19 października 2012

Rozdział 8

Całe istnienie to nieustanny koniec.
— K. Jaspers

Kiedy o tym myślę, jeszcze teraz ogarnia mnie zaduma. Nie spodziewałem się, że te siedem lat tak szybko upłynie i trzeba się będzie naprawdę pożegnać z Hogwartem, opuścić te mury, za którymi toczyło się moje życie. Regulus chyba czuł podobnie, gdyż z większą melancholią i roztargnieniem rozglądał się po tak mu bliskich od prawie dekady wnętrzach, choć jeszcze kilka tygodni wcześniej nie mógł usiedzieć na miejscu, tak mu się spieszyło do życia poza szkołą. Wchodziliśmy tu jako młodzi, beztroscy chłopcy, a wychodzimy jako dorośli mężczyźni ze szczegółowymi planami dotyczącymi przyszłości. Byliśmy już prawdziwymi czarodziejami.
— Przez wieki pozostaniesz w tej szkole — rzekł Black tak podniosłym tonem głosu, na jaki go było stać. — To znaczy… twoje nazwisko. Będziesz opowiadał swoim dzieciom, jakim dobrym byłeś uczniem. I nie będziesz kłamał. Kiedy Syriusz dostawał kolejny szlaban, ojciec mu wkręcał, że on był w szkole wzorowym uczniem i nigdy nie dostał minusowych punktów, dopóki Syriusz nie odkrył jego kartoteki.
Staliśmy w Sali Trofeów i podziwialiśmy moją nagrodę za przejście do finału w Konkursie Eliksirowarów. Kiedy patrzyłem na te dwie niepozorne literki Jr przy moim imieniu i nazwisku, czułem się podle, ponieważ byłem jedynie kopią swego ojca, tak właśnie byłem postrzegany przez nauczycieli, nawet przez Snape’a. Regulus miał rację, teraz gdzieś na świecie istniał dowód na to, że syn Wielkiego Kandydata na Stanowisko Ministra coś osiągnął. Nie Barty Crouch, lecz jego syn. Nareszcie jego syn. Uśmiechnąłem się lekko do siebie.
— Pewnie na jednym ze szlabanów, co? — mruknąłem. — Dzieciom raczej nic nie powiem, bo jaka normalna kobieta chciałaby mieć ze mną dzieci?
— A musi być normalna? — zapytał Regulus i zamruczał w cichym śmiechu. — Jeśli chcesz, ja mogę mieć z tobą dzieci. Chodź, zjemy coś.
— No pewnie, wszystko, byle się nie uczyć!

Owutemy napisaliśmy bez większych problemów. To znaczy… Ja napisałem. Black całkowicie zawalił numerologię (co było do przewidzenia), ale twierdził, że nigdy nie miał głowy do tego przedmiotu, poza tym nauczycielka go nie lubiła, a w sali panowała AKURAT taka temperatura, która uniemożliwiała mu myślenie… Standardowa wymówka.  Ja jako finalista konkursu związanego z eliksirami byłem zwolniony z pisania egzaminu z tego przedmiotu, więc pożegnałem się z Regulusem przed drzwiami do Wielkiej Sali i udałem się na spacer po błoniach. Albo raczej usiłowałem to zrobić, bo w połowie drogi do wyjścia dopadł mnie Snape. I to dosłownie, bo lekko dyszał, jakby przed chwilą biegł. Zdziwiłem się na jego widok i już miałem go zapytać, dlaczego nie było go na egzaminie, ale przypomniałem sobie, że jako nauczyciel z Hogwartu nie uczestniczył w owutemach (podobnie jak w SUM-ach). Mina jak zwykle go nie zdradzała, ale od razu zrozumiałem, że stało się coś poważnego. Z tego wszystkiego zacząłem gorączkowo się zastanawiać, co mogłem ostatnio przeskrobać, ale miałem w głowie całkowitą pustkę.
— Dobrze, że cię spotkałem, Bartemiuszu — rzekł. — Chciałbym z tobą porozmawiać. Do rzeczy. Ty i pan Black jesteście dorośli, więc nie zamierzam wtrącać się w wasze sprawy. A już zwłaszcza w te, które zamierzacie realizować po szkole.
Spojrzał mi w oczy tak, jakby chciał spalić je na popiół, więc szybko odwróciłem wzrok, pamiętając o unikaniu kontaktu wzrokowego przy wznoszeniu bariery ochronnej.
— Może pan sprecyzować? — spytałem.
Uznałem, że gra na czas była w tym wypadku najlepsza. Gdzieś z tyłu głowy zapaliła mi się czerwona, ostrzegawcza lampka, która już od momentu jego pojawienia się zaczęła lekko błyskać.
— Dobrze wiesz, o czym mówię — odparł, a jego twarz stężała. — To niebezpieczne, a przede wszystkim nielegalne. Kiedy byłem młody, również miałem ambicje, aby służyć Czarnemu Panu. Jak zresztą wielu Ślizgonów za moich czasów. Ale pomyśl, czy warto.
Przez chwilę wyglądał tak, jakby chciał jeszcze coś dopowiedzieć, ale w końcu odwrócił się i ruszył w kierunku lochów, pozostawiając mnie w holu — przerażonego i zaskoczonego.

Skąd Snape wiedział o naszych planach? Domyślił się? Przeszukał nasze umysły? A może ktoś mu doniósł? Zaraz, zaraz… Nie, to niemożliwe. Przecież Regulus nikomu o tym nie powiedział, dyskrecja była dla niego chyba ważniejsza niż dla mnie. To znaczy… nikomu, kto wziąłby to na poważnie, pilnowałem go. Moim zdaniem oboje zachowywaliśmy się ostrożnie, już rok temu ćwiczyliśmy przed snem oklumencję; doskonale wiedziałem, że nasze plany są nielegalne, Snape mnie nie oświecił. Przecież miałem ojca, który szalał na punkcie śmierciożerców. A już tym bardziej na punkcie łapania ich. Znałem cenę, którą przyszłoby nam zapłacić za przejście na Ciemną Stronę, Black też.
Nie poszedłem na błonia. Udałem się prosto do dormitorium Ślizgonów, gdzie postanowiłem poczekać na Regulusa, choć wiedziałem, że trochę to potrwa. Musiałem z nim natychmiast porozmawiać, a wiedziałem, że przechadzka po uroczych, słonecznych łąkach tylko jeszcze bardziej mnie rozdrażni. Szczęście z powodu sukcesu w konkursie i wygranej w szkolnym meczu quidditcha momentalnie ze mnie wyparowała, bo jakie znaczenie miały te detale w porównaniu z tak istotną sprawą? Jeżeli Snape dowiedział się o naszych planach, zrobił to w sposób nieprzepisowy. W rachubę wchodziła tylko legilimencja.
Kiedy Regulus wrócił do dormitorium razem z resztą siódmoklasistów ze Slytherinu, nawet nie zapytałem, jak poszedł mu egzamin, tylko przywołałem go do siebie i wysyczałem:
— Snape wie.
— Co ty pierdolisz? Znowu histeryzujesz.
— Nie. Snape wie o wszystkim, sam mi powiedział, rozumiesz? Tym razem nie były to zwykłe sugestie.  
Z twarzy Blacka zniknął głupkowaty uśmieszek, a on sam sapnął ponuro. Nadszedł czas, żeby zacząć mi wierzyć, aczkolwiek on zawsze zachowywał niezdrowy optymizm i niejednokrotnie ciężko było mu dać wiarę złym wieściom. Odeszliśmy trochę na bok, do kąta, gdzie nikt się nie kręcił.
— A co konkretniej powiedział? — zapytał.
— No… Chociażby to, że jak był młody, chciał też chciał zostać… no wiesz… ale to było dawno i wyrósł z tego. I żebyśmy nie zmarnowali sobie życia.
Mówiłem nieskładnie i jąkałem się, ale nie dbałem o to. Serce podeszło mi do gardła, a ja musiałem znosić nieustający ból żołądka. Ślizgon przeszedł kilkakrotnie dookoła niskiego stolika zawalonego jakimiś książkami i fragmentami przeróżnych, niedokończonych (i już nieaktualnych) prac domowych oraz notatek. Nad czymś usilnie się zastanawiał i wyłamywał sobie palce, a ja uważnie go obserwowałem. Szczerze mówiąc, pierwszy raz w tym roku zobaczyłem go naprawdę przejętego i myślącego. Kręcił się jeszcze chwilę dookoła stolika, aż nagle klasnął gwałtownie w obie dłonie i podskoczył, nie mogąc ukryć zachwytu.
— Mam pomysł — wyszeptał drżącym głosem, a jego oczy zalśniły jakimś fanatycznym blaskiem. Przez chwilę wyglądał naprawdę przerażająco. — Genialny pomysł. Ale musimy poczekać z tym do zakończenia semestru. Twój ojciec zajmuje się łapaniem śmierciożerców, przeprowadza procesy już kopę lat, nie? Jeżeli Snape był kiedykolwiek zamieszany w to wszystko, on będzie wiedział. Poza tym możemy uzyskać wiele przydatnych informacji. Dlaczego ja wcześniej na to nie wpadłem…
Moje wargi rozciągnął powoli lekki, niepewny uśmiech. Nie mogłem uwierzyć w to, co usłyszałem, choć przecież teraz wydawało się tak oczywiste! Pomysł Blacka rzeczywiście był dobry, jedynym kłopotem okazało się odwrócenie uwagi mojego ojca od naszego nagłego zainteresowania śmierciożercami. Crouch nigdy się mną nie interesował, lecz był na tyle dobrze zorientowany w planach swojego syna i jego przyjaciela, aby wiedzieć, że Ministerstwo Magii nigdy nas nie pociągało. No i pozostała nierozwiązana sprawa podejrzewającego coś nauczyciela.
— No tak, możemy sprawdzić Snape'a — przytaknąłem, gładząc bezwiednie palcem swój nieogolony podbródek. — Tylko czy on okaże się być śmierciożercą, czy nie, nic nam z tej informacji nie przyjdzie, bo teraz i tak jest po stronie Dumbledore'a.
— Ale nigdy nie przestaje się być sługą Czarnego Pana, zapomniałeś? Tak mówiła Bellatriks. Wątpię, żeby Snape stchórzył i go zdradził…
— Najpierw musi się potwierdzić, że był związany tym kręgiem — przerwałem mu. Pierwsza radość natychmiast minęła, kiedy zdałem sobie sprawę, jak dużo udawania i wysiłku przyjdzie nam w to włożyć. — Ojciec ma mnóstwo ważnych papierów w swoim gabinecie. Spróbuję się do nich dostać, bo z robotą nie będzie problemu, pewnie zrobi mnie swoim chłopcem na posyłki, żeby się chwalić… dobra, nieważne. Teraz po prostu o tym nie rozmawiamy, zgoda? Nie ma co prowokować Snape’a.  

*

Nadszedł ostatni dzień semestru. Poprzedniego wieczora spakowałem swój kufer o wiele dokładniej niż zwykle, bo wiedziałem, że już nigdy tutaj nie wrócę. Nigdy. Choć już dawno oswoiłem się z myślą, iż tego zamku już nie zobaczę, świadomość, że to stanie się już następnego dnia… już za kilka godzin… Ta świadomość była nie do zniesienia, zwłaszcza że jednocześnie czułem przyjemne podniecenie spowodowane perspektywą nowego życia, co wpędzało mnie w coraz większe poczucie winy. Regulus również był przygnębiony. Mimo tak wielkich ambicji i planów, które mógł zrealizować tylko i wyłącznie po ukończeniu szkoły, z pewnością będzie mu bardzo brakowało Hogwartu. Nawet dla niego to miejsce było bliskie jego sercu. Zaprzestanie rozmów o ewentualnych planach przyszła nam z zaskakującą łatwością, a profesor Snape już więcej mnie nie zaczepił, co uznałem za dobry znak, a Regulus chyba o tym zapomniał.
Kolacja pożegnalna okazała się jak zwykle doskonała. Poprzedniego wieczora w Wielkiej Sali odbyło się małe przyjęcie dla siódmoklasistów, dlatego na większości absolwentów uczta ta nie zrobiła tak ogromnego wrażenia, jak na reszcie studentów z młodszych klas, którzy musieli zadowolić się zwyczajną, wcześniejszą obiadokolacją. Wiedziałem, że Paulina Skalska z całą pewnością zjawi się na zabawie, więc postanowiłem jako jeden z nielicznych Ślizgonów pozostać w dormitorium, a Regulus po raz kolejny zabłysnął lojalnością i towarzyszył mi przez cały wieczór. Miałem nadzieję, że chłopak zapomniał o moim rzuconym na odchodne słowie, ale najwyraźniej Black miał lepszą pamięć, niż sądziłem.
­— Udało ci się przejść do następnego etapu, więc musisz wywiązać się z obietnicy — zagadnął mnie tajemniczo.
Z początku nie za bardzo kojarzyłem, o czym mówił, przypomniałem sobie dopiero wtedy, gdy wyciągnął z kieszeni dwa maleńkie, okrągłe, srebrne kolczyki i uniósł je na wysokość swojej twarzy, szczerząc się idiotycznie. Nie mogłem powstrzymać parsknięcia.
— Regulus, ja tylko żartowałem…
— O nie — przerwał mi z taką miną, jakbym obraził jego matkę, ale nie potrafiłem zachować powagi. Każde emocje, którym pozwalał wykrzywić twarz, bywały nierzadko tak przerysowane, że uśmiech sam cisnął się na usta. — Dałeś słowo. Obiecałeś. Przysięgałeś na Boga, zaklinałeś się na własną matkę, że…
— No dobra, bez przesady. — Byłem już lekko poirytowany jego upierdliwością. — Ale ty pierwszy. Dawaj to… Gdzie ci mam to wmontować?
Chwyciłem w dwa palce maleńki kolczyk i wyciągnąłem z kieszeni różdżkę, nie za bardzo wiedząc, co dalej robić, ale Regulus prędko mnie powstrzymał i uniósł się nieco w swoim fotelu, jakby chciał uciekać jak najdalej. Przez chwilę śmiałem się z jego niespodziewanego tchórzostwa; spędzaliśmy ze sobą tyle czasu, a dopiero teraz się okazało, że Black bał się kłucia. Twarz miał już tak przyozdobioną kolczykami, że chyba powinien się obyć z bólem.
— Ej, ej, ja się tak nie bawię… Sam miałeś wybrać miejsce — powiedział nieco spokojniej, choć głos wciąż miał trochę piskliwy. — Absolutnie każde miejsce.
Nie zwróciłem uwagi na dwuznaczność jego słów, tylko przysunąłem się bliżej niego i ostrożnie przytknąłem koniec różdżki do lewej brwi przyjaciela; zauważyłem, że jego czoło szybko drgało. Ale to potrwało tylko chwilkę. Szepnąłem Diffindo, błysnęło białe światło, a w skórze zrobił się maleńki, zakrwawiony otwór, który prędko zapełniłem kolczykiem. Kiedy się odsunąłem i spojrzałem na Regulusa, wydawało mi się, że wyglądał na trochę zawiedzionego moim wyborem, ja jednak nie zamierzałem wykazywać się w tej sprawie zbytnią kreatywnością.
— Ale jesteś banalny, Barty – prychnął, macając maleńkie, srebrne kółeczko. — Zdejmuj górę.
Poczułem, jak pot wystąpił mi na czoło, a policzki oblał gorący rumieniec, jednak wzrok Ślizgona był tak naglący, że po prostu nie mogłem nie wykonać tego polecenia, zdając sobie jednocześnie sprawę ze swojej cholernej uległości. Kiedy tylko ukazałem mu swoją chudą klatkę piersiową, której notabene od zawsze się wstydziłem, Regulus od razu wyszarpnął mi z ręki różdżkę. Miałem złe przeczucia, które urzeczywistniły się zaledwie ułamek sekundy później. Znów błysnęło, a ja poczułem ostry, kurewsko rwący ból gdzieś w okolicy prawego sutka. Nie zdążyłem opanować głośnego syknięcia, a Black w tym czasie wcisnął w powstałą dziurkę kolczyk. Mimo że z ranka nie wysączyła się ani kropli krwi, skaleczone miejsce wciąż pulsowało przytłumionym bólem i absolutnie nie chciało przestać.
— I tak oto uczciliśmy nasz ostatni dzień w szkole — rzekł podniośle Regulus, oddając mi różdżkę.
Przez chwilę miałem wrażenie, że za chwilę się przeżegna.

Dumbledore ogłosił, że Puchar Domów zdobył Slytherin. Nie było to dla mnie niczym zaskakującym, choć za moich siedmiu lat spędzonych w tej szkole Ślizgoni posiadali ów puchar „zaledwie” od lat trzech. Kiedy byłem w klasie piątej, zwyciężyli Krukoni, wcześniej zaś dominowali Gryfoni. No, ale przecież liczył się obecny rok i ściany przyozdobione w zielone barwy Ślizgonów i proporczyki z brązowymi wężami. Gdy dyrektor Hogwartu ogłosił, że możemy zacząć ucztę, napełniłem talerz tłuczonymi ziemniakami, sałatką z marchewki i pieczonymi udkami kurczaka; Regulus zrobił dokładnie to samo.
— Tak się teraz nad tym wszystkim zastanawiam… chciałbym tu jeszcze kiedyś wrócić, nie potrafię sobie wyobrazić, że miałbym już nigdy nie zobaczyć tego wszystkiego, nie przejść się po korytarzach — mruknąłem, rozglądając się z czułością po Wielkiej Sali. Ludzie rozmawiali wesoło, zajadając i ciesząc się ostatnim dniem letniego semestru, mając gdzieś egzaminy i szkolne problemy. Wszystko to idealnie wpasowywało się w obrazek Hogwartu, który miał mi pozostać w głowie.
— Jak każdy, Barty, jak każdy. Ech, ale zaczynamy coś nowego. Zobaczysz, będzie fajnie.  

*

Rano zabraliśmy ze sobą kufry, a w drogę powrotną udaliśmy się dokładnie w ten sam sposób, w jaki pierwszy raz odwiedziliśmy Hogwart — łódkami przez jezioro. Oglądałem się za siebie do samego końca, chcąc uchwycić ostatni zarys wielkiego gmachu, zanim na dobre zniknął za drzewami, a kiedy to się stało, poczułem się tak, jakbym coś stracił. Jednak melancholia nie trwała długo; na stacji w Hogsmeade czekał już na nas czerwony parowóz, a wszyscy rzucili się w jego stronę, żeby zająć jak najlepsze miejsca. Razem z Regulusem odnaleźliśmy całkowicie pusty przedział pod koniec ostatniego wagonu, zanim jednak się w nim rozgościłem, musiałem wypogodzić kilku młodszych uczniów, którzy prawie się pobili o miejsce przy oknie, a potem sprawdzić wraz z pozostałymi prefektami, czy wszyscy wsiedli, aby nareszcie móc w spokoju spędzić tę ostatnią podróż z Hogwartu na stację. Idealnie. Pogoda była prześliczna. Słońce świeciło ciepło i mocno, zapowiadając doskonały początek lata, niebo natomiast miało kolor czystego błękitu. Ani jednej chmurki. Zanim pociąg ruszył w drogę, patrzyłem na majaczący w oddali zamek, który na nowo górował ponad linią Zakazanego Lasu. No i skończyło się moje beztroskie, szczęśliwe życie. Teraz musiałem bardzo szybko przestawić się na skrytą i ostrożną egzystencję w ciągłym niebezpieczeństwie. Jeszcze bardziej doceniłem, że miałem przyjaciela, któremu mogłem zaufać, który świetnie mnie rozumiał i dzielił te same pragnienia. Regulus był jedyną gwiazdą oświetlającą moją drogę wiodącą do Czarnego Pana.
— Trochę tęskno, nie? — zagadnął Black, a w jego głosie wyraźnie zabrzmiało znudzenie; podejrzewałem, że nie mówił tego szczerze. — Ale nareszcie wolność, czujesz to?! Mam nadzieję, że twoja matka nie będzie nas za bardzo kontrolować, co?
— Moja matka nikogo nie kontroluje. Kocha mnie i ma do mnie zaufanie. Chyba jako jedyna na świecie…
— Ja cię kocham, Barty. — W jego oczach zaigrały przyjazne iskierki, a on sam przysunął się do mnie i klepnął lekko moje ramię. Nie spodobało mi się to, jak nadużywał tego wielkiego słowa, ale milczałem. — Ale nie mów nikomu, bo pomyślą, że jestem pedałem.
Mrugnął pomalowaną na czarno powieką i rozsiadł się nonszalancko w czerwonym fotelu.
Pociąg mknął przez lasy, później sunął między rozległymi polami, skąd było widać liczne wioski. Black zasnął godzinę po wyjeździe z Hogsmeade, ale obudził się (jak na komendę), kiedy w południe przyjechał wózek ze słodyczami. Wydaliśmy jakieś dwa galeony i rzuciliśmy się na słodycze jak łakome chłopaczyska — nie wiedziałem, jak Regulus, ale ja już dawno zdążyłem zapomnieć o hogwarckim śniadaniu. Przez chwilę znowu byliśmy tymi samymi jedenastolatkami, którzy wracali stęsknieni do domu, aby spędzić z rodzicami wakacje. I nie przeszkadzało mi, że nikt nie chciał się do nas przysiąść. Zawsze trzymaliśmy się razem na uboczu. Nie miałem zbyt wielu przyjaciół, a kiedy zgrałem się z Blackiem, nie utrzymywałem z resztą prawie żadnych kontaktów. Teraz mogło być to atutem. Im mniej osób, z którymi coś mnie łączyło, tym bezpieczniej — i dla mnie, i dla nich.

Powoli zbliżaliśmy się do końca podróży. Już zapadał zmrok, kiedy za oknem ujrzałem znajomą stację; ucieszyłem się, kiedy z daleka zobaczyłem czekającą na mnie matkę. Stała w tłumie, ale wyróżniała się urodą, że nie sposób było jej nie spostrzec. Nie widziałem jej tak długo, prawie cały rok, aż tęsknota chwyciła mnie za serce. Po tej dziesięciomiesięcznej rozłące wydała mi się jeszcze piękniejsza, lecz za razem smutniejsza niż zwykle. Jej długie blond włosy spięte były w prosty, elegancki kok, w którym już z daleka ujrzałem błysk pereł. Ubrana była w niebieską szatę z długimi, wąskimi rękawami (takie suknie najbardziej do niej pasowały, choć w każdym innym łachu wyglądałaby olśniewająco), a jej dłonie połyskiwały w sztucznym świetle od srebrnych pierścieni z diamentami. Od razu wychyliłem się przez okno, żeby jej pomachać, nie mogąc się powstrzymać, by do niej nie zawołać, a kiedy nasze spojrzenia się spotkały, uśmiechnęła się łagodnie. Przeciskanie się pomiędzy rodzicami i uczniami okazało się już nieco trudniejsze, bo wszyscy chcieli jak najszybciej zobaczyć się z bliskimi. Gdy znaleźliśmy się blisko matki, ta powitała mnie zaskakująco wylewnie, całując kilkakrotnie moją twarz. W jej ramionach czułem się bezpiecznie i, mimo że przewyższałem ją co najmniej o głowę, wciąż byłem dla niej ukochanym syneczkiem. Wiedziałem, że Black wstydził się czułości, które okazywała mu jego matka, kilkakrotnie widziałem, jak ją odpychał albo uciekał, kiedy ta próbowała go objąć. To było dla mnie nie do pomyślenia, ponieważ ja ciągle tęskniłem za bliskością swojej.
Kiedy się od niej odsunąłem, objęła również Regulusa i ucałowała go czule w policzek, który szybko pokrył się szkarłatnym rumieńcem, a Ślizgon najwyraźniej bardzo się zmieszał, co nie było w jego stylu. Pani Black tego roku nie przyjechała po niego na peron, ponieważ syn już wcześniej do niej napisał, że spędzi w moim domu kilka dni. Dobrze wiedziałem, że jego rodzice go kochali, podobno o wiele bardziej niż jego starszego brata, lecz Regulus rzadko o tym mówił. Syriusz całkowicie się zbuntował i zerwał kontakty z rodziną, a potem wpadł jako jeden z nieuważnych śmierciożerców. Stał się dla mnie i Blacka przykładem, na którym nie wolno było się wzorować.
— Ojciec nie mógł przyjechać, musiał dłużej zostać w pracy — powiedziała matka, kiedy powoli zaczęliśmy się wycofywać w głąb stacji. — Ale obiecał, że będzie na kolacji.
— Nic nowego — mruknąłem, wzruszając nieznacznie ramionami.
Myślałem, że bardziej się tym przejmę, lecz podświadomie już rano podczas ostatniego śniadania w Hogwarcie wiedziałem, że go tu nie spotkam, więc co właściwie miałem przeżyć? Przez siedem lat nauczyłem się, że nie warto ufać jego obietnicom.
Nie odzywając się do siebie ani słowem, ruszyliśmy w kierunku ustawionych pod ceglaną ścianą kominków. Były już bardzo zużyte, gzymsy przy niektórych już dawno zostały wyszczerbione albo odpadły i zamieniły się w małe kamyczki. O tej porze zawsze była do nich spora kolejka, ponieważ niektóre rodziny mieszkały za granicą i musiały jakoś sobie poradzić, a Ministerstwo Magii doskonale poradziło sobie z tym problemem. Tkwił w tym jednak maleńki szkopuł. Kominki działały jedynie pierwszego dnia września i ostatniego dnia czerwca, aby uniknąć zbędnego bałaganu. Niemniej jednak zainteresowanie tym środkiem transportu było ogromne, lecz proszek Fiuu działał przecież błyskawicznie. Zaledwie dwie minuty później nadeszła nasza kolej. Oczywiście najpierw w szmaragdowozielony ogień wskoczyła matka, następnie Regulus (jako nasz gość), a na samym końcu ja. Ogromny kominek mógł bez najmniejszego problemu pomieścić mnie i mój kufer. W palenisku zawrzało; zapadłem się w żarłocznych płomieniach, które lizały moje ubranie, twarz, włosy, ale nie czułem niczego poza ich delikatnym ciepłem. Wirowanie i miganie różnorodnych barw trwało nieco dłużej niż podróż w kraju (lecąc do Zauberkunst, miałem okazję się przekonać), ale w końcu udało mi się pewnie stanąć na nogach. Byliśmy prawie na miejscu; zauważyłem czekającą na mnie matkę i drepczącego w miejscu Regulusa.
Mimo że byliśmy wielowiekową rodziną czarodziejów czystej krwi i żyliśmy zgodnie z czarodziejskimi zasadami, posiadaliśmy mugolski samochód, a ojciec znał sposób życia mugoli, zachowania, a nawet styl ubierania się. Wsiedliśmy we trójkę do dużego, czarnego, lśniącego auta; ja poczułem się trochę nieswojo, Regulus chyba również, sądząc po jego minie. Czarodzieje czasami przemieszczali się w ten sposób, lecz wnętrza wozów zawsze były magicznie powiększone, dzięki czemu każdy mógł mieć miejsce dla siebie i swej przestrzeni osobistej, a ten samochód? Choć piękny i drogi, w środku był niczym klitka. Z trudem pomieściliśmy w nim nasze kufry i miotły, a kiedy już nam się to udało, był problem z zamknięciem bagażnika. Spojrzałem na przyjaciela; państwo Black byli bardzo ortodoksyjnymi czarodziejami, nigdy nie mieszali się w sprawy śmierciożerców, lecz popierali Czarnego Pana, a wszystko to, co było związane z mugolami, zawsze ich brzydziło. Na pewno nie używali aut.  
Samochód sunął szybko i pewnie ulicami pomiędzy innymi pojazdami pełnymi mugoli, kiedy wracaliśmy z King’s Cross. Matka była niezwykle ciekawa naszych ostatnich tygodni w Hogwarcie, wypytywała nas praktycznie o wszystko: o mój konkurs, nauczycieli, o przypuszczenia dotyczące wyników owutemów, ba, nawet o mecz quidditcha! Ale gdy padło pytanie dotyczące naszych planów na przyszłość, wymieniliśmy z Regulusem szybkie spojrzenia, a ja powoli odpowiedziałem, ważąc każde słowo:
— Myślałem nad tym, aby ojciec wprowadził mnie w swoje środowisko. O ile będzie miał czas. No wiesz, to nie jest jakoś specjalnie emocjonująca praca, ale chyba… chyba dosyć dochodowa, no i miałbym się od kogo uczyć. Regulus może też.
Black rzucił mi spojrzenie pod tytułem „mnie w to nie mieszaj”, a oczy matki zrobiły się okrągłe jak monety; pierwszy raz widziałem ją tak zaskoczoną. Moje słowa musiały wywrzeć na niej ogromne wrażenie, a w sercu z pewnością wywołały radość, przez co poczułem się jeszcze gorzej.
— Naprawdę chciałbyś pójść w jego ślady? Och, Barty, ojciec będzie zachwycony! — zawołała cicho i uśmiechnęła się szeroko.
Teraz naprawdę po raz pierwszy zapragnąłem czuć inaczej.

Dotarliśmy do naszej rezydencji. Ciemny dworek z mocno oświetlonej ulicy był prawie niewidoczny; można było dostrzec jedynie czarny zarys regularnej, wysokiej budowli na tle fioletowego nieba. Mrużka już czekała na podjeździe, żeby zabrać nasze bagaże i zanieść je do pokojów, a matka kazała nam iść przebrać się przed kolacją.
— Myślisz, że twój ojciec przyjdzie? — zapytał ostrożnie Regulus, przyglądając mi się uważnie.
— Żartujesz? Pewnie znowu będzie nocował w robocie.  
Przebraliśmy się w świeże szaty (zdjąłem mundurek szkolny z pewną kurtuazją, myśląc o tym, że nie będzie mi dane ubrać go ponownie), tymczasem Mrużka zabrała się za rozpakowanie naszych kufrów. Gdy dziesięć minut później zeszliśmy na dół, matka czekała na nas w jadalni, przyodziana w krótką, jasnoróżową szatę. Stół był suto zastawiony wykwintnymi potrawami, które nasza skrzatka przygotowała specjalnie na mój powrót i wizytę Regulusa; jak się spodziewałem, miejsce ojca zostawiono puste, skrzatka nawet nie przyniosła dla niego nakrycia, ale nie okazałem nawet odrobiny smutku, po prostu zignorowałem to puste krzesło.  
Na samym początku obawiałem się, że podczas kolacji nie będziemy mieli we trójkę o czym rozmawiać, jednak Regulus całkowicie zapomniał o wcześniejszym zmieszaniu i konwersował z moją matką w sposób niezwykle śmiały. Może nawet nieco zbyt śmiały, lecz to, co ją uszczęśliwiało i bawiło, i dla mnie było miłe. Ja sam niewiele mówiłem, głównie słuchałem i patrzyłem na rodzicielkę, ciesząc oczy jej wytęsknionym widokiem.
Kiedy o godzinie dziesiątej trzydzieści skończyliśmy jeść, matka ucałowała mnie i powiedziała współczująco:
— Ojciec na pewno miał jakiś ważny powód, aby się nie zjawić. Jutro z pewnością zobaczycie się na śniadaniu.
— Przestałem w to wierzyć. Dobranoc.
Pozostawiłem matkę w jadali z widocznym zmartwieniem na twarzy, ale nie wiedziałem, co mogłem więcej powiedzieć. Udaliśmy się z Regulusem do swoich sypialni, w ogóle ze sobą nie rozmawiając. Czułem straszliwe zmęczenie, więc tylko pożegnałem się z Blackiem i natychmiast zamknąłem się w swoim pokoju. Nie miałem ochoty na jakiekolwiek odwiedziny, choć gościem mógł być nawet sam Bóg. Czysty i całkiem pusty kufer stał już w kącie, a Mrużka zaciągnęła zasłony ze śliwkowego brokatu, bym nie musiał tego robić, choć wystarczyło przecież machnąć różdżką. Odbębniłem wieczorną toaletę, przebrałem się w nocną koszulę i z na wpół opadniętymi powiekami położyłem się w zimny, miękkim łóżku. Dotyk delikatnej, satynowej pościeli był teraz chyba najprzyjemniejszym doznaniem na świecie. Wtuliłem twarz w poduszkę i prawie natychmiast zasnąłem.
Nie trwało to długo. Nie wiedziałem, ile czasu spałem, pół godziny, może godzinkę, choć wydawało się, że dopiero co zamknąłem oczy. Tym razem jednak poczułem na sobie czyjś ciepły ciężar i dłonie o długich, smutnych palcach odgarniające mi włosy z twarzy. Natychmiast się poderwałem i zobaczyłem Regulusa, czego zresztą mogłem się spodziewać, przecież Black nie byłby sobą, gdyby nie urządził sobie wycieczki do mojego pokoju. Nie miałem pojęcia, dlaczego nie usłyszałem, kiedy wchodził do mojej sypialni, ale uznałem, że to po prostu uodpornienie na jego hałasy, które musiałem znosić przez cały rok. Odpuścił sobie koszulę nocną i paradował teraz w samych gaciach, lecz nie wyglądał na zaspanego. Nie widziałem jego twarzy, lecz byłem pewien, że musiała wyrażać co najmniej satysfakcję albo kolejny z wielu głupkowatych uśmiechów, którymi mnie obdarowywał.  
— Co tu robisz, do cholery? Dlaczego nie śpisz? — syknąłem i podciągnąłem cienką kołdrę pod samą szyję.  
— Mam dla ciebie wieści — wyszeptał mi do ucha, lecz nie podzielił się nimi od razu, tylko zaczął całować mnie po szyi, rozpinając guziki nocnej koszuli. Dreszcz przebiegł całe moje ciało, sprawiając, że każdy włosek na skórze stanął dęba, a ja — wciąż zaspany i zdezorientowany — nie potrafiłem się cofnąć. — Ale musisz coś za nie dać.
Kiedy oczy przyzwyczaiły się do ciemności, zobaczyłem, że faktycznie się uśmiechał. Był już tak blisko, że cały obraz przysłoniła mi jego twarz i dłonie głaskające moje policzki. Serce miałem w gardle, a w koszuli nocnej zrobiło się nagle okrutnie gorąco, kiedy przysunął się bliżej. Cała jego obecność była drażniąca, przyciągająca jak magnes, a ja dałem się zwieść tym długim, ciepłym palcom wplatającym mi się we włosy; czekałem na jego ruch, pragnąc — jak przez cały ostatni rok — aby nareszcie to uczynił. A on, zupełnie jakby zajrzał mi w myśli, dotknął wargami moich ust. Z drżącym sercem uświadomiłem sobie: właśnie poznałem smak pocałunku. Regulus zrobił to delikatnie, ale bardzo szybko przystąpił do rzeczy, przycisnąwszy mnie do twardego wezgłowia. W środku byłem jak z waty, podczas gdy on całował coraz namiętniej; intensywny dreszcz przeszedł pomiędzy mi nogami, przez co nie miałem jak uciec od tych rozgrzanych dłoni. Black poprowadził moją dłoń prosto do swoich slipek, gdzie natknąłem się na dużą wypukłość — właśnie to otrzeźwiło zmysły, ale i wprawiło w podniecenie, jakiego nigdy dotąd nie czułem. Myślałem tylko o tym, by skumulowana energia znalazła gdzieś ujście. Regulus odwrócił się i pociągnął mnie na siebie (dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że zsunął gatki); dotknąłem go nieco śmielej, pieszcząc i całując odsłonięty kark i barki.
— Przeleć mnie wreszcie — wyszeptał, a w jego głosie usłyszałem zachęcający śmiech, jakby w ogóle nie wstydził się tych słów.
Zupełnie nie wiedziałem, co się działo, ale dałem się ponieść, nie myśląc o tym, co będę czuł, kiedy to wszystko się skończy. Tym razem ja sięgnąłem do jego ust, wciąż trochę niepewnie, jednocześnie zdzierając z siebie drżącymi rękami koszulę nocną. Dłoń Regulusa powędrowała wprost do mojego krocza, całkowicie odbierając skupienie, że już nie wiedziałem, co ze sobą zrobić.
Strzeliły jakieś drzwi.
Poderwałem się z łóżka, przerażony, że ktoś mógł zobaczyć mnie w tej sytuacji… w takiej pozycji… z taką osobą… że ktoś w ogóle mógł to zobaczyć. Zakręciło mi się w głowie, a całe podniecenie zniknęło w ułamku sekundy, kiedy naciągnąłem koszulę nocną na obnażone, twarde przyrodzenie. Choć w pokoju było ciemno, nie wiedziałem, gdzie wbić wzrok, zwłaszcza że Black też zsunął się z wysokiego materaca. Przez chwilę miałem wrażenie, że serce wyjdzie mi gardłem. 
— Ktoś wrócił, panie Bartemiuszu.
Rzeczywiście. Na szczęście to nie drzwi do mojego pokoju trzasnęły, ale były uchylone i widziałem teraz całkiem wyraźny pasek żółtego światła na podłodze, co oznaczało, że ktoś w holu zapalił kilka świec. Natychmiast doprowadziłem swoją koszulę do porządku, czując, że nadal paliła mnie twarz, i najciszej, jak tylko potrafiłem, wymknąłem się z sypialni, żeby przykucnąć przy balustradzie. Doskonale widziałem okrągły, mocno oświetlony hol, a po jego środku — wyprostowanego mężczyznę. Stał odwrócony twarzą do drzwi wejściowych, ale ja natychmiast rozpoznałem w nim ojca. Bo kto inny mógł się  tu jawić o tak później porze? Miał na sobie czarną szatę, letni, podróżny płaszcz przewieszony przez przedramię, a wolną ręką majstrował przy niskim barku z lakierowanego dębu. Kilka sekund później uniósł do ust szklankę z jakimś bursztynowym alkoholem.
— No oczywiście. Wraca późno i jeszcze chleje — wyszeptałem do siebie, starając się nie patrzeć na Regulusa, który również przykucnął, żeby popatrzeć.
W milczeniu dał znak ręką, żebyśmy wrócili. Zamknąłem po cichu drzwi i zapaliłem największą lampę (nie chciałem znaleźć się z nim znów sam na sam po ciemku), a Black usadowił się wygodnie na moim łóżku. Nie wyglądał ani na zawstydzonego, ani wystraszonego tym, do czego o mało między nami nie doszło — choć pocałunek to i tak było aż nadto — za to ja miałem ochotę spłonąć albo zapaść się pod ziemię.
— Widziałem przez okno samochód — powiedział beztrosko i założył skrzyżowane ręce za głowę.
— On tak wraca — mruknąłem. — Po nocach. Posłuchaj, to… 
— Wszystko w porządku. Ty też mi się podobasz.
— Zauważyłem — odpowiedziałem z przekąsem. — Będzie lepiej, jak pójdziesz do siebie… nie, Regulus. Idź.
Spojrzałem na niego, starając się normalnie oddychać, choć wciąż miałem wrażenie ogromnego gorąca. Ulżyło mi, kiedy nie ujrzałem na jego twarzy rozczarowania, ale i tak czułem się fatalnie — i z odesłaniem go, i z tym, co się stało. Poczekałem, aż opuści pokój i zamknie drzwi, dopiero wtedy zgasiłem światło i wślizgnąłem się do łóżka, lecz wiedziałem, że zaśnięcie tej nocy będzie niemożliwe. Gorsze od palącego niezaspokojenia okazały się wyrzuty sumienia i potworne zaprzeczenie. Czy to dlatego nie potrafiłem pocałować Pauliny? Byłem inny?

~*~


Muszę częściej publikować tutaj rozdziały. Bez Worda będzie to ciężkie, ale od czego mam bibliotekę. xD Dedykacja dla Olki. :* 

8 komentarzy:

  1. Jestem zdziwiona, że nowa notka pojawiła się tak wcześnie, ale oczywiście się również cieszę. Gdy czytałam o wyjeździe z Hogwartu też mi się zrobiło smutno. Domyślam się, że chłopcom nie jest łatwo po tylu latach w tej szkole…No ale teraz czeka ich wybranie nowej drogi. Jestem ciekawa, co z tego wyniknie.Stawiam, że Snape dowiedział się prawdy za pomoca leglimencji. Moim zdaniem jego rada była bardzo trafna, choć w ogóle nie dotarła do Barty’ego. Widzę, że Regulus nie może się powstrzymać. Ciągle zastanawiam się nad jego orientacją, bo Barty chyba jednak czuje także pociąg do dziewczyn, prawda? :)Mówiąc szczerze, rozumiem nienawiść chłopaka do ojca. Czułabym się podobnie na jego miejscu. Pozdrawiam ^^
    ~Marzycielka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałaś to wyznanie Regulusa? Po tym, jak wystawiła go jego pierwsza, ukochana dziewczyna, coś się w nim załamało i od tego momentu bał się trwałego związku z jedną z przedstawicielek owej płci. No i uważam, że nie pogardziłby spędzieniem nocy w aktywnym towarzystwie Barty’ego. Zauważ jednak, że nigdy nie napisałam (przynajmniej o ile dobrze pamiętam) jakiejkolwiek sceny, w której Regulus przejawiałby zainteresowanie innym z chłopców. Wychodzi na to, że tylko Barty tak na niego działa xD

      Usuń
  2. Nowa notka- bardzo fajnie ;) Trochę smutne jest to pożegnanie z Hogwartem, ale taka jest kolej rzeczy. Teraz Barty zacznie nowe życie i pokaże wszystkim, kim jest naprawdę. Ciekawa jestem jak szybko i czy w ogóle uda mu się dostać do dokumentow ojca…
    ~_Wika_

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, zrobi to bardzo szybko, muszę szybko przejść do schwytania Barty’ego i Azkabanu xD

      Usuń
  3. Dziękuję za dedykację.Chłopcom było smutno wyjeżdżać z Hogwartu po tylu latach,za to teraz……..wolność.
    ~olka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale poza Hogwartem też czeka ich coś ciekawego :>

      Usuń
  4. Dopiero teraz, nie wiem czemu, zaciekawiło mnie, czy Snape – przynajmniej w kanonie – mógłby uczyć już w Hogwarcie? nie miałby chyba wielkiego autorytetu…musiałby być abrdzo młody. no cóż, nie spodziewałam się, że dodasz aż dwie notki, bardzo miła niespodzianka. trochę szkoda, że już po Hogwaracie, dobrze opisuywałaś tę szkołę, tę sligonśkość. nie mogę zrozumieć cały czas głównego bohatera. Wydaje się bowiem wrażliwy; ma całkiem normalne zainteresowania takie jak eliksir7 czy latanie, kocha miłością czystą swoją matkę; nie potrafię zrozumieć, skąd ta potrzeba dołączenia do Czarnego Pana. Tzn. rozumiem chęć przeciwstawienia się ojcu, ale trzeba czegoś więceh, by decydować się na ten krok,. porzecież jest świadomy tego, jak działają śmierciożercy, rpawda? może chodzić o Reguklusa, czemu nie, ale ten też chyba nie do końca zdaje sobie sprawę z tego, co chce zrobić. Ma gorszy charakter, ale na pewno nie zupełnie zły… powiedziałabym, że ejst zagubjiny. oboje są zagubieni jeśłi chodzi o uczucia wibec sobie, zapewne rodziny obojga wydziedziczyłyby ich za homoseksualizm,tak myślę… Ech, ciężkie to trochę, a jeszcze gorsze to, że Siostrzenica ma 321 notek xD nieźle. nidgy nie widzialam takiegj ilośći postów xD
    ~Condawiramurs

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiem tak – ani u Barty’ego, ani u Regulusa nie stwierdzam 100-procentowego homoseksualizmu xD Ojciec Croucha wydziedziczyłby go raczej za przyłączenie się do Śmierciożerców, rodzina Blacka zaś – za bycie „dobrym” lub za małżeństwo ze szlamą albo zdrajcą krwi. W środowisku czarodziejów homoseksualizm stał chyba na dalszym planie. To, że ktoś jest wrażliwy i potrafi kochać, nie znaczy, że nie może fascynować się złem. Są ludzie, którzy zachowują się zawsze cnotliwie, chodzą do kościoła, bardzo wierzą w Pana Boga, ale w duszy gra im coś innego, mianowicie szatan i mrok. Właśnie to takie osoby częściej przechodzą na stronę zła, niż te, które społeczeństwo uważa za potępione xD

      Usuń