsze. Do końca życia.
Wyglądał przedziwnie ze śladami łez na policzkach, rozmazaną czarną kredką, bardzo rozczochranymi włosami i tym nietypowym dla niego grymasem — strach, niepokój i rozpacz, tworzące sentymentalną i romantyczną mieszankę. Przypominał teraz trochę Pierrota z komedii dell'arte, miał nawet te czarne łezki na policzkach. Nie wiedziałem, co mu na to odpowiedzieć.
— Regulus, co ty chrzanisz… Oczywiście, że będę pamiętał, ciebie nie da się zapomnieć — odparłem łagodnie. — A teraz mów, co odwaliłeś.
Zacząłem się zastanawiać, co wypił lub wziął Black tego dnia, postanowiłem jednak zachować te myśli dla siebie, aby go nie prowokować.
— Nie mogę ci powiedzieć. I to jest najgorsze… nikomu nie mogę powiedzieć.
Pogładziłem go po włosach i odgarnąłem przyklejone do mokrych policzków kosmyki, a kiedy podniósł głowę i spojrzał na mnie swymi szarymi, szklanymi oczami, w których wciąż widniały ślady dawnych łez, ująłem jego twarz w dłonie i pocałowałem go tak, jak zrobiliśmy to tej nocy, kiedy się zapomnieliśmy. Znów uderzyło mnie gorąco, kiedy poczułem w ustach jego język; choć nie znałem smaku pocałunku z kimś innym, po prostu wiedziałem, że Regulus robił to znakomicie — nawet teraz, kiedy był w rozpaczy. Serce waliło mi jak dzwon, kiedy się od niego odsunąłem. Nie mogłem uwierzyć, że znowu to zrobiłem, ale Regulus uśmiechnął się spokojnie, jakbym go tylko rozbawił. Ten wyraz twarzy okazał się jednak maską, prawdziwe emocje skrzętnie za nią skrywał, lecz nie na tyle dobrze, aby mnie oszukać.
— Jesteś wyjątkowy, Barty — rzekł. — Pewnie dlatego mam do ciebie słabość.

*

Regulus chciał, abym wrócił do Lestrange'ów jeszcze tego samego wieczora, choć widziałem, jak bardzo bał się naszego rozstania. Uczyniłem dokładnie tak, jak sobie życzył, nie mogąc pozbyć się tego dziwnego niepokoju. Nie miałem jednak czasu na roztrząsanie tego tematu, ponieważ Bellatriks od razu na mnie naskoczyła. Czekała w głównym holu, prawie tańcząc ze zdenerwowania.
— Nareszcie jesteś — wydyszała sopranem. Jej wielkie, ciemne oczy błyszczały od nadmiaru emocji, piersi falowały w nierównym, płytkim oddechu, a ona sama kręciła się niczym wariatka. Gdybym miał wyobrazić sobie kobiecy orgazm, mógłbym go przedstawić na podstawie zachowania Belli w tym oto momencie. — Udało się nam namierzyć aurorów, którzy mają interesujące nas informacje.
— Informacje? — powtórzyłem, a serce zabiło mi mocniej.
— Tego nie wiem, ale to członkowie Zakonu Feniksa. — Ten jej piskliwy głos momentalnie przerodził się w ochrypły, niski chichot. — Mają jakieś informacje dotyczące miejsca pobytu Czarnego Pana. Muszą mieć!
— W takim razie mają czy nie?
Cała drżała z podniecenia, natomiast ja — ze strachu. Od bardzo dawna na to się przygotowywałem, ale kiedy wiadomość o nagłej podróży do mnie dotarła, zupełnie nie miałem pojęcia, co robić. Z początku nie uwierzyłem w paplaninę wariatki, ale kiedy już się z tym oswoiłem, poprosiłem Bellatriks, aby opowiedziała coś więcej o tej niespodziewanej misji, lecz ta od razu na mnie naskoczyła. Nie było czasu. Nadszedł Rudolf, zapinając swój letni, podróżny płaszcz, a po nim Rabastan z tajemniczym uśmiechem na pełnych, czerwonych wargach. Byli braćmi, a tak bardzo się różnili; tylko nazwisko świadczyło o tym, że łączyły ich więzy krwi. Rudolf był spokojny i skryty, można nawet powiedzieć, że trochę zdominowany przez żonę, natomiast jego brat wyglądał mi na starszą kopię Regulusa. Lubił sobie wypić, do tego często zachowywał się głośno i niedojrzale. Dziś jednak milczał, cały spięty i opanowany, jakby wszystko poprzednie było doskonale wypracowaną grą.
— Jesteśmy tylko we czwórkę. — Bellatriks dyszała ciężko, dzierżąc w ręku różdżkę gotową do ataku. — Black spękał, co? Ale trudno, poradzimy sobie bez niego.
Już nie mogła się doczekać, aż dopadniemy tych ludzi. Choć nie miałem pojęcia, jak się nazywali i co mieliśmy im zrobić, zrozumiałem, że nadszedł czas mojej próby. Musieliśmy… nie, ja musiałem to zrobić, musiałem to sobie udowodnić, że rozumiałem, iż czasami należało kogoś poświęcić. Mój ojciec często powtarzał te słowa, choć był najbardziej zagorzałym przeciwnikiem śmierciożerców, jakiego znałem. Najwidoczniej każde motto można dopasować pod swoją ideologię. Tłumaczyłem sobie, że przecież nie planowaliśmy nic złego, a Lestrange’owie wszystkiego mnie nauczą, wprowadzą w głębię czarnej magii, bym był gotowy na spotkanie z Czarnym Panem.
Tymczasem Bellatriks kontynuowała:
— Musimy tylko być ostrożni. A kiedy już nam się uda, Czarny Pan wyniesie nas ponad wszystkich. Tylko my robimy coś, aby nasz pan wrócił. Crouch, ty nic nie rób, póki nie powiem, że możesz, zrozumiano? Mam nadzieję, że zapewnienia Blacka co do ciebie są więcej warte niż on sam. Idziemy.

To Bella wszystko zaplanowała. Teleportowaliśmy się nielegalnym świstoklikiem prosto z ogrodu Malfoyów do Ministerstwa Magii, a konkretniej pod wejście dla interesantów. Tam mieliśmy się ukryć i czekać, aż pojawią się aurorzy. Zanim jednak zdążyłem ją o cokolwiek zapytać (długo się nad tym gryzłem), czarownica natychmiast rzuciła na nas jakieś dziwne, nieprzyjemne w skutkach zaklęcie; kiedy jej różdżka opadła ze świstem na moją głowę, poczułem, jak włosy na całym ciele stanęły dęba.
— Ale przecież mogą deportować się prosto do swoich mieszkań — wyszeptałem, wstrzymując oddech, aby nie musieć wdychać cuchnącej woni wydobywającej się z otwartego śmietnika, za którym się czailiśmy. Teraz już naprawdę nie mogłem opanować tego cholernego drżenia.
— Do mieszkania, mój słodki Barty, do mieszkania. To jest małżeństwo. Alicja i Frank Longbottom. Tropię ich od roku — odparła nasza wpatrzona w czerwoną, pomazaną graffiti budkę telefoniczną mentorka. — Codziennie chodzą pieszo do domu, mieszkają dwa kroki stąd. Idioci.
Dała mi znak ręką, abym się zamknął, więc nie powiedziałem na to ani słowa. Słyszałem już o Longbottomach, ojciec wielokrotnie opowiadał o nich w domu, dlatego znów zadrżałem ze strachu i podniecenia. Byli ludźmi bardzo przyjacielskimi i otwartymi, wszyscy ich lubili, więc nic dziwnego, że TEORETYCZNIE mogli mieć jakieś informacje, choć bardzo w to wątpiłem. Spojrzałem kolejno na trzęsącą się za śmietnikiem Bellatriks, dłubiącego w paznokciach Rudolfa, znudzonego Rabastana, a potem pomyślałem o sobie — młodym, cholernie niedoświadczonym czarodzieju, który uciekł z domu. To nie wcale nie zapowiadało się obiecująco; Longbottomowie byli cholernie utalentowani — jak to aurorzy — a my czailiśmy się na nich pod przepełnionym kontenerem na śmieci, och, oczywiście, jak przystało na profesjonalnych śmierciożerców. To nie mogło się dobrze skończyć.
Alicja i Frank musieli być też bardzo punktualni, ponieważ w momencie, gdy Bellatriks oderwała oczy od zegarka na złotym łańcuszku, drzwi od budki telefonicznej otworzyły się, a na zewnątrz wyszła para młodych ludzi. Byli ledwo po trzydziestce i trzymali się za ręce, jakby dopiero co się pobrali. Kobieta miała krótkie, ciemne włosy i miłą, pulchną twarz pozbawioną szlachetnej delikatności, jej mąż natomiast wyglądał całkiem zwyczajnie jak przeciętny, nierzucający się w oczy czarodziej — średni wzrost, mysie włosy i niewielki brzuszek. Wcale nie przypominali doświadczonych aurorów, których wyobrażałem sobie jako mniej okaleczone odpowiedniki Alastora Moody'ego.
Rudolf wyskoczył błyskawicznie zza śmietnika, a z jego różdżki wystrzelił szkarłatny promień. Oczywiście ani Alicja, ani Frank nie poddali się tak łatwo, byli przecież doskonale przeszkoleni. Ich różdżki śmigały w powietrzu niczym miecze rycerskie w wielkiej bitwie o honor, a ich ramiona niknęły w blasku przeróżnych zaklęć. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego: obskurne podwórko wypełniła tak oślepiając jasność, że oczy zaszły mi łzami i widziałem tylko kłującą biel, ale nie odwróciłem wzroku. Kątem oka widziałem Rabastana, który opierał się niedbale o śmietnik i bawił się różdżką, a minę miał przy tym taką, jakby oglądał średnio interesujący kabaret. Wyglądał na całkowicie opanowanego, ba, nawet na delikatnie zażenowanego.
— Spokojnie, da sobie radę — mruknął.
No tak, zapomniałem. Ja byłem przy nich całkiem zielony, nie miałem pojęcia o planowaniu czy walce. Tak naprawdę o niczym nie miałem pojęcia, skończyłem Hogwart zaledwie kilka tygodni temu! Nigdy nie pojedynkowałem się na śmierć i życie, nigdy nie musiałem się przed nikim bronić czy zdecydować się na tortury. Musiałem się jeszcze sporo nauczyć. I problem nie tkwił w ćwiczeniu wielu niebezpiecznych zaklęć, lecz w umyśle. To on musiał być odpowiednio przygotowany.
Rudolf nigdy nie kojarzył mi się z modelem czarodzieja, który świetnie radził sobie z czarną magią, walką albo torturowaniem, stał zawsze w cieniu swojej żony — mistrzyni w tych specjalizacjach, jednak tej nocy bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Zamachnął się, jakby różdżka była lassem, i za jej pomocą usiłował złapać Longbottomów, a mroki ciepłej, letniej nocy rozproszył blask jakiejś klątwy. Aurorzy padli bez zmysłów na wciąż rozgrzany chodnik, a wyraz uprzejmego zaskoczenia na twarzach wydał mi się absurdalny. W tej samej chwili Bellatriks wyprostowała się z godnością, przygotowując różdżkę.
— Na co czekasz? Bierz Longbottoma za nogi — rzuciła w moją stronę, podchodząc do kobiety.
Jakby ktoś wepchnął mnie na scenę.
A ja nie znałem ani jednej kwestii.

~*~

Długo mi się pisało ten rozdział, nie dość, że krótki, to jeszcze taki sobie. Cóż, mam nadzieję, że wspomnienia z Azkabanu wyjdą lepiej. Dedykacja dla Caitlin. :*
Zapraszam na moje nowe linki, zostawiacie mi tam adresy swoich blogów oraz kategorie, w których mam je umieszczać.


Z dnia 13 lutego 2013 — dziś jest Środa Popielcowa, więc obiecałam sobie, że przez te czterdzieści dni nie będę w ogóle pisała. Ciężka obietnica, ale muszę odmówić sobie czegoś, co daje mi największą radość na świecie. Więc cóż - widzimy się na Wielkanoc. W urodziny (28 lutego) zapraszam na ŁzyMarii Magdaleny, gdzie będzie wyjątkowo rozdział.

6 komentarzy:

  1. Widzę, że Regulus zaczyna mieć wątpliwości co do śmierciożerstwa, a podejrzewam, że odkrył także coś o horkruksach i to go tak przeraziło. Nie przepadałam za nim, ale kiedy tak się rozkleił, zrobiło mi się go żal. Szczególnie, gdy przypomniałam sobie, jaki czeka go koniec.

    Pojawili się i Longbottonowie. Im także współczuję, bowiem sporo wycierpią z ręki Belli. Jestem ciekawa, jaki stosunek do torturowania będzie miał Barty.

    Podobało mi się także, jak pięknie opisałaś noc, a także chęć rzucenia się na pomoc, którą przejawił na końcu Barty. Och, uwielbiam tego chłopaka…^^

    Wow, podziwiam Cię, że zdobyłaś się na takie poświęcenie. Ja z trudem sobie wyobrażam niepisanie przez 40 dni…Pozostaje tylko bić pokłony, jeżeli Ci się uda.
    ~Marzycielka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To naprawdę straszne, kiedy mam ferie, to jeszcze jako tako, mogę pójść na jakiś melanż czy na kompie porobić szablony… ale boję się szkoły. Co ja będę robiła na przerwach? oO”
      Ja zawsze się czuję okropnie, kiedy piszę, piszę, a nagle sobie uświadamiam, że np. za dwa rozdziały dodaję epilog albo mam zabić jakiegoś bohatera, który niby był od początku, niby jego obecność była oczywista, a nagle opisuję jego ostatnie chwile. W wypadku Regulusa nie muszę przynajmniej opisywać śmierci.

      Usuń
  2. Hej :) Mam pytanie, bo widzę, że już od kilku miesięcy nic nie dodajesz i zaczynam się martwić. Kiedy mogę się spodziewać następnego rozdziału o Barty’m?
    ~Marzycielka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziś postaram się dodać coś na DLR, a kolejny rozdział, który napiszę, to właśnie tutaj xD

      Usuń
    2. Ok, no to czekam ^^
      ~Marzycielka

      Usuń
    3. Postaram się nie zawieść :)

      Usuń