20 marca 2012

Rozdział 4

Jesteś jedyną ziemią, na której moja dusza czuje się jak u siebie.
— L. Fabian

W tym roku prędko spadł śnieg. Regulus lubił w chłodne wieczory siadać przed kominkiem ze skrętem w dłoni, a ja — z podręcznikiem do eliksirów. Snape podrzucał mi czasami coś ze swej kolekcji, a robił to z taką miną, jakby zamiast książki oddawał kawał złota. Mimo że termin kolejnych eliminacji w konkursie został ustalony dopiero na luty, ja chciałem być dobrze przygotowany.
Dzień przed feriami świątecznymi Regulus spoczął obok mnie. Wyglądał na bardzo zadowolonego, co od razu wydało mi się podejrzane. W kominku trzaskał wesoło ogień, wtórując rozmawiającym beztrosko Ślizgonom, którzy również spędzali swój wolny czas w salonie. Black przez chwilę rozglądał się beztrosko dookoła, wyraźnie się nudząc i najprawdopodobniej zastanawiając się, co by tu zrobić i komu zacząć przeszkadzać.
— Dla odmiany się uczysz? — zapytał w końcu, kiedy dwie pierwszoklasistki uciekły na dugi koniec pokoju wspólnego, przegonione papierowymi kulkami, którymi w nie rzucał. Wyciągnął mi notatki z rąk i odłożył na bok, a ja zacisnąłem zęby, aby pohamować wybuch złości. — Mam coś, co może ci się spodobać. Podobno bardzo trudno dostać. Spójrz.
Spodziewałem się, że wyciągnie jakiś alkohol albo niespotykaną odmianę zioła, więc miałem od razu wyrazić swoją dezaprobatę, ale moim oczom ukazały się jakieś dwa czarne kartoniki z grubego, śliskiego papieru, na których w magiczny sposób lśniły srebrem litery układające się w napis: Sophie Serpens w White Cat Club — godzina 21:30, Londyn.
— Bilety? Skąd to masz? I kto to właściwie jest? — zapytałem, przyglądając się czarno-białemu zdjęciu na odwrocie. Mniej więcej dziesięcioletnia dziewczynka… właściwie dziecko z długimi, ciemnymi włosami machało rączką i przesyłało całusy.
Była na swój sposób ładna, ale tak chuda i krucha, że przypominała mi gruźliczkę. Kiedy uśmiechnęła się szerzej, moim oczom ukazał się rządek białych, równych zębów. Było w tym uśmiechu coś niepokojąco dojrzałego.
— Według mnie to trochę chore, że dziecko robi karierę w takim wieku. Przecież powinna się jeszcze bawić lalkami — dodałem.
Spojrzałem na Regulusa, który przyglądał mi się z taką miną, jakbym powiedział, że od dnia dzisiejszego gustowałem tylko w szlamach.
— Co…? Nie wiesz, kim jest ta dziewczynka? Nie…? — wysyczał i nachylił się nade mną. Jego głos był ledwo dosłyszalny. — Nie mów o tym nikomu, wiem od Rabastana… Ma jakieś kontakty ze śmierciożercami z prawdziwego zdarzenia, Lucjusz o niej wspominał. Chyba…
Uniosłem wysoko brwi, wgapiając się w przyjaciela szeroko otwartymi oczami, którego chyba zmieszało to spojrzenie. Nie uwierzyłem w ani jedno jego słowo. Podetknąłem mu jej fotografię pod sam nos.
— To dziecko? Może ty już lepiej więcej nie pal. Pójdę z tobą, ale nie pieprz już. Czarny Pan nie mógłby współpracować z dziećmi — oświadczyłem z pogardą i oddałem mu bilety.
— Nie wiem, pewnie Rabastan mnie wkręcał…
— A ty się dałeś wkręcić. Podaj mi popielniczkę.
Regulus tylko wzruszył ramionami. Nie chciałem się ze mną kłócić, on chyba też nie, ponieważ mieliśmy razem spędzić to Boże Narodzenie, ostatnie spokojne — taką miałem nadzieję. Jednak coraz bardziej zaczynałem wątpić w te, jak on to hucznie nazywał, wielkie plany dotyczące naszego połączenia się ze śmierciożercami. Żałowałem, że nie znałem się tak dobrze na legilimencji jak Snape, wtedy mógłbym po prostu zajrzeć sobie do umysłu Regulusa i przekonać się, czy nie wpuszczał mnie w maliny.

Rano pociąg zabrał nas na peron dziewięć i trzy czwarte. Dotarliśmy tam pod wieczór, było już bardzo ciemno i zimno, a ja nie miałem pojęcia, gdzie będziemy nocować. Brnąc przez śniegi, dotarliśmy na błogosławionego Gordiana*; szliśmy jeszcze jakiś czas wzdłuż chodnika, mijając szeregi identycznych, wysmarowanych graffiti kamienic, aż Regulus zatrzymał się gwałtownie pomiędzy numerem jedenaście i trzynaście. Ani się obejrzałem, kiedy w mroku błysnęła tabliczka ze złuszczającą się dwunastką, a Black otworzył różdżką drzwi. Zanim weszliśmy do środka, zwrócił się do mnie:
— Przemkniemy się do kuchni, tylko cicho, żeby moja matka nas nie usłyszała, bo już stąd nie wyjdziemy.
Skinąłem głową, a Regulus wkroczył do ciemnego holu. Gdy drzwi się zamknęły, na wąskim korytarzu zapanowała nieprzegoniona ciemność, a mnie ogarnęło nieprzyjemne uczucie, jakby ktoś wyjął mi oczy. Ślizgon nawet nie zapalił różdżki, poczułem tylko, jak jego dłoń wsuwa się w moją, a on ruszył na oślep po stromych, kamiennych stopniach w dół. Z tego, co zapamiętałem z mojego dwudniowego pobytu tutaj X tygodni temu, zmierzaliśmy do kuchni, która znajdowała się w piwnicy. Ślizgon zatrzymał się gwałtownie, wymacał klamkę i otworzył drzwi — w dotyku okazały się drewniane i nieheblowane. Kiedy wciągnął mnie do środka, w kominku niespodziewanie zapłonął ogień. Obawiałem się, że ktoś mógł spożywać tu późną kolację, ale nie, na dole panowała całkowita pustka. Duży, szary stół był ładnie wyszorowany, podobnie krzesła równo wsunięte pod blat, a w zlewie nie dostrzegłem żadnych naczyń, co mogło oznaczać, że należący do tej rodziny skrzat domowy już dawno uwinął się ze sprzątaniem. Regulus wrzucił w płomienie szczyptę proszku Fiuu, a kiedy te zabarwiły się na zielono, wkroczył do kominka, mówiąc:
— Malfoy Manor.
Zawirował w szmaragdowym ogniu i zniknął mi z oczu wraz ze swoim kufrem. Jeszcze raz obejrzałem się, aby się upewnić, że drzwi były zamknięte, po czym zrobiłem to samo, co Black. Musiałem zacisnąć powieki, ponieważ zakręciło mi się w głowie; wolałem teleportację albo miotły, bo używanie sieci Fiuu zawsze wywoływało niemały stres i — standardowo — lekkie mdłości. Tłukłem się w kominku ze dwie długie, nieznośne minuty, by w końcu wypaść z paleniska na marmurową podłogę w jakimś wytwornie urządzonym salonie. Upadłem na walizkę, czując, że stłukłem sobie boleśnie łokieć o ogromną kłódkę. Gdy udało mi się złapać pierwszy czysty oddech wolny od popiołu, rozejrzałem się. Zauważyłem Regulusa rozmawiającego z Rabastanem. Tak, to musiał być Rabastan. Nie zmienił się prawie wcale, tylko trochę wydoroślał i zapuścił brodę. Wciąż był bardzo przystojny, nic dziwnego, że Black postanowił odnowić z nim kontakty.
— Bartemiusz, witam — rzekł i wyciągnął kościstą, obleczoną w złote pierścienie dłoń, by pomóc mi wstać. Uścisnąłem ją lekko i przysunąłem się nieco w stronę Regulusa. W obcym domu czułem się nieswojo, a z Rabastanem nigdy nie byłem w zbyt dobrych stosunkach. Zdążyłem się już nasłuchać o tajemniczych substancjach wytwarzanych w lochach posiadłości Malfoyów i dziesięciolatkach spiskujących ze śmierciożercami, dzięki czemu wyrobiłem sobie na temat tego człowieka odpowiednie zdanie. — Jest już późno, a wy pewnie chcecie odpocząć… Zgredek pokaże wam pokoje, a jutro porozmawiamy.
Klasnął dwukrotnie w dłonie, a w pokoju pojawił się znikąd bardzo zastraszony domowy skrzat. Jego wielkie, zielone oczy błyszczały jak reflektory, choć w pokoju paliła się jedynie różdżka Rabastana, ubrany był w brudną poszewkę na poduszkę, a z długiego, ryjkowatego nosa wystawały włosy. Bez słowa poprowadził nas na drugie piętro i wskazał dwoje sąsiadujących ze sobą dębowych, bogato rzeźbionych drzwi, po czym ukłonił się i odszedł.
— To co, widzimy się jutro na śniadaniu, Barty. — Regulus ucałował czule mój lewy policzek. Miejsce, którego dotknęły jego usta, zapiekło przyjemnie. Zanim wszedł do swojej sypialni, odwrócił się jeszcze. — Chyba że boisz się spać sam, wtedy zapraszam do siebie.
Błysnął mi jeszcze jego uśmiech, zanim zniknął w sypialni. Usłyszałem, jak zaryglował drzwi od środka, więc wszedłem do drugiego pokoju i uczyniłem to samo. Przepych, jaki tam panował, wcale mnie nie intrygował, wszak w moim rodzinnym domu również panowała atmosfera bogactwa i zepsucia, aczkolwiek tutaj wszystko było o wiele bardziej ostentacyjne. Wodząc powoli palcem po nierównej, chłodnej powierzchni mahoniowego wezgłowia wielkiego łoża rzeźbionego w maleńkie róże, zastanawiałem się, ile podobnych arcydrogich sypialni znajdowało się w tym domu. Pościel uszyta była z najbielszej satyny, jaką dane mi było oglądać, baldachim oraz tapety na ścianach wykonano z brokatu, wszystko naturalnie w szlachetnych barwach Domu Węża. Nawet wosk ze świec wydzielał słodki zapach lawendy. Złożyłem swój kufer w kącie pod ścianą, aby nie zawadzał. Szybko zdjąłem szatę czarodzieja, aby wziąć szybką kąpiel po podróży, a potem ubrać jedwabną, błękitną koszulę nocną; wśliznąłem się pod cudownie chłodną, miękką kołdrę. Świece pogasły momentalnie, kiedy tylko uniosłem różdżkę. Przez delikatne, białe firanki wpadało do pokoju światło księżyca odbite od alabastrowo białej kołderki pokrywającej uśpiony przed Królową Śniegu ogród. Przyzwyczajony do snu w ciemnym, mrocznym lochu dormitorium Ślizgonów, czułem tu nienaturalną jasność, przez co musiałem schować głowę pod kołdrę.

Poranek za oknem okazał się wręcz bajkowy. Delikatny szron osadził się w rogach szyb, tworząc wzory tak magiczne, że można byłoby pomyśleć, iż wymalował je jakiś wytrawny czarodziej-artysta, a nie Matka Natura, która, przyodziawszy jedwabną suknię chłodu, rozsiewała teraz za oknami iskrzące się niczym diamenty płatki śniegu. Urocze. Dwie czarne wrony kołysały się na uśpionym nagim konarze i plotkowały ochryple.
Wypaliłem papierosa do samego końca, wcisnąłem peta do popielniczki i zamknęłam okno. Dochodziła godzina ósma trzydzieści. Wątpiłem, aby Regulus czy ktokolwiek w tym domu był już na nogach, więc przystąpiłem do wyjątkowo dokładnej porannej toalety. Zastanawiałem się, co mój kompan zamierzał zrobić tego dnia, dlatego jakiś czas później udałem się do jego sypialni; uznałem za niegrzeczne wałęsanie się samemu po cudzym domu. Zapukałem. Musiałem długo czekać i jeszcze kilkakrotnie dobijać się do drzwi, ale w końcu otworzył mi zaspany, blady i bardzo rozczochrany Black. Ziewnął potężnie, ale uśmiech na jego twarzy mówił mi, że nie gniewał się za tak wczesną pobudkę.
— Wejdź, ranny ptaszku — mruknął i odsunął się na bok, by mnie przepuścić. — Jakieś plany na dziś?
— Żadne. Tak naprawdę nie mam pojęcia, co mogę tutaj robić.
— Jak to co? To ciekawy dom z ciekawymi ludźmi. Poznasz Bellatriks i jej męża… Malfoyów zapewne już miałeś „przyjemność” spotkać — odparł wesoło, rzucając się na swoją rozgrzebaną, wymiętoloną pościel. — Ale oni chyba się odcinają od spisków Lestrange’ów.
— Niejednokrotnie — przyznałem. — Wydaje mi się, że ich syn Draco idzie od września do Hogwartu.
— Nie wiem, może… Znajdziemy sobie coś do roboty, a potem koncert. Myślisz, że spotkamy kogoś z naszych?
Usiadłem ostrożnie w wygodnym, mahoniowym fotelu i założyłem nogę na nogę. Faktura rzeźbionych na końcach podłokietników róż przyjemnie drapała wnętrze moich dłoni.
— Dlaczego mówisz „nasi”? — Wykonałem w powietrzu gest imitujący cudzysłów. — Jeszcze nic nie wiadomo. W co ty nas pakujesz, Regulus, coraz bardziej mi się to nie podoba…  
— Wyluzuj — rzekł nieco poirytowany, ale nie zamierzałem odpuścić. — Pójdziemy, posłuchamy kilku popowych piosenek… uszy ci chyba nie odpadną? Co nam szkodzi się przekonać? Zobaczymy, może to po prostu zwykłe dziewczątko, może jest na nią moda albo nie wiem! Chcę się przekonać, skoro Rabastan zapewniał…
— Uwierzysz we wszystko, co powie ci Rabastan? — przerwałem mu, nie kryjąc goryczy w głosie, ale Black już nie kontynuował. 
Dwadzieścia minut później udaliśmy się na dół do jadalni, nadal trochę na siebie obrażeni. Podyskutowaliśmy jeszcze o dupie Maryny, starając się unikać tematu Lestrange’a i wieczornego koncertu, ale widziałem, że przyjaciel nadal był trochę zagniewany. Wielką, wysoko sklepioną komnatę wyłożono kremowobiałą tapetą, przez najdłuższą ścianę biegły rzędy gobelinów przedstawiających polowania, leśne wyprawy i posilających się czarodziejów, po środku zaś ustawiono lśniący, dębowy stół, przy którym zasiadali wszyscy mieszkańcy Malfoy Manor. Byli już w połowie konsumpcji angielskich specjałów, które Zgredek musiał gotować przez cały poranek. Zastanawiałem się, ile skrzatów domowych pracowało w tej posiadłości.
— Jak wam się podoba w domu mojego szwagra? — zapytała Bellatriks, dając nam znak ręką, abyśmy usiedli. Malfoyowie nawet nie unieśli głów, jakby ta wizyta nie była im w smak. — Wolałabym zaprosić was do mnie, ale dwór został zniszczony dawno temu, a rezydencja Czarnego Pana… Podobno lepiej nie ryzykować.
Miała irytujący śmiech, który od raz wydał mi się trochę… naciągany.

Szczerze mówiąc, inaczej wyobrażałem sobie życie upadłych śmierciożerców. Tak naprawdę nie różniło się niczym specjalnym od życia normalnego, przeciętnego czarodzieja z pękającą w szwach sakiewką. Udało mi się poznać młodego Dracona, który był kopią swego ojca, którego miałem zaszczyt widywać w Ministerstwie Magii lub rzadziej w naszym domu. Zauważyłem, że faktycznie nie do końca była mu na rękę nasza obecność, ale uprzejmie nie powiedział na ten temat ani słowa. Zdawał się być bardzo dumnym, kulturalnym mężczyzną, a jego żona Narcyza — wyniosłą, chłodną pięknością. Czyli wszystko na swoim stereotypowym miejscu. Trochę przypominała moją matkę, jednak gdyby stanęły obok siebie, pani Malfoy zostałaby bez wątpienia przyćmiona przez anielski blask dobroci bijący od mej rodzicielki. Różniła się od niej także zachowaniem. Zawsze, gdy się do mnie zwracała, onieśmielała swoją postawą, dlatego starałem się unikać jej i Lucjusza, choć nie zawsze było to możliwe. Ich syn zdawał się być o wiele bardziej przyjazny, chociaż pieniądze i status rodziców w społeczeństwie zdążyły go już zepsuć. Nie raz już zaskoczył mnie cynizmem i ignorancją godną trzydziestolatka, przez co jakoś nie miałem ochoty przebywać z nim w jednym pomieszczeniu. Większość czasu spędziłem w swoim pokoju, oczekując na wieczór, coraz bardziej ciekaw, co pokaże owa Sophie.

Wieczorem, kiedy już dawno zdążyło się ściemnić, ubraliśmy się porządnie i za pomocą proszku Fiuu dostaliśmy się do klubu. White Cat Club był zupełnie nowy, drogi i ekskluzywny, ukryty bezpiecznie na tyłach obskurnego, mugolskiego baru. Pokazaliśmy bilety, po czym zostaliśmy wpuszczeni na jedyną salę utrzymaną (o ironio) w czerni. Na koncert przybyło całe mnóstwo ludzi, a wszyscy byli, sądząc po ubraniach i zachowaniu, z wyższych sfer, choć nikogo nie kojarzyłem. Czarne, skórzane fotele przy niskich, wypolerowanych na wysoki błysk stolikach były już w połowie pozajmowane. Na scenie panowała całkowita pustka. Nikt na niej niczego nie ustawiał, nie przynosił, nie podnosił, nikt z załogi się nie kręcił… Pomyślałem, że ta Sophie musi być bardzo nieprzygotowana, skoro nie ma nawet kapeli, która stworzy jej jakąś muzykę. W głowie pojawiła mi się też myśl, jakoby śpiewanie na scenie było dla tego dziecka jakimś kolejnym kaprysem, który musiał zostać natychmiast spełniony przez bogatych rodziców.  
Razem z Regulusem, Rabastanem i małżeństwem Lestrange’ów usiedliśmy tuż pod sceną, a skrzat domowy natychmiast przyniósł nam butelkę czerwonego wina i pięć kieliszków, które w sekundę zostały napełnione przez Blacka. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego nikt nie interweniował na widok Bellatriks, która od lat miała już swoje za uszami, ale dopiero w momencie, kiedy dokładniej rozejrzałem się po klubie, zdałem sobie sprawę, że musieli się tu znajdować tacy sami wyklęci. Do godziny dziewiątej trzydzieści zostało jeszcze kilka minut, a mnie się już zaczynało powoli nudzić, choć obecność tych wszystkich wytwornych, rozluźnionych ludzi wywoływała prawdziwy dreszcz podniecenia. Regulus wypalił już drugą fajkę i równie znużony wodził wzrokiem po twarzach przybyłych.
Punkt dziewiąta trzydzieści na scenę wyszedł mężczyzna. Nie, nie mężczyzna, lecz anioł. Był niesamowicie piękny — jego długie, ciemne włosy splecione w gruby warkocz opadały na plecy, chuda twarz z wydatnymi kośćmi policzkowymi lśniła w blasku sztucznego, zimnego światła jak oblicze marmurowej rzeźby. Gdy dłużej patrzyłem w jego oczy, miałem wrażenie, że za chwilę ulegnę hipnozie i całkowicie stracę nad sobą panowanie, więc co chwilę odwracałem wzrok, przez co nie mogłem odgadnąć, jakiego były koloru. Świetnie skrojony, połyskujący szkarłatem garnitur doskonale na nim leżał. Gdy zaczął mówić, głos miał melodyjny i przyjemny dla ucha.
— Jako opiekun naszej młodej artystki pragnę wam gorąco podziękować za przybycie…
— Kto to jest? — mruknąłem do Blacka, patrząc teraz na splecione jak do modlitwy dłonie mężczyzny. Nie wyglądały jak ręce zwykłego śmiertelnika i, jak twarz, połyskiwały bielą w sztucznym świetle.  
— Nie mam pojęcia, pierwszy raz go widzę, ale to ładny facet — odparł Ślizgon, wzruszając ramionami. On też wpatrywał się w niego jak zaczarowany. — Może jakiś producent albo kuzyn… Cholera go tam wie.
W tej samej chwili mężczyzna ukłonił się głęboko i zszedł ze sceny w akompaniamencie żywych oklasków, a jego miejsce zajęła dziewczynka; jej pojawienie się przedłużyło burzę oklasków. Była naprawdę malutka, nawet jak na dziesięciolatkę — choć siedzieliśmy niemal pod sceną, była ledwo widoczna i dodatkowo zlewała się z ciemnym tłem przez czarną, koronkową szatę. Długie, sięgające niemalże pośladków włosy błyszczały obsypane brokatem, a chudość jej odsłoniętych nóg, nadgarstków i przedramion wywołała u mnie nieprzyjemny dreszcz. Twarz nie znaczył nawet najlżejszy makijaż, lecz i wydawała się znacznie dojrzalsza niż na fotografii.   
— Bardzo dziękuję za przyjście, jest to mój pierwszy występ w Anglii. Nie wiedziałam, że bilety rozejdą się pierwszego dnia. — Dobrze władała językiem angielskim, ani razu się nie zająknęła, choć jej słownictwo było ubogie i proste; akcent również brzmiał sztucznie, wydawało mi się, że zaciągała… francuszczyzną? I mówiła przez czyjąś różdżkę, bo była zapewne zbyt młoda, by posiadać własną. — Obiecałam koncert na wpół do dziesiątej, dlatego chyba musimy zacząć…
Urwała, dygnęła grzecznie, po dziecięcemu, a jej twarz zarumieniła się lekko, jakby dziewczynka w pewnym momencie trochę się zawstydziła. I nagle muzyka zaczęła lecieć… dosłownie znikąd. Nigdy wcześniej nie widziałem takiego zjawiska, jak i przedziwnych, zielonych stworków z wielkimi uszami (trochę przypominające domowe skrzaty) na scenie tuż za Sophie, która zaczęła śpiewać:
— Rabiosa...*
If you don't get enough I'll make it double
I got my boy in big, big trouble
You know I want ya atracao ahi (ratata)
You got a lot of the sex appeal
Don't play around because I'm for real
You see that road it isn't meant for me
You know I want you amarrao aqui
Oye papi, if you like it mocha
Come down a little closer and bite me en la boca
Oye papi, if you like it mocha
Come get a little closer and bite me en la boca
Rabiosa, rabiosa
Come closer, come pull me closer
Yo soy rabiosa, rabiosa
Come closer, come pull me closer
Rabiosa, if you don't get enough I'll make it double
I'm trying to have fun, I love you, but you want me atracao (ratata)
You got a lot of sex appeal
I don't play, baby, I'm for real
You see that road isn't meant for me
You know I want you amarrao aqui
Oye mami, let me get the mocha
Come get a little closer and bite me en la boca
Oye papi, if you like a mocha,
Come get a little closer and bite me en la boca
Oye mami, I like your mocha,
Come get a little closer and bite me en la boca
Oye papi, if you like it mocha
Come get a little closer and bite me en la boca
Rabiosa, rabiosa
Come closer, come pull me closer
Yo soy rabiosa, rabiosa
Come closer, come pull me closer
Oye mami, let me get the mocha,
Come get a little closer and bite me en la boca
Oye papi, if you like a mocha,
Come get a little closer and bite me en la boca
Oye mami, I like your mocha
Come get a little closer and bite me en la boca
Oye papi, if you like it mocha
Come get a little closer and bite me en la boca.

Byłem po prostu oburzony tekstem, muzyką, całą piosenką, wszystkim, co śpiewała ta dziewczynka, która najwyraźniej na scenie bawiła się świetnie (jak i wszyscy ją słuchający). Nawet dzieci były lansowane na sprośnych i wulgarnych słowach. Zachwyciła mnie jednak tańcem, z trudem musiałem przyznać, że uwielbiała to robić i czuła się przy tym świetnie. Sceptycznie podszedłem do kolejnych utworów, które jednak pozytywnie mnie zaskoczyły. Gdy zaczęła po francusku Comme toi* (w której czuła się znacznie lepiej), Regulus i Rabastan, choć dość mocno podchmieleni, siedzieli blisko siebie i trzymali się dyskretnie za ręce, rzucając sobie co chwilę rozpalone spojrzenia, a ja poczułem, jak coś nieprzyjemnie przewróciło mi się w żołądku. Miałem ochotę wstać i wyjść z klubu, głos dziesięciolatki irytująco nakładał się na moje myśli, a jedyne, czego w tej chwili zapragnąłem, to zaszyć się gdzieś w odosobnieniu, dopóki się nie uspokoję. Rudolf i Bellatriks sączyli czerwone wino, obserwując Sophie. W oczach Lestrange błyszczało poznanie, jakby obserwowała swoje własne dziecko na scenie. Poczułem się jeszcze bardziej onieśmielony i zażenowany obecnością tak nieprawdopodobnie otwartej dziewczynki. Wydała mi się nagle zupełnie dorosłą kobietą, przecież dziecko nie mogło być aż tak obyte z ludźmi. Utkwiłem w niej wzrok, starając się zapomnieć o istnieniu Blacka i Rabastana. Starałem się słyszeć tylko Je me souviens*, chociaż w uszach bez przerwy coś mi szumiało.
Ostatnią piosenką, którą zaśpiewała tego wieczora, była Immortelle*. Oddychałem już spokojniej i po prostu nie patrzyłem na siedzącego po mojej prawej stronie przyjaciela. Choć byłem zaskoczony, że ten koncert (albo raczej krótki występ) trwał nie dłużej niż pół godziny, musiałem przyznać, że byłem trochę zbyt sceptycznie do niego nastawiony. Nie spodziewałem się, że to dziecko miało na tyle silny głos, aby nie dać się zmiażdżyć takiemu utworowi. Zacząłem się zastanawiać, czy ona to naprawdę śpiewała. Nagle nawiedziła mnie wizja dorosłej kobiety ukrytej za kotarą lub pod sceną, która śpiewała swoim głosem, a ta mała Sophie po prostu ruszała wargami. Nie mogłem się powstrzymać i zerknąłem na Regulusa; znów poczułem niesmak — gładził palcami krótko przystrzyżony bok głowy Rabastana, który podpierał się łokciem o stolik i oczekiwał na koniec występu. Przypomniała mi się Paulina i mój przeraźliwy chłód w reakcji na nasze rozstanie. Dopiero teraz doszedłem do wniosku, że to wszystko nie miało najmniejszego sensu. Nie wiedziałem, dlaczego w to wszystko brnąłem i wcale nie żałowałem, gdy się skończyło.

Koncert zakończył się gromkimi brawami. Przyznałem przed samym sobą, że nie żałowałem, że tutaj przyszedłem, choć zdecydowanie ten wieczór mógłby się obejść bez tych intymnych sygnałów Blacka. Dziewczyna na koniec zdjęła z głowy wielki wieniec spleciony z ciemnych, czerwonych róż, który podarował jej jakiś fan gdzieś w środku koncertu, i zrzuciła go ze sceny. Oczywiście dokładnie w moją twarz. Dostałem nim prosto w nos, na co Regulus wybuchnął śmiechem, pochwycił go i wcisnął na skronie Bellatriks.
— Królowa imprezy! — zawołał.
— Chyba potępieńców — mruknął Rabastan i wymienił z bratem znaczące spojrzenia.
Wypił dziś bardzo dużo słodkiego wina. Ja nie odezwałem się ani słowem, tylko szybko starłem z czoła maleńką stróżkę krwi, która wypłynęła z rany zrobionej przez jeden z różanych kolców. Czarnowłosa dziewczynka posłała mi całusa ze sceny, zaśmiewając się głośno na tle braw, choć mnie wcale nie było do śmiechu. Ukłoniła się po raz trzeci, pomachała na pożegnanie oklaskującemu ją uprzejmie tłumowi, po czym jeszcze uniosła różdżkę i przemówiła, starając się przekrzyczeć zebranych w sali ludzi:
— Przepraszam miłego pana, ja nie celuję za dobrze, pardon!
I zniknęła za czarnymi, błyszczącymi kotarami. Nic niesamowitego, zaskakującego, po prostu wyszła, nawet nie podziękowała za przybycie. Wstałem, wciąż trochę zirytowany,  i wsunąłem obie dłonie do kieszeni, ignorując przyjaciela, który potknął się o nogę stolika. Wszyscy zaczęli wychodzić, rozmawiając po angielsku i komentując koncert. Rabastan był troszkę podpity, więc razem z Regulusem wzięliśmy go pod ramiona i wyprowadziliśmy z sali, która z każdą sekundą pustoszała. Teleportowaliśmy się we trójkę, żeby Lestrange nie zgubił się nam gdzieś w zimnej, mrocznej próżni. Bella i Rudolf dotarli sekundę później.

Narcyza nie była zadowolona, kiedy zobaczyła nas w takim stanie. Najbardziej oczywiście się zdenerwowała, gdy Rabastan zwymiotował malowniczo u jej stóp, a ja i Black wybuchliśmy śmiechem, widząc to. Złość na Ślizgona trochę mi przeszła, choć nadal nie mogłem pozbyć się z pamięci widoku tych dwóch splecionych dłoni.
— Dosyć tej zabawy! — krzyknęła tak głośno, że portrety wiszące w holu zbudziły się i zaczęły wygłaszać krytyczne przemowy na temat pijących na umów młodocianych, niewykwalifikowanych i niezwykle nieodpowiedzialnych czarodziejów. Wzdrygnąłem się na jej pierwszy wrzask. Nie miałem pojęcia, że ta elegancka i dystyngowana kobieta była w stanie wydać z siebie taki dźwięk. — Zabierzcie stąd tego pijaka, bo zapaskudzi mi cały dom! A wy dwaj przestańcie chichotać! Do pokojów! Natychmiast! Zgredek! Zgredek!!! Posprzątaj tu! Dywan jest cały zapaskudzony…!
Krzyczała tak jeszcze przez jakiś czas, ale jej wrzaski znacznie stłumiły grube, kamienne ściany w holu. Razem ze Ślizgonem, wciąż chichocząc pod nosem, wbiegliśmy po schodach na drugie piętro, aby udać się na spoczynek. Pożegnaliśmy się i zamknęliśmy się w swoich sypialniach. Byłem zmęczony i śpiący, ale zmusiłem się do skierowania swoich kroków w stronę małej łazienki. Napełniłem dużą białą wannę gorącą wodą z aromatycznym płynem, zrzuciłem szatę i wśliznąłem się do niej. Z cichym jękiem ulgi zanurzyłem się w wodzie aż po samą szyję i zamknąłem na moment piekące oczy, aby dać im odpocząć. Gdy znów je otworzyłem, skrzywiłem się na widok rażącej bieli płytek. Na każdej maleńkiej, drewnianej półeczce wkręconej w ścianę stały świece, które zapaliły się automatycznie, kiedy tylko wszedłem do środka. Siedziałem w gorącej wodzie tak długo, aż zaparowało wiszące nad umywalką lustro w owalnej, srebrnej ramie. Musiałem na moment się wychylić, aby lepiej przyjrzeć się klapie od sedesu umiejscowionego w kącie — była pozłacana. Zaśmiałem się pod nosem i przewróciłem oczami na widok tej przesadnej groteski, która wydałaby się zabawna nawet mojemu ojcu.
Leżałem w powoli stygnącej wodzie pewnie z godzinę. Uwielbiałem długie, odprężające kąpiele, ale w dormitorium Ślizgonów mogłem sobie pozwolić jedynie na prysznic, gdyż podróże do łazienki prefektów były dla mnie zbędną fatygą. Mogłem wylegiwać się tam do rana, ale nigdy jakoś nie miałem na to czasu, zawsze odnosiłem wrażenie, że go marnotrawiłem. Było przecież tyle rzeczy do zrobienia, tyle książek do przeczytania, tylu ludzi do poznania… Nie mogłem po prostu siedzieć i nic nie robić. Na tę myśl szybko wyszedłem z wanny, pozostawiając na suchych kaflach mokre, lśniące w chybotliwym blasku świec ślady stóp. Sięgnąłem po puchaty, miękki ręcznik wiszący na surowym, żelaznym haku i wytarłem się nim dokładnie. Dopiero po chwili zorientowałem się, że moja nocna koszula została rozłożona na łóżku. Idąc całkiem nago w jego kierunku, czułem się bardzo nieswojo. Na samą myśl o rozebraniu się przed kimś odczuwałem mimowolny niepokój i miałem ochotę zakryć wstydliwe miejsce rękami. Zamknąłem zmęczone oczy i odetchnąłem bezgłośnie. Wymęczony przez długo trwający koncert zasnąłem natychmiast.

~*~

Szybko nadrabiam zaległości w publikowaniu. Mam dużo nauki, ale staram się, jak mogę. Dla Was. xD Nie chcę pisać tu długich rozdziałów i dużo mącić, bo to męczące, a to opowiadanie ma tłumaczyć niektóre wątki z chaotycznej Siostrzenicy. Następny odcinek niebawem.

* Ulica błogosławionego Gordiana — odpowiednik Grimmauld Place.
* Shakira Rabiosa, Lara Fabian Comme toi, Je me souviens, Immortelle 

9 komentarzy:

  1. Heeej ;))) Oooo xD Widze ,że nowy blog ;))) Ile ty ich masz??? ;)))Za chwilę przeczytam twoje rozdziały ;))){sonia-und-semir.blog.onet.pl]
    ~Semirkowa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A, widzisz. Mam już dwa zakończone, a 5 aktywnych xD Ale będzie więcej :D

      Usuń
    2. Tego mogłam się spodziewać ,że będzie więcej ;))) Widać, że leniem nie jesteś, masz dużo pomysłów ;)))
      ~Semirkowa

      Usuń
    3. Jestem, jestem :D I to strasznym xD Mam duuużo nauki, a ja przeglądam kwejka xD

      Usuń
  2. Widać że Barty’emu podobał się koncert.
    ~olka

    OdpowiedzUsuń
  3. Śliczny szablon, rozpływam się nad nim, ehh :)) – chciałabym takie robić, ale nadal nie wiem, jak się łączy zdjęcia, chociaż brushowanie i tła ogarnęłam xDNo dobra, koniec mojego narzekania!Rozdział był genialny, mogłabym się pokusić, że najlepszy:D Koncert… – Mała Sophie, śpiewająca piosenki:D Nieco zawiedziony Barty i zachwycony Regulus ;D – bardzo mi się podobało :)Oczywiście oczekuję kolejnego rozdziału :)Pozdrawiam!Kira
    isabelle8521@onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chcę właśnie się trochę zająć tymi nowymi blogami, głównie Marią Magdaleną i Kochankiem, bo sobie ostatnio za bardzo leniuchuję :D

      Usuń
  4. Super artykul oczekuje dalszej aktywnosci i jeżeli szukasz max factorin lasting performance
    zapraszam na okazika :-)
    ~Bobek

    OdpowiedzUsuń