Całe istnienie to nieustanny koniec.
— K. Jaspers
Kiedy o tym
myślę, jeszcze teraz ogarnia mnie zaduma. Nie spodziewałem się, że te siedem
lat tak szybko upłynie i trzeba się będzie naprawdę
pożegnać z Hogwartem, opuścić te mury, za którymi toczyło się moje życie.
Regulus chyba czuł podobnie, gdyż z większą melancholią i roztargnieniem
rozglądał się po tak mu bliskich od prawie dekady wnętrzach, choć jeszcze kilka
tygodni wcześniej nie mógł usiedzieć na miejscu, tak mu się spieszyło do życia
poza szkołą. Wchodziliśmy tu jako młodzi, beztroscy chłopcy, a wychodzimy jako
dorośli mężczyźni ze szczegółowymi planami dotyczącymi przyszłości. Byliśmy już
prawdziwymi czarodziejami.
— Przez
wieki pozostaniesz w tej szkole — rzekł Black tak podniosłym tonem
głosu, na jaki go było stać. — To znaczy… twoje nazwisko. Będziesz
opowiadał swoim dzieciom, jakim dobrym byłeś uczniem. I nie będziesz kłamał.
Kiedy Syriusz dostawał kolejny szlaban, ojciec mu wkręcał, że on był w szkole
wzorowym uczniem i nigdy nie dostał minusowych punktów, dopóki Syriusz nie
odkrył jego kartoteki.
Staliśmy w
Sali Trofeów i podziwialiśmy moją nagrodę za przejście do finału w Konkursie
Eliksirowarów. Kiedy patrzyłem na te dwie niepozorne literki Jr przy moim imieniu i nazwisku, czułem
się podle, ponieważ byłem jedynie kopią swego ojca, tak właśnie byłem
postrzegany przez nauczycieli, nawet przez Snape’a. Regulus miał rację, teraz gdzieś
na świecie istniał dowód na to, że syn Wielkiego Kandydata na Stanowisko
Ministra coś osiągnął. Nie Barty Crouch, lecz jego syn. Nareszcie jego syn. Uśmiechnąłem się lekko do siebie.
— Pewnie
na jednym ze szlabanów, co? — mruknąłem. — Dzieciom raczej
nic nie powiem, bo jaka normalna kobieta chciałaby mieć ze mną dzieci?
— A musi
być normalna? — zapytał Regulus i zamruczał w cichym śmiechu. — Jeśli
chcesz, ja mogę mieć z tobą dzieci. Chodź, zjemy coś.
— No
pewnie, wszystko, byle się nie uczyć!
Owutemy
napisaliśmy bez większych problemów. To znaczy… Ja napisałem. Black całkowicie
zawalił numerologię (co było do przewidzenia), ale twierdził, że nigdy nie miał
głowy do tego przedmiotu, poza tym nauczycielka go nie lubiła, a w sali
panowała AKURAT taka temperatura, która uniemożliwiała mu myślenie… Standardowa
wymówka. Ja jako finalista konkursu związanego
z eliksirami byłem zwolniony z pisania egzaminu z tego przedmiotu, więc
pożegnałem się z Regulusem przed drzwiami do Wielkiej Sali i udałem się na
spacer po błoniach. Albo raczej usiłowałem to zrobić, bo w połowie drogi do
wyjścia dopadł mnie Snape. I to dosłownie, bo lekko dyszał, jakby przed chwilą
biegł. Zdziwiłem się na jego widok i już miałem go zapytać, dlaczego nie było
go na egzaminie, ale przypomniałem sobie, że jako nauczyciel z Hogwartu nie
uczestniczył w owutemach (podobnie jak w SUM-ach). Mina jak zwykle go nie
zdradzała, ale od razu zrozumiałem, że stało się coś poważnego. Z tego
wszystkiego zacząłem gorączkowo się zastanawiać, co mogłem ostatnio
przeskrobać, ale miałem w głowie całkowitą pustkę.
— Dobrze,
że cię spotkałem, Bartemiuszu — rzekł. — Chciałbym z tobą
porozmawiać. Do rzeczy. Ty i pan Black jesteście dorośli, więc nie zamierzam
wtrącać się w wasze sprawy. A już zwłaszcza w te, które zamierzacie realizować
po szkole.
Spojrzał mi w
oczy tak, jakby chciał spalić je na popiół, więc szybko odwróciłem wzrok,
pamiętając o unikaniu kontaktu wzrokowego przy wznoszeniu bariery ochronnej.
— Może
pan sprecyzować? — spytałem.
Uznałem, że
gra na czas była w tym wypadku najlepsza. Gdzieś z tyłu głowy zapaliła mi się
czerwona, ostrzegawcza lampka, która już od momentu jego pojawienia się zaczęła
lekko błyskać.
— Dobrze
wiesz, o czym mówię — odparł, a jego twarz stężała. — To
niebezpieczne, a przede wszystkim nielegalne.
Kiedy byłem młody, również miałem ambicje, aby służyć Czarnemu Panu. Jak
zresztą wielu Ślizgonów za moich czasów. Ale pomyśl, czy warto.
Przez chwilę
wyglądał tak, jakby chciał jeszcze coś dopowiedzieć, ale w końcu odwrócił się i
ruszył w kierunku lochów, pozostawiając mnie w holu — przerażonego i
zaskoczonego.
Skąd Snape
wiedział o naszych planach? Domyślił się? Przeszukał nasze umysły? A może ktoś
mu doniósł? Zaraz, zaraz… Nie, to niemożliwe. Przecież Regulus nikomu o tym nie
powiedział, dyskrecja była dla niego chyba ważniejsza niż dla mnie. To znaczy…
nikomu, kto wziąłby to na poważnie,
pilnowałem go. Moim zdaniem oboje zachowywaliśmy się ostrożnie, już rok temu
ćwiczyliśmy przed snem oklumencję; doskonale wiedziałem, że nasze plany są
nielegalne, Snape mnie nie oświecił. Przecież miałem ojca, który szalał na
punkcie śmierciożerców. A już tym bardziej na punkcie łapania ich. Znałem cenę,
którą przyszłoby nam zapłacić za przejście na Ciemną Stronę, Black też.
Nie poszedłem
na błonia. Udałem się prosto do dormitorium Ślizgonów, gdzie postanowiłem
poczekać na Regulusa, choć wiedziałem, że trochę to potrwa. Musiałem z nim
natychmiast porozmawiać, a wiedziałem, że przechadzka po uroczych, słonecznych
łąkach tylko jeszcze bardziej mnie rozdrażni. Szczęście z powodu sukcesu w
konkursie i wygranej w szkolnym meczu quidditcha momentalnie ze mnie wyparowała,
bo jakie znaczenie miały te detale w porównaniu z tak istotną sprawą? Jeżeli
Snape dowiedział się o naszych planach, zrobił to w sposób nieprzepisowy. W
rachubę wchodziła tylko legilimencja.
Kiedy Regulus
wrócił do dormitorium razem z resztą siódmoklasistów ze Slytherinu, nawet nie
zapytałem, jak poszedł mu egzamin, tylko przywołałem go do siebie i wysyczałem:
— Snape
wie.
— Co ty
pierdolisz? Znowu histeryzujesz.
— Nie.
Snape wie o wszystkim, sam mi
powiedział, rozumiesz? Tym razem nie były to zwykłe sugestie.
Z twarzy
Blacka zniknął głupkowaty uśmieszek, a on sam sapnął ponuro. Nadszedł czas,
żeby zacząć mi wierzyć, aczkolwiek on zawsze zachowywał niezdrowy optymizm i
niejednokrotnie ciężko było mu dać wiarę złym wieściom. Odeszliśmy trochę na
bok, do kąta, gdzie nikt się nie kręcił.
— A co
konkretniej powiedział? — zapytał.
— No… Chociażby
to, że jak był młody, chciał też chciał zostać… no wiesz… ale to było dawno i wyrósł z tego. I żebyśmy nie
zmarnowali sobie życia.
Mówiłem
nieskładnie i jąkałem się, ale nie dbałem o to. Serce podeszło mi do gardła, a
ja musiałem znosić nieustający ból żołądka. Ślizgon przeszedł kilkakrotnie
dookoła niskiego stolika zawalonego jakimiś książkami i fragmentami
przeróżnych, niedokończonych (i już nieaktualnych) prac domowych oraz notatek.
Nad czymś usilnie się zastanawiał i wyłamywał sobie palce, a ja uważnie go
obserwowałem. Szczerze mówiąc, pierwszy raz w tym roku zobaczyłem go naprawdę
przejętego i myślącego. Kręcił się jeszcze chwilę dookoła stolika, aż nagle
klasnął gwałtownie w obie dłonie i podskoczył, nie mogąc ukryć zachwytu.
— Mam
pomysł — wyszeptał drżącym głosem, a jego oczy zalśniły jakimś
fanatycznym blaskiem. Przez chwilę wyglądał naprawdę przerażająco. — Genialny
pomysł. Ale musimy poczekać z tym do zakończenia semestru. Twój ojciec zajmuje
się łapaniem śmierciożerców, przeprowadza procesy już kopę lat, nie? Jeżeli
Snape był kiedykolwiek zamieszany w to wszystko, on będzie wiedział. Poza tym
możemy uzyskać wiele przydatnych informacji. Dlaczego ja wcześniej na to nie
wpadłem…
Moje wargi
rozciągnął powoli lekki, niepewny uśmiech. Nie mogłem uwierzyć w to, co
usłyszałem, choć przecież teraz wydawało się tak oczywiste! Pomysł Blacka rzeczywiście
był dobry, jedynym kłopotem okazało się odwrócenie uwagi mojego ojca od naszego
nagłego zainteresowania śmierciożercami. Crouch nigdy się mną nie interesował,
lecz był na tyle dobrze zorientowany w planach swojego syna i jego przyjaciela,
aby wiedzieć, że Ministerstwo Magii nigdy nas nie pociągało. No i pozostała
nierozwiązana sprawa podejrzewającego coś nauczyciela.
— No tak,
możemy sprawdzić Snape'a — przytaknąłem, gładząc bezwiednie palcem
swój nieogolony podbródek. — Tylko czy on okaże się być śmierciożercą,
czy nie, nic nam z tej informacji nie przyjdzie, bo teraz i tak jest po stronie
Dumbledore'a.
— Ale
nigdy nie przestaje się być sługą Czarnego Pana, zapomniałeś? Tak mówiła
Bellatriks. Wątpię, żeby Snape stchórzył i go zdradził…
— Najpierw
musi się potwierdzić, że był związany tym kręgiem — przerwałem mu.
Pierwsza radość natychmiast minęła, kiedy zdałem sobie sprawę, jak dużo
udawania i wysiłku przyjdzie nam w to włożyć. — Ojciec ma mnóstwo
ważnych papierów w swoim gabinecie. Spróbuję się do nich dostać, bo z robotą
nie będzie problemu, pewnie zrobi mnie swoim chłopcem na posyłki, żeby się
chwalić… dobra, nieważne. Teraz po prostu o tym nie rozmawiamy, zgoda? Nie ma
co prowokować Snape’a.
*
Nadszedł
ostatni dzień semestru. Poprzedniego wieczora spakowałem swój kufer o wiele
dokładniej niż zwykle, bo wiedziałem, że już nigdy tutaj nie wrócę. Nigdy. Choć
już dawno oswoiłem się z myślą, iż tego zamku już nie zobaczę, świadomość, że to stanie się już następnego dnia… już
za kilka godzin… Ta świadomość była nie do zniesienia, zwłaszcza że
jednocześnie czułem przyjemne podniecenie spowodowane perspektywą nowego życia,
co wpędzało mnie w coraz większe poczucie winy. Regulus również był przygnębiony.
Mimo tak wielkich ambicji i planów, które mógł zrealizować tylko i wyłącznie po
ukończeniu szkoły, z pewnością będzie mu bardzo brakowało Hogwartu. Nawet dla
niego to miejsce było bliskie jego sercu. Zaprzestanie rozmów o ewentualnych
planach przyszła nam z zaskakującą łatwością, a profesor Snape już więcej mnie
nie zaczepił, co uznałem za dobry znak, a Regulus chyba o tym zapomniał.
Kolacja
pożegnalna okazała się jak zwykle doskonała. Poprzedniego wieczora w Wielkiej
Sali odbyło się małe przyjęcie dla siódmoklasistów, dlatego na większości
absolwentów uczta ta nie zrobiła tak ogromnego wrażenia, jak na reszcie
studentów z młodszych klas, którzy musieli zadowolić się zwyczajną,
wcześniejszą obiadokolacją. Wiedziałem, że Paulina Skalska z całą pewnością
zjawi się na zabawie, więc postanowiłem jako jeden z nielicznych Ślizgonów
pozostać w dormitorium, a Regulus po raz kolejny zabłysnął lojalnością i
towarzyszył mi przez cały wieczór. Miałem nadzieję, że chłopak zapomniał o moim
rzuconym na odchodne słowie, ale najwyraźniej Black miał lepszą pamięć, niż
sądziłem.
— Udało
ci się przejść do następnego etapu, więc musisz wywiązać się z obietnicy — zagadnął
mnie tajemniczo.
Z początku nie
za bardzo kojarzyłem, o czym mówił, przypomniałem sobie dopiero wtedy, gdy
wyciągnął z kieszeni dwa maleńkie, okrągłe, srebrne kolczyki i uniósł je na
wysokość swojej twarzy, szczerząc się idiotycznie. Nie mogłem powstrzymać
parsknięcia.
— Regulus,
ja tylko żartowałem…
— O nie — przerwał
mi z taką miną, jakbym obraził jego matkę, ale nie potrafiłem zachować powagi.
Każde emocje, którym pozwalał wykrzywić twarz, bywały nierzadko tak
przerysowane, że uśmiech sam cisnął się na usta. — Dałeś słowo.
Obiecałeś. Przysięgałeś na Boga, zaklinałeś się na własną matkę, że…
— No
dobra, bez przesady. — Byłem już lekko poirytowany jego
upierdliwością. — Ale ty pierwszy. Dawaj to… Gdzie ci mam to wmontować?
Chwyciłem w
dwa palce maleńki kolczyk i wyciągnąłem z kieszeni różdżkę, nie za bardzo
wiedząc, co dalej robić, ale Regulus prędko mnie powstrzymał i uniósł się nieco
w swoim fotelu, jakby chciał uciekać jak najdalej. Przez chwilę śmiałem się z
jego niespodziewanego tchórzostwa; spędzaliśmy ze sobą tyle czasu, a dopiero
teraz się okazało, że Black bał się kłucia. Twarz miał już tak przyozdobioną kolczykami,
że chyba powinien się obyć z bólem.
— Ej, ej,
ja się tak nie bawię… Sam miałeś wybrać miejsce — powiedział nieco
spokojniej, choć głos wciąż miał trochę piskliwy. — Absolutnie każde miejsce.
Nie zwróciłem uwagi
na dwuznaczność jego słów, tylko przysunąłem się bliżej niego i ostrożnie
przytknąłem koniec różdżki do lewej brwi przyjaciela; zauważyłem, że jego czoło
szybko drgało. Ale to potrwało tylko chwilkę. Szepnąłem Diffindo, błysnęło białe światło, a w skórze zrobił się maleńki,
zakrwawiony otwór, który prędko zapełniłem kolczykiem. Kiedy się odsunąłem i
spojrzałem na Regulusa, wydawało mi się, że wyglądał na trochę zawiedzionego
moim wyborem, ja jednak nie zamierzałem wykazywać się w tej sprawie zbytnią
kreatywnością.
— Ale
jesteś banalny, Barty – prychnął, macając maleńkie, srebrne kółeczko. — Zdejmuj
górę.
Poczułem, jak
pot wystąpił mi na czoło, a policzki oblał gorący rumieniec, jednak wzrok
Ślizgona był tak naglący, że po prostu nie mogłem nie wykonać tego polecenia,
zdając sobie jednocześnie sprawę ze swojej cholernej uległości. Kiedy tylko
ukazałem mu swoją chudą klatkę piersiową, której notabene od zawsze się
wstydziłem, Regulus od razu wyszarpnął mi z ręki różdżkę. Miałem złe
przeczucia, które urzeczywistniły się zaledwie ułamek sekundy później. Znów
błysnęło, a ja poczułem ostry, kurewsko rwący ból gdzieś w okolicy prawego
sutka. Nie zdążyłem opanować głośnego syknięcia, a Black w tym czasie wcisnął w
powstałą dziurkę kolczyk. Mimo że z ranka nie wysączyła się ani kropli krwi,
skaleczone miejsce wciąż pulsowało przytłumionym bólem i absolutnie nie chciało
przestać.
— I tak
oto uczciliśmy nasz ostatni dzień w szkole — rzekł podniośle Regulus,
oddając mi różdżkę.
Przez chwilę
miałem wrażenie, że za chwilę się przeżegna.
Dumbledore
ogłosił, że Puchar Domów zdobył Slytherin. Nie było to dla mnie niczym
zaskakującym, choć za moich siedmiu lat spędzonych w tej szkole Ślizgoni
posiadali ów puchar „zaledwie” od lat trzech. Kiedy byłem w klasie piątej,
zwyciężyli Krukoni, wcześniej zaś dominowali Gryfoni. No, ale przecież liczył
się obecny rok i ściany przyozdobione w zielone barwy Ślizgonów i proporczyki z
brązowymi wężami. Gdy dyrektor Hogwartu ogłosił, że możemy zacząć ucztę,
napełniłem talerz tłuczonymi ziemniakami, sałatką z marchewki i pieczonymi udkami
kurczaka; Regulus zrobił dokładnie to samo.
— Tak się
teraz nad tym wszystkim zastanawiam… chciałbym tu jeszcze kiedyś wrócić, nie
potrafię sobie wyobrazić, że miałbym już nigdy nie zobaczyć tego wszystkiego,
nie przejść się po korytarzach — mruknąłem, rozglądając się z
czułością po Wielkiej Sali. Ludzie rozmawiali wesoło, zajadając i ciesząc się
ostatnim dniem letniego semestru, mając gdzieś egzaminy i szkolne problemy.
Wszystko to idealnie wpasowywało się w obrazek Hogwartu, który miał mi pozostać
w głowie.
— Jak
każdy, Barty, jak każdy. Ech, ale zaczynamy coś nowego. Zobaczysz, będzie
fajnie.
*
Rano
zabraliśmy ze sobą kufry, a w drogę powrotną udaliśmy się dokładnie w ten sam
sposób, w jaki pierwszy raz odwiedziliśmy Hogwart — łódkami przez jezioro.
Oglądałem się za siebie do samego końca, chcąc uchwycić ostatni zarys wielkiego
gmachu, zanim na dobre zniknął za drzewami, a kiedy to się stało, poczułem się
tak, jakbym coś stracił. Jednak melancholia nie trwała długo; na stacji w
Hogsmeade czekał już na nas czerwony parowóz, a wszyscy rzucili się w jego
stronę, żeby zająć jak najlepsze miejsca. Razem z Regulusem odnaleźliśmy
całkowicie pusty przedział pod koniec ostatniego wagonu, zanim jednak się w nim
rozgościłem, musiałem wypogodzić kilku młodszych uczniów, którzy prawie się pobili
o miejsce przy oknie, a potem sprawdzić wraz z pozostałymi prefektami, czy
wszyscy wsiedli, aby nareszcie móc w spokoju spędzić tę ostatnią podróż z
Hogwartu na stację. Idealnie. Pogoda była prześliczna. Słońce świeciło ciepło i
mocno, zapowiadając doskonały początek lata, niebo natomiast miało kolor
czystego błękitu. Ani jednej chmurki. Zanim pociąg ruszył w drogę, patrzyłem na
majaczący w oddali zamek, który na nowo górował ponad linią Zakazanego Lasu. No
i skończyło się moje beztroskie, szczęśliwe życie. Teraz musiałem bardzo szybko
przestawić się na skrytą i ostrożną egzystencję w ciągłym niebezpieczeństwie. Jeszcze
bardziej doceniłem, że miałem przyjaciela, któremu mogłem zaufać, który świetnie
mnie rozumiał i dzielił te same pragnienia. Regulus był jedyną gwiazdą
oświetlającą moją drogę wiodącą do Czarnego Pana.
— Trochę
tęskno, nie? — zagadnął Black, a w jego głosie wyraźnie zabrzmiało
znudzenie; podejrzewałem, że nie mówił tego szczerze. — Ale nareszcie wolność, czujesz to?! Mam
nadzieję, że twoja matka nie będzie nas za bardzo kontrolować, co?
— Moja
matka nikogo nie kontroluje. Kocha mnie i ma do mnie zaufanie. Chyba jako
jedyna na świecie…
— Ja cię
kocham, Barty. — W jego oczach zaigrały przyjazne iskierki, a on sam
przysunął się do mnie i klepnął lekko moje ramię. Nie spodobało mi się to, jak
nadużywał tego wielkiego słowa, ale milczałem. — Ale nie mów nikomu,
bo pomyślą, że jestem pedałem.
Mrugnął
pomalowaną na czarno powieką i rozsiadł się nonszalancko w czerwonym fotelu.
Pociąg mknął
przez lasy, później sunął między rozległymi polami, skąd było widać liczne
wioski. Black zasnął godzinę po wyjeździe z Hogsmeade, ale obudził się (jak na
komendę), kiedy w południe przyjechał wózek ze słodyczami. Wydaliśmy jakieś dwa
galeony i rzuciliśmy się na słodycze jak łakome chłopaczyska — nie
wiedziałem, jak Regulus, ale ja już dawno zdążyłem zapomnieć o hogwarckim
śniadaniu. Przez chwilę znowu byliśmy tymi samymi jedenastolatkami, którzy
wracali stęsknieni do domu, aby spędzić z rodzicami wakacje. I nie
przeszkadzało mi, że nikt nie chciał się do nas przysiąść. Zawsze trzymaliśmy
się razem na uboczu. Nie miałem zbyt wielu przyjaciół, a kiedy zgrałem się z
Blackiem, nie utrzymywałem z resztą prawie żadnych kontaktów. Teraz mogło być to
atutem. Im mniej osób, z którymi coś mnie łączyło, tym bezpieczniej — i
dla mnie, i dla nich.
Powoli zbliżaliśmy
się do końca podróży. Już zapadał zmrok, kiedy za oknem ujrzałem znajomą stację;
ucieszyłem się, kiedy z daleka zobaczyłem czekającą na mnie matkę. Stała w
tłumie, ale wyróżniała się urodą, że nie sposób było jej nie spostrzec. Nie
widziałem jej tak długo, prawie cały rok, aż tęsknota chwyciła mnie za serce. Po
tej dziesięciomiesięcznej rozłące wydała mi się jeszcze piękniejsza, lecz za
razem smutniejsza niż zwykle. Jej długie blond włosy spięte były w prosty,
elegancki kok, w którym już z daleka ujrzałem błysk pereł. Ubrana była w niebieską
szatę z długimi, wąskimi rękawami (takie suknie najbardziej do niej pasowały,
choć w każdym innym łachu wyglądałaby olśniewająco), a jej dłonie połyskiwały w
sztucznym świetle od srebrnych pierścieni z diamentami. Od razu wychyliłem się
przez okno, żeby jej pomachać, nie mogąc się powstrzymać, by do niej nie
zawołać, a kiedy nasze spojrzenia się spotkały, uśmiechnęła się łagodnie. Przeciskanie
się pomiędzy rodzicami i uczniami okazało się już nieco trudniejsze, bo wszyscy
chcieli jak najszybciej zobaczyć się z bliskimi. Gdy znaleźliśmy się blisko matki,
ta powitała mnie zaskakująco wylewnie, całując kilkakrotnie moją twarz. W jej
ramionach czułem się bezpiecznie i, mimo że przewyższałem ją co najmniej o
głowę, wciąż byłem dla niej ukochanym syneczkiem. Wiedziałem, że Black wstydził
się czułości, które okazywała mu jego matka, kilkakrotnie widziałem, jak ją
odpychał albo uciekał, kiedy ta próbowała go objąć. To było dla mnie nie do
pomyślenia, ponieważ ja ciągle tęskniłem za bliskością swojej.
Kiedy się od
niej odsunąłem, objęła również Regulusa i ucałowała go czule w policzek, który
szybko pokrył się szkarłatnym rumieńcem, a Ślizgon najwyraźniej bardzo się
zmieszał, co nie było w jego stylu. Pani Black tego roku nie przyjechała po
niego na peron, ponieważ syn już wcześniej do niej napisał, że spędzi w moim
domu kilka dni. Dobrze wiedziałem, że jego rodzice go kochali, podobno o wiele
bardziej niż jego starszego brata, lecz Regulus rzadko o tym mówił. Syriusz
całkowicie się zbuntował i zerwał kontakty z rodziną, a potem wpadł jako jeden
z nieuważnych śmierciożerców. Stał się dla mnie i Blacka przykładem, na którym
nie wolno było się wzorować.
— Ojciec
nie mógł przyjechać, musiał dłużej zostać w pracy — powiedziała
matka, kiedy powoli zaczęliśmy się wycofywać w głąb stacji. — Ale
obiecał, że będzie na kolacji.
— Nic
nowego — mruknąłem, wzruszając nieznacznie ramionami.
Myślałem, że
bardziej się tym przejmę, lecz podświadomie już rano podczas ostatniego
śniadania w Hogwarcie wiedziałem, że go tu nie spotkam, więc co właściwie
miałem przeżyć? Przez siedem lat nauczyłem się, że nie warto ufać jego obietnicom.
Nie odzywając
się do siebie ani słowem, ruszyliśmy w kierunku ustawionych pod ceglaną ścianą
kominków. Były już bardzo zużyte, gzymsy przy niektórych już dawno zostały
wyszczerbione albo odpadły i zamieniły się w małe kamyczki. O tej porze zawsze
była do nich spora kolejka, ponieważ niektóre rodziny mieszkały za granicą i
musiały jakoś sobie poradzić, a Ministerstwo Magii doskonale poradziło sobie z
tym problemem. Tkwił w tym jednak maleńki szkopuł. Kominki działały jedynie
pierwszego dnia września i ostatniego dnia czerwca, aby uniknąć zbędnego
bałaganu. Niemniej jednak zainteresowanie tym środkiem transportu było ogromne,
lecz proszek Fiuu działał przecież błyskawicznie. Zaledwie dwie minuty później
nadeszła nasza kolej. Oczywiście najpierw w szmaragdowozielony ogień wskoczyła
matka, następnie Regulus (jako nasz gość), a na samym końcu ja. Ogromny kominek
mógł bez najmniejszego problemu pomieścić mnie i mój kufer. W palenisku
zawrzało; zapadłem się w żarłocznych płomieniach, które lizały moje ubranie,
twarz, włosy, ale nie czułem niczego poza ich delikatnym ciepłem. Wirowanie i
miganie różnorodnych barw trwało nieco dłużej niż podróż w kraju (lecąc do
Zauberkunst, miałem okazję się przekonać), ale w końcu udało mi się pewnie
stanąć na nogach. Byliśmy prawie na miejscu; zauważyłem czekającą na mnie matkę
i drepczącego w miejscu Regulusa.
Mimo że
byliśmy wielowiekową rodziną czarodziejów czystej krwi i żyliśmy zgodnie z
czarodziejskimi zasadami, posiadaliśmy mugolski samochód, a ojciec znał sposób
życia mugoli, zachowania, a nawet styl ubierania się. Wsiedliśmy we trójkę do
dużego, czarnego, lśniącego auta; ja poczułem się trochę nieswojo, Regulus
chyba również, sądząc po jego minie. Czarodzieje czasami przemieszczali się w
ten sposób, lecz wnętrza wozów zawsze były magicznie powiększone, dzięki czemu
każdy mógł mieć miejsce dla siebie i swej przestrzeni osobistej, a ten
samochód? Choć piękny i drogi, w środku był niczym klitka. Z trudem
pomieściliśmy w nim nasze kufry i miotły, a kiedy już nam się to udało, był
problem z zamknięciem bagażnika. Spojrzałem na przyjaciela; państwo Black byli
bardzo ortodoksyjnymi czarodziejami, nigdy nie mieszali się w sprawy śmierciożerców,
lecz popierali Czarnego Pana, a wszystko to, co było związane z mugolami,
zawsze ich brzydziło. Na pewno nie używali aut.
Samochód sunął
szybko i pewnie ulicami pomiędzy innymi pojazdami pełnymi mugoli, kiedy
wracaliśmy z King’s Cross. Matka była niezwykle ciekawa naszych ostatnich
tygodni w Hogwarcie, wypytywała nas praktycznie o wszystko: o mój konkurs,
nauczycieli, o przypuszczenia dotyczące wyników owutemów, ba, nawet o mecz
quidditcha! Ale gdy padło pytanie dotyczące naszych planów na przyszłość, wymieniliśmy
z Regulusem szybkie spojrzenia, a ja powoli odpowiedziałem, ważąc każde słowo:
— Myślałem
nad tym, aby ojciec wprowadził mnie w swoje środowisko. O ile będzie miał czas.
No wiesz, to nie jest jakoś specjalnie emocjonująca praca, ale chyba… chyba
dosyć dochodowa, no i miałbym się od kogo uczyć. Regulus może też.
Black rzucił mi
spojrzenie pod tytułem „mnie w to nie mieszaj”, a oczy matki zrobiły się
okrągłe jak monety; pierwszy raz widziałem ją tak zaskoczoną. Moje słowa
musiały wywrzeć na niej ogromne wrażenie, a w sercu z pewnością wywołały
radość, przez co poczułem się jeszcze gorzej.
— Naprawdę
chciałbyś pójść w jego ślady? Och, Barty, ojciec będzie zachwycony! — zawołała
cicho i uśmiechnęła się szeroko.
Teraz naprawdę
po raz pierwszy zapragnąłem czuć inaczej.
Dotarliśmy do
naszej rezydencji. Ciemny dworek z mocno oświetlonej ulicy był prawie
niewidoczny; można było dostrzec jedynie czarny zarys regularnej, wysokiej
budowli na tle fioletowego nieba. Mrużka już czekała na podjeździe, żeby zabrać
nasze bagaże i zanieść je do pokojów, a matka kazała nam iść przebrać się przed
kolacją.
— Myślisz,
że twój ojciec przyjdzie? — zapytał ostrożnie Regulus, przyglądając
mi się uważnie.
— Żartujesz?
Pewnie znowu będzie nocował w robocie.
Przebraliśmy
się w świeże szaty (zdjąłem mundurek szkolny z pewną kurtuazją, myśląc o tym,
że nie będzie mi dane ubrać go ponownie), tymczasem Mrużka zabrała się za
rozpakowanie naszych kufrów. Gdy dziesięć minut później zeszliśmy na dół, matka
czekała na nas w jadalni, przyodziana w krótką, jasnoróżową szatę. Stół był
suto zastawiony wykwintnymi potrawami, które nasza skrzatka przygotowała
specjalnie na mój powrót i wizytę Regulusa; jak się spodziewałem, miejsce ojca
zostawiono puste, skrzatka nawet nie przyniosła dla niego nakrycia, ale nie
okazałem nawet odrobiny smutku, po prostu zignorowałem to puste krzesło.
Na samym
początku obawiałem się, że podczas kolacji nie będziemy mieli we trójkę o czym
rozmawiać, jednak Regulus całkowicie zapomniał o wcześniejszym zmieszaniu i
konwersował z moją matką w sposób niezwykle śmiały. Może nawet nieco zbyt
śmiały, lecz to, co ją uszczęśliwiało i bawiło, i dla mnie było miłe. Ja sam
niewiele mówiłem, głównie słuchałem i patrzyłem na rodzicielkę, ciesząc oczy
jej wytęsknionym widokiem.
Kiedy o
godzinie dziesiątej trzydzieści skończyliśmy jeść, matka ucałowała mnie i
powiedziała współczująco:
— Ojciec
na pewno miał jakiś ważny powód, aby się nie zjawić. Jutro z pewnością zobaczycie
się na śniadaniu.
— Przestałem
w to wierzyć. Dobranoc.
Pozostawiłem
matkę w jadali z widocznym zmartwieniem na twarzy, ale nie wiedziałem, co
mogłem więcej powiedzieć. Udaliśmy się z Regulusem do swoich sypialni, w ogóle ze
sobą nie rozmawiając. Czułem straszliwe zmęczenie, więc tylko pożegnałem się z
Blackiem i natychmiast zamknąłem się w swoim pokoju. Nie miałem ochoty na
jakiekolwiek odwiedziny, choć gościem mógł być nawet sam Bóg. Czysty i całkiem
pusty kufer stał już w kącie, a Mrużka zaciągnęła zasłony ze śliwkowego brokatu,
bym nie musiał tego robić, choć wystarczyło przecież machnąć różdżką. Odbębniłem
wieczorną toaletę, przebrałem się w nocną koszulę i z na wpół opadniętymi
powiekami położyłem się w zimny, miękkim łóżku. Dotyk delikatnej, satynowej
pościeli był teraz chyba najprzyjemniejszym doznaniem na świecie. Wtuliłem
twarz w poduszkę i prawie natychmiast zasnąłem.
Nie trwało to
długo. Nie wiedziałem, ile czasu spałem, pół godziny, może godzinkę, choć
wydawało się, że dopiero co zamknąłem oczy. Tym razem jednak poczułem na sobie
czyjś ciepły ciężar i dłonie o długich, smutnych palcach odgarniające mi włosy
z twarzy. Natychmiast się poderwałem i zobaczyłem Regulusa, czego zresztą mogłem
się spodziewać, przecież Black nie byłby sobą, gdyby nie urządził sobie
wycieczki do mojego pokoju. Nie miałem pojęcia, dlaczego nie usłyszałem, kiedy
wchodził do mojej sypialni, ale uznałem, że to po prostu uodpornienie na jego
hałasy, które musiałem znosić przez cały rok. Odpuścił sobie koszulę nocną i
paradował teraz w samych gaciach, lecz nie wyglądał na zaspanego. Nie widziałem
jego twarzy, lecz byłem pewien, że musiała wyrażać co najmniej satysfakcję albo
kolejny z wielu głupkowatych uśmiechów, którymi mnie obdarowywał.
— Co tu
robisz, do cholery? Dlaczego nie śpisz? — syknąłem i podciągnąłem
cienką kołdrę pod samą szyję.
— Mam dla
ciebie wieści — wyszeptał mi do ucha, lecz nie podzielił się nimi od
razu, tylko zaczął całować mnie po szyi, rozpinając guziki nocnej koszuli.
Dreszcz przebiegł całe moje ciało, sprawiając, że każdy włosek na skórze stanął
dęba, a ja — wciąż zaspany i zdezorientowany — nie
potrafiłem się cofnąć. — Ale musisz coś za nie dać.
Kiedy oczy
przyzwyczaiły się do ciemności, zobaczyłem, że faktycznie się uśmiechał. Był
już tak blisko, że cały obraz przysłoniła mi jego twarz i dłonie głaskające
moje policzki. Serce miałem w gardle, a w koszuli nocnej zrobiło się nagle
okrutnie gorąco, kiedy przysunął się bliżej. Cała jego obecność była drażniąca,
przyciągająca jak magnes, a ja dałem się zwieść tym długim, ciepłym palcom
wplatającym mi się we włosy; czekałem na jego ruch, pragnąc — jak
przez cały ostatni rok — aby nareszcie to uczynił. A on, zupełnie
jakby zajrzał mi w myśli, dotknął wargami moich ust. Z drżącym sercem
uświadomiłem sobie: właśnie poznałem smak pocałunku. Regulus zrobił to
delikatnie, ale bardzo szybko przystąpił do rzeczy, przycisnąwszy mnie do twardego
wezgłowia. W środku byłem jak z waty, podczas gdy on całował coraz namiętniej;
intensywny dreszcz przeszedł pomiędzy mi nogami, przez co nie miałem jak uciec od
tych rozgrzanych dłoni. Black poprowadził moją dłoń prosto do swoich slipek,
gdzie natknąłem się na dużą wypukłość — właśnie to otrzeźwiło zmysły,
ale i wprawiło w podniecenie, jakiego nigdy dotąd nie czułem. Myślałem tylko o
tym, by skumulowana energia znalazła gdzieś ujście. Regulus odwrócił się i
pociągnął mnie na siebie (dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że zsunął
gatki); dotknąłem go nieco śmielej, pieszcząc i całując odsłonięty kark i
barki.
— Przeleć
mnie wreszcie — wyszeptał, a w jego głosie usłyszałem zachęcający
śmiech, jakby w ogóle nie wstydził się tych słów.
Zupełnie nie
wiedziałem, co się działo, ale dałem się ponieść, nie myśląc o tym, co będę
czuł, kiedy to wszystko się skończy. Tym razem ja sięgnąłem do jego ust, wciąż
trochę niepewnie, jednocześnie zdzierając z siebie drżącymi rękami koszulę
nocną. Dłoń Regulusa powędrowała wprost do mojego krocza, całkowicie odbierając
skupienie, że już nie wiedziałem, co ze sobą zrobić.
Strzeliły jakieś drzwi.
Poderwałem się
z łóżka, przerażony, że ktoś mógł zobaczyć mnie w tej sytuacji… w takiej
pozycji… z taką osobą… że ktoś w ogóle
mógł to zobaczyć. Zakręciło mi się w głowie, a całe podniecenie zniknęło w
ułamku sekundy, kiedy naciągnąłem koszulę nocną na obnażone, twarde
przyrodzenie. Choć w pokoju było ciemno, nie wiedziałem, gdzie wbić wzrok,
zwłaszcza że Black też zsunął się z wysokiego materaca. Przez chwilę miałem
wrażenie, że serce wyjdzie mi gardłem.
— Ktoś
wrócił, panie Bartemiuszu.
Rzeczywiście. Na
szczęście to nie drzwi do mojego pokoju trzasnęły, ale były uchylone i
widziałem teraz całkiem wyraźny pasek żółtego światła na podłodze, co
oznaczało, że ktoś w holu zapalił kilka świec. Natychmiast doprowadziłem swoją
koszulę do porządku, czując, że nadal paliła mnie twarz, i najciszej, jak tylko
potrafiłem, wymknąłem się z sypialni, żeby przykucnąć przy balustradzie. Doskonale
widziałem okrągły, mocno oświetlony hol, a po jego
środku — wyprostowanego mężczyznę. Stał odwrócony twarzą do drzwi
wejściowych, ale ja natychmiast rozpoznałem w nim ojca. Bo kto inny mógł się tu jawić o tak później porze? Miał na sobie
czarną szatę, letni, podróżny płaszcz przewieszony przez przedramię, a wolną
ręką majstrował przy niskim barku z lakierowanego dębu. Kilka sekund później
uniósł do ust szklankę z jakimś bursztynowym alkoholem.
— No
oczywiście. Wraca późno i jeszcze chleje — wyszeptałem do siebie, starając
się nie patrzeć na Regulusa, który również przykucnął, żeby popatrzeć.
W milczeniu
dał znak ręką, żebyśmy wrócili. Zamknąłem po cichu drzwi i zapaliłem największą
lampę (nie chciałem znaleźć się z nim znów sam na sam po ciemku), a Black
usadowił się wygodnie na moim łóżku. Nie wyglądał ani na zawstydzonego, ani
wystraszonego tym, do czego o mało między nami nie doszło — choć
pocałunek to i tak było aż nadto — za to ja miałem ochotę spłonąć
albo zapaść się pod ziemię.
— Widziałem
przez okno samochód — powiedział beztrosko i założył skrzyżowane ręce
za głowę.
— On tak
wraca — mruknąłem. — Po nocach. Posłuchaj, to…
— Wszystko
w porządku. Ty też mi się podobasz.
— Zauważyłem — odpowiedziałem
z przekąsem. — Będzie lepiej, jak pójdziesz do siebie… nie, Regulus.
Idź.
Spojrzałem na
niego, starając się normalnie oddychać, choć wciąż miałem wrażenie ogromnego
gorąca. Ulżyło mi, kiedy nie ujrzałem na jego twarzy rozczarowania, ale i tak
czułem się fatalnie — i z odesłaniem go, i z tym, co się stało.
Poczekałem, aż opuści pokój i zamknie drzwi, dopiero wtedy zgasiłem światło i
wślizgnąłem się do łóżka, lecz wiedziałem, że zaśnięcie tej nocy będzie
niemożliwe. Gorsze od palącego niezaspokojenia okazały się wyrzuty sumienia i
potworne zaprzeczenie. Czy to dlatego nie potrafiłem pocałować Pauliny? Byłem
inny?
~*~
Muszę częściej
publikować tutaj rozdziały. Bez Worda będzie to ciężkie, ale od czego mam
bibliotekę. xD Dedykacja dla Olki. :*
Jestem zdziwiona, że nowa notka pojawiła się tak wcześnie, ale oczywiście się również cieszę. Gdy czytałam o wyjeździe z Hogwartu też mi się zrobiło smutno. Domyślam się, że chłopcom nie jest łatwo po tylu latach w tej szkole…No ale teraz czeka ich wybranie nowej drogi. Jestem ciekawa, co z tego wyniknie.Stawiam, że Snape dowiedział się prawdy za pomoca leglimencji. Moim zdaniem jego rada była bardzo trafna, choć w ogóle nie dotarła do Barty’ego. Widzę, że Regulus nie może się powstrzymać. Ciągle zastanawiam się nad jego orientacją, bo Barty chyba jednak czuje także pociąg do dziewczyn, prawda? :)Mówiąc szczerze, rozumiem nienawiść chłopaka do ojca. Czułabym się podobnie na jego miejscu. Pozdrawiam ^^
OdpowiedzUsuń~Marzycielka
Czytałaś to wyznanie Regulusa? Po tym, jak wystawiła go jego pierwsza, ukochana dziewczyna, coś się w nim załamało i od tego momentu bał się trwałego związku z jedną z przedstawicielek owej płci. No i uważam, że nie pogardziłby spędzieniem nocy w aktywnym towarzystwie Barty’ego. Zauważ jednak, że nigdy nie napisałam (przynajmniej o ile dobrze pamiętam) jakiejkolwiek sceny, w której Regulus przejawiałby zainteresowanie innym z chłopców. Wychodzi na to, że tylko Barty tak na niego działa xD
UsuńNowa notka- bardzo fajnie ;) Trochę smutne jest to pożegnanie z Hogwartem, ale taka jest kolej rzeczy. Teraz Barty zacznie nowe życie i pokaże wszystkim, kim jest naprawdę. Ciekawa jestem jak szybko i czy w ogóle uda mu się dostać do dokumentow ojca…
OdpowiedzUsuń~_Wika_
Och, zrobi to bardzo szybko, muszę szybko przejść do schwytania Barty’ego i Azkabanu xD
UsuńDziękuję za dedykację.Chłopcom było smutno wyjeżdżać z Hogwartu po tylu latach,za to teraz……..wolność.
OdpowiedzUsuń~olka
Ale poza Hogwartem też czeka ich coś ciekawego :>
UsuńDopiero teraz, nie wiem czemu, zaciekawiło mnie, czy Snape – przynajmniej w kanonie – mógłby uczyć już w Hogwarcie? nie miałby chyba wielkiego autorytetu…musiałby być abrdzo młody. no cóż, nie spodziewałam się, że dodasz aż dwie notki, bardzo miła niespodzianka. trochę szkoda, że już po Hogwaracie, dobrze opisuywałaś tę szkołę, tę sligonśkość. nie mogę zrozumieć cały czas głównego bohatera. Wydaje się bowiem wrażliwy; ma całkiem normalne zainteresowania takie jak eliksir7 czy latanie, kocha miłością czystą swoją matkę; nie potrafię zrozumieć, skąd ta potrzeba dołączenia do Czarnego Pana. Tzn. rozumiem chęć przeciwstawienia się ojcu, ale trzeba czegoś więceh, by decydować się na ten krok,. porzecież jest świadomy tego, jak działają śmierciożercy, rpawda? może chodzić o Reguklusa, czemu nie, ale ten też chyba nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, co chce zrobić. Ma gorszy charakter, ale na pewno nie zupełnie zły… powiedziałabym, że ejst zagubjiny. oboje są zagubieni jeśłi chodzi o uczucia wibec sobie, zapewne rodziny obojga wydziedziczyłyby ich za homoseksualizm,tak myślę… Ech, ciężkie to trochę, a jeszcze gorsze to, że Siostrzenica ma 321 notek xD nieźle. nidgy nie widzialam takiegj ilośći postów xD
OdpowiedzUsuń~Condawiramurs
Powiem tak – ani u Barty’ego, ani u Regulusa nie stwierdzam 100-procentowego homoseksualizmu xD Ojciec Croucha wydziedziczyłby go raczej za przyłączenie się do Śmierciożerców, rodzina Blacka zaś – za bycie „dobrym” lub za małżeństwo ze szlamą albo zdrajcą krwi. W środowisku czarodziejów homoseksualizm stał chyba na dalszym planie. To, że ktoś jest wrażliwy i potrafi kochać, nie znaczy, że nie może fascynować się złem. Są ludzie, którzy zachowują się zawsze cnotliwie, chodzą do kościoła, bardzo wierzą w Pana Boga, ale w duszy gra im coś innego, mianowicie szatan i mrok. Właśnie to takie osoby częściej przechodzą na stronę zła, niż te, które społeczeństwo uważa za potępione xD
Usuń