Jesteś jedyną ziemią, na której moja dusza czuje
się jak u siebie.
— L. Fabian
W tym roku
prędko spadł śnieg. Regulus lubił w chłodne wieczory siadać przed kominkiem ze
skrętem w dłoni, a ja — z podręcznikiem do eliksirów. Snape podrzucał
mi czasami coś ze swej kolekcji, a robił to z taką miną, jakby zamiast książki
oddawał kawał złota. Mimo że termin kolejnych eliminacji w konkursie został ustalony
dopiero na luty, ja chciałem być dobrze przygotowany.
Dzień przed
feriami świątecznymi Regulus spoczął obok mnie. Wyglądał na bardzo zadowolonego,
co od razu wydało mi się podejrzane. W kominku trzaskał wesoło ogień, wtórując
rozmawiającym beztrosko Ślizgonom, którzy również spędzali swój wolny czas w
salonie. Black przez chwilę rozglądał się beztrosko dookoła, wyraźnie się
nudząc i najprawdopodobniej zastanawiając się, co by tu zrobić i komu zacząć
przeszkadzać.
— Dla
odmiany się uczysz? — zapytał w końcu, kiedy dwie pierwszoklasistki
uciekły na dugi koniec pokoju wspólnego, przegonione papierowymi kulkami,
którymi w nie rzucał. Wyciągnął mi notatki z rąk i odłożył na bok, a ja
zacisnąłem zęby, aby pohamować wybuch złości. — Mam coś, co może ci
się spodobać. Podobno bardzo trudno dostać. Spójrz.
Spodziewałem
się, że wyciągnie jakiś alkohol albo niespotykaną odmianę zioła, więc miałem od
razu wyrazić swoją dezaprobatę, ale moim oczom ukazały się jakieś dwa czarne
kartoniki z grubego, śliskiego papieru, na których w magiczny sposób lśniły srebrem
litery układające się w napis: Sophie
Serpens w White Cat Club — godzina 21:30, Londyn.
— Bilety?
Skąd to masz? I kto to właściwie jest? — zapytałem, przyglądając się
czarno-białemu zdjęciu na odwrocie. Mniej więcej dziesięcioletnia dziewczynka… właściwie
dziecko z długimi, ciemnymi włosami
machało rączką i przesyłało całusy.
Była na swój
sposób ładna, ale tak chuda i krucha, że przypominała mi gruźliczkę. Kiedy
uśmiechnęła się szerzej, moim oczom ukazał się rządek białych, równych zębów. Było
w tym uśmiechu coś niepokojąco dojrzałego.
— Według
mnie to trochę chore, że dziecko robi karierę w takim wieku. Przecież powinna
się jeszcze bawić lalkami — dodałem.
Spojrzałem na
Regulusa, który przyglądał mi się z taką miną, jakbym powiedział, że od dnia dzisiejszego
gustowałem tylko w szlamach.
— Co…? Nie wiesz, kim jest ta dziewczynka? Nie…? — wysyczał i nachylił
się nade mną. Jego głos był ledwo dosłyszalny. — Nie mów o tym
nikomu, wiem od Rabastana… Ma jakieś kontakty ze śmierciożercami z prawdziwego zdarzenia,
Lucjusz o niej wspominał. Chyba…
Uniosłem
wysoko brwi, wgapiając się w przyjaciela szeroko otwartymi oczami, którego
chyba zmieszało to spojrzenie. Nie uwierzyłem w ani jedno jego słowo.
Podetknąłem mu jej fotografię pod sam nos.
— To
dziecko? Może ty już lepiej więcej nie pal. Pójdę z tobą, ale nie pieprz już.
Czarny Pan nie mógłby współpracować z dziećmi — oświadczyłem
z pogardą i oddałem mu bilety.
— Nie
wiem, pewnie Rabastan mnie wkręcał…
— A ty
się dałeś wkręcić. Podaj mi popielniczkę.
Regulus tylko
wzruszył ramionami. Nie chciałem się ze mną kłócić, on chyba też nie, ponieważ
mieliśmy razem spędzić to Boże Narodzenie, ostatnie spokojne — taką
miałem nadzieję. Jednak coraz bardziej zaczynałem wątpić w te, jak on to
hucznie nazywał, wielkie plany
dotyczące naszego połączenia się ze śmierciożercami. Żałowałem, że nie znałem
się tak dobrze na legilimencji jak Snape, wtedy mógłbym po prostu zajrzeć sobie
do umysłu Regulusa i przekonać się, czy nie wpuszczał mnie w maliny.
Rano pociąg
zabrał nas na peron dziewięć i trzy czwarte. Dotarliśmy tam pod wieczór, było
już bardzo ciemno i zimno, a ja nie miałem pojęcia, gdzie będziemy nocować.
Brnąc przez śniegi, dotarliśmy na błogosławionego Gordiana*; szliśmy jeszcze
jakiś czas wzdłuż chodnika, mijając szeregi identycznych, wysmarowanych
graffiti kamienic, aż Regulus zatrzymał się gwałtownie pomiędzy numerem
jedenaście i trzynaście. Ani się obejrzałem, kiedy w mroku błysnęła tabliczka ze
złuszczającą się dwunastką, a Black otworzył różdżką drzwi. Zanim weszliśmy do
środka, zwrócił się do mnie:
— Przemkniemy
się do kuchni, tylko cicho, żeby moja matka nas nie usłyszała, bo już stąd nie
wyjdziemy.
Skinąłem
głową, a Regulus wkroczył do ciemnego holu. Gdy drzwi się zamknęły, na wąskim
korytarzu zapanowała nieprzegoniona ciemność, a mnie ogarnęło nieprzyjemne
uczucie, jakby ktoś wyjął mi oczy. Ślizgon nawet nie zapalił różdżki, poczułem
tylko, jak jego dłoń wsuwa się w moją, a on ruszył na oślep po stromych, kamiennych
stopniach w dół. Z tego, co zapamiętałem z mojego dwudniowego pobytu tutaj X tygodni temu, zmierzaliśmy do kuchni,
która znajdowała się w piwnicy. Ślizgon zatrzymał się gwałtownie, wymacał
klamkę i otworzył drzwi — w dotyku okazały się drewniane i
nieheblowane. Kiedy wciągnął mnie do środka, w kominku niespodziewanie zapłonął
ogień. Obawiałem się, że ktoś mógł spożywać tu późną kolację, ale nie, na dole
panowała całkowita pustka. Duży, szary stół był ładnie wyszorowany, podobnie
krzesła równo wsunięte pod blat, a w zlewie nie dostrzegłem żadnych naczyń, co
mogło oznaczać, że należący do tej rodziny skrzat domowy już dawno uwinął się
ze sprzątaniem. Regulus wrzucił w płomienie szczyptę proszku Fiuu, a kiedy te
zabarwiły się na zielono, wkroczył do kominka, mówiąc:
— Malfoy
Manor.
Zawirował w
szmaragdowym ogniu i zniknął mi z oczu wraz ze swoim kufrem. Jeszcze raz
obejrzałem się, aby się upewnić, że drzwi były zamknięte, po czym zrobiłem to
samo, co Black. Musiałem zacisnąć powieki, ponieważ zakręciło mi się w głowie;
wolałem teleportację albo miotły, bo używanie sieci Fiuu zawsze wywoływało
niemały stres i — standardowo — lekkie mdłości. Tłukłem się
w kominku ze dwie długie, nieznośne minuty, by w końcu wypaść z paleniska na
marmurową podłogę w jakimś wytwornie urządzonym salonie. Upadłem na walizkę,
czując, że stłukłem sobie boleśnie łokieć o ogromną kłódkę. Gdy udało mi się
złapać pierwszy czysty oddech wolny od popiołu, rozejrzałem się. Zauważyłem
Regulusa rozmawiającego z Rabastanem. Tak, to musiał być Rabastan. Nie zmienił
się prawie wcale, tylko trochę wydoroślał i zapuścił brodę. Wciąż był bardzo
przystojny, nic dziwnego, że Black postanowił odnowić z nim kontakty.
— Bartemiusz,
witam — rzekł i wyciągnął kościstą, obleczoną w złote pierścienie
dłoń, by pomóc mi wstać. Uścisnąłem ją lekko i przysunąłem się nieco w stronę
Regulusa. W obcym domu czułem się nieswojo, a z Rabastanem nigdy nie byłem w zbyt
dobrych stosunkach. Zdążyłem się już nasłuchać o tajemniczych substancjach
wytwarzanych w lochach posiadłości Malfoyów i dziesięciolatkach spiskujących ze
śmierciożercami, dzięki czemu wyrobiłem sobie na temat tego człowieka
odpowiednie zdanie. — Jest już późno, a wy pewnie chcecie odpocząć…
Zgredek pokaże wam pokoje, a jutro porozmawiamy.
Klasnął dwukrotnie
w dłonie, a w pokoju pojawił się znikąd bardzo zastraszony domowy skrzat. Jego
wielkie, zielone oczy błyszczały jak reflektory, choć w pokoju paliła się
jedynie różdżka Rabastana, ubrany był w brudną poszewkę na poduszkę, a z
długiego, ryjkowatego nosa wystawały włosy. Bez słowa poprowadził nas na drugie
piętro i wskazał dwoje sąsiadujących ze sobą dębowych, bogato rzeźbionych
drzwi, po czym ukłonił się i odszedł.
— To co,
widzimy się jutro na śniadaniu, Barty. — Regulus ucałował czule mój
lewy policzek. Miejsce, którego dotknęły jego usta, zapiekło przyjemnie. Zanim wszedł
do swojej sypialni, odwrócił się jeszcze. — Chyba że boisz się spać
sam, wtedy zapraszam do siebie.
Błysnął mi
jeszcze jego uśmiech, zanim zniknął w sypialni. Usłyszałem, jak zaryglował
drzwi od środka, więc wszedłem do drugiego pokoju i uczyniłem to samo. Przepych,
jaki tam panował, wcale mnie nie intrygował, wszak w moim rodzinnym domu
również panowała atmosfera bogactwa i zepsucia, aczkolwiek tutaj wszystko było o
wiele bardziej ostentacyjne. Wodząc powoli palcem po nierównej, chłodnej
powierzchni mahoniowego wezgłowia wielkiego łoża rzeźbionego w maleńkie róże, zastanawiałem
się, ile podobnych arcydrogich sypialni znajdowało się w tym domu. Pościel
uszyta była z najbielszej satyny, jaką dane mi było oglądać, baldachim oraz
tapety na ścianach wykonano z brokatu, wszystko naturalnie w szlachetnych
barwach Domu Węża. Nawet wosk ze świec wydzielał słodki zapach lawendy. Złożyłem
swój kufer w kącie pod ścianą, aby nie zawadzał. Szybko zdjąłem szatę
czarodzieja, aby wziąć szybką kąpiel po podróży, a potem ubrać jedwabną,
błękitną koszulę nocną; wśliznąłem się pod cudownie chłodną, miękką kołdrę.
Świece pogasły momentalnie, kiedy tylko uniosłem różdżkę. Przez delikatne,
białe firanki wpadało do pokoju światło księżyca odbite od alabastrowo białej
kołderki pokrywającej uśpiony przed Królową Śniegu ogród. Przyzwyczajony do snu
w ciemnym, mrocznym lochu dormitorium Ślizgonów, czułem tu nienaturalną jasność,
przez co musiałem schować głowę pod kołdrę.
Poranek za
oknem okazał się wręcz bajkowy. Delikatny szron osadził się w rogach szyb,
tworząc wzory tak magiczne, że można byłoby pomyśleć, iż wymalował je jakiś
wytrawny czarodziej-artysta, a nie Matka Natura, która, przyodziawszy jedwabną
suknię chłodu, rozsiewała teraz za oknami iskrzące się niczym diamenty płatki
śniegu. Urocze. Dwie czarne wrony kołysały się na uśpionym nagim konarze i
plotkowały ochryple.
Wypaliłem
papierosa do samego końca, wcisnąłem peta do popielniczki i zamknęłam okno. Dochodziła
godzina ósma trzydzieści. Wątpiłem, aby Regulus czy ktokolwiek w tym domu był
już na nogach, więc przystąpiłem do wyjątkowo dokładnej porannej toalety. Zastanawiałem
się, co mój kompan zamierzał zrobić tego dnia, dlatego jakiś czas później
udałem się do jego sypialni; uznałem za niegrzeczne wałęsanie się samemu po
cudzym domu. Zapukałem. Musiałem długo czekać i jeszcze kilkakrotnie dobijać
się do drzwi, ale w końcu otworzył mi zaspany, blady i bardzo rozczochrany
Black. Ziewnął potężnie, ale uśmiech na jego twarzy mówił mi, że nie gniewał
się za tak wczesną pobudkę.
— Wejdź,
ranny ptaszku — mruknął i odsunął się na bok, by mnie przepuścić. — Jakieś
plany na dziś?
— Żadne.
Tak naprawdę nie mam pojęcia, co mogę tutaj robić.
— Jak to co? To ciekawy dom z ciekawymi ludźmi.
Poznasz Bellatriks i jej męża… Malfoyów zapewne już miałeś „przyjemność”
spotkać — odparł wesoło, rzucając się na swoją rozgrzebaną,
wymiętoloną pościel. — Ale oni chyba się odcinają od spisków
Lestrange’ów.
— Niejednokrotnie — przyznałem. — Wydaje
mi się, że ich syn Draco idzie od września do Hogwartu.
— Nie
wiem, może… Znajdziemy sobie coś do roboty, a potem koncert. Myślisz, że
spotkamy kogoś z naszych?
Usiadłem
ostrożnie w wygodnym, mahoniowym fotelu i założyłem nogę na nogę. Faktura
rzeźbionych na końcach podłokietników róż przyjemnie drapała wnętrze moich
dłoni.
— Dlaczego
mówisz „nasi”? — Wykonałem w powietrzu gest imitujący
cudzysłów. — Jeszcze nic nie wiadomo. W co ty nas pakujesz, Regulus,
coraz bardziej mi się to nie podoba…
— Wyluzuj — rzekł
nieco poirytowany, ale nie zamierzałem odpuścić. — Pójdziemy,
posłuchamy kilku popowych piosenek… uszy ci chyba nie odpadną? Co nam szkodzi
się przekonać? Zobaczymy, może to po prostu zwykłe dziewczątko, może jest na
nią moda albo nie wiem! Chcę się przekonać, skoro Rabastan zapewniał…
— Uwierzysz
we wszystko, co powie ci Rabastan? — przerwałem mu, nie kryjąc
goryczy w głosie, ale Black już nie kontynuował.
Dwadzieścia
minut później udaliśmy się na dół do jadalni, nadal trochę na siebie obrażeni.
Podyskutowaliśmy jeszcze o dupie Maryny, starając się unikać tematu Lestrange’a
i wieczornego koncertu, ale widziałem, że przyjaciel nadal był trochę
zagniewany. Wielką, wysoko sklepioną komnatę wyłożono kremowobiałą tapetą,
przez najdłuższą ścianę biegły rzędy gobelinów przedstawiających polowania,
leśne wyprawy i posilających się czarodziejów, po środku zaś ustawiono lśniący,
dębowy stół, przy którym zasiadali wszyscy mieszkańcy Malfoy Manor. Byli już w
połowie konsumpcji angielskich specjałów, które Zgredek musiał gotować przez
cały poranek. Zastanawiałem się, ile skrzatów domowych pracowało w tej
posiadłości.
— Jak wam
się podoba w domu mojego szwagra? — zapytała Bellatriks, dając nam
znak ręką, abyśmy usiedli. Malfoyowie nawet nie unieśli głów, jakby ta wizyta
nie była im w smak. — Wolałabym zaprosić was do mnie, ale dwór został
zniszczony dawno temu, a rezydencja Czarnego Pana… Podobno lepiej nie
ryzykować.
Miała
irytujący śmiech, który od raz wydał mi się trochę… naciągany.
Szczerze
mówiąc, inaczej wyobrażałem sobie życie upadłych śmierciożerców. Tak naprawdę
nie różniło się niczym specjalnym od życia normalnego, przeciętnego czarodzieja
z pękającą w szwach sakiewką. Udało mi się poznać młodego Dracona, który był
kopią swego ojca, którego miałem zaszczyt widywać w Ministerstwie Magii lub
rzadziej w naszym domu. Zauważyłem, że faktycznie nie do końca była mu na rękę
nasza obecność, ale uprzejmie nie powiedział na ten temat ani słowa. Zdawał się
być bardzo dumnym, kulturalnym mężczyzną, a jego żona Narcyza — wyniosłą,
chłodną pięknością. Czyli wszystko na swoim stereotypowym miejscu. Trochę
przypominała moją matkę, jednak gdyby stanęły obok siebie, pani Malfoy
zostałaby bez wątpienia przyćmiona przez anielski blask dobroci bijący od mej
rodzicielki. Różniła się od niej także zachowaniem. Zawsze, gdy się do mnie
zwracała, onieśmielała swoją postawą, dlatego starałem się unikać jej i
Lucjusza, choć nie zawsze było to możliwe. Ich syn zdawał się być o wiele
bardziej przyjazny, chociaż pieniądze i status rodziców w społeczeństwie zdążyły
go już zepsuć. Nie raz już zaskoczył mnie cynizmem i ignorancją godną
trzydziestolatka, przez co jakoś nie miałem ochoty przebywać z nim w jednym
pomieszczeniu. Większość czasu spędziłem w swoim pokoju, oczekując na wieczór,
coraz bardziej ciekaw, co pokaże owa Sophie.
Wieczorem,
kiedy już dawno zdążyło się ściemnić, ubraliśmy się porządnie i za pomocą
proszku Fiuu dostaliśmy się do klubu. White Cat Club był zupełnie nowy, drogi i
ekskluzywny, ukryty bezpiecznie na tyłach obskurnego, mugolskiego baru. Pokazaliśmy
bilety, po czym zostaliśmy wpuszczeni na jedyną salę utrzymaną (o ironio) w
czerni. Na koncert przybyło całe mnóstwo ludzi, a wszyscy byli, sądząc po
ubraniach i zachowaniu, z wyższych sfer, choć nikogo nie kojarzyłem.
Czarne, skórzane fotele przy niskich, wypolerowanych na wysoki błysk stolikach
były już w połowie pozajmowane. Na scenie panowała całkowita pustka. Nikt na
niej niczego nie ustawiał, nie przynosił, nie podnosił, nikt z załogi się nie
kręcił… Pomyślałem, że ta Sophie musi być bardzo nieprzygotowana, skoro nie ma
nawet kapeli, która stworzy jej jakąś muzykę. W głowie pojawiła mi się też
myśl, jakoby śpiewanie na scenie było dla tego dziecka jakimś kolejnym
kaprysem, który musiał zostać natychmiast spełniony przez bogatych rodziców.
Razem z
Regulusem, Rabastanem i małżeństwem Lestrange’ów usiedliśmy tuż pod sceną, a
skrzat domowy natychmiast przyniósł nam butelkę czerwonego wina i pięć
kieliszków, które w sekundę zostały napełnione przez Blacka. Zacząłem się
zastanawiać, dlaczego nikt nie interweniował na widok Bellatriks, która od lat
miała już swoje za uszami, ale dopiero w momencie, kiedy dokładniej rozejrzałem
się po klubie, zdałem sobie sprawę, że musieli się tu znajdować tacy sami wyklęci. Do godziny dziewiątej trzydzieści
zostało jeszcze kilka minut, a mnie się już zaczynało powoli nudzić, choć
obecność tych wszystkich wytwornych, rozluźnionych ludzi wywoływała prawdziwy
dreszcz podniecenia. Regulus wypalił już drugą fajkę i równie znużony wodził
wzrokiem po twarzach przybyłych.
Punkt
dziewiąta trzydzieści na scenę wyszedł mężczyzna. Nie, nie mężczyzna, lecz
anioł. Był niesamowicie piękny — jego długie, ciemne włosy splecione
w gruby warkocz opadały na plecy, chuda twarz z wydatnymi kośćmi policzkowymi
lśniła w blasku sztucznego, zimnego światła jak oblicze marmurowej rzeźby. Gdy
dłużej patrzyłem w jego oczy, miałem wrażenie, że za chwilę ulegnę hipnozie i
całkowicie stracę nad sobą panowanie, więc co chwilę odwracałem wzrok, przez co
nie mogłem odgadnąć, jakiego były koloru. Świetnie skrojony, połyskujący
szkarłatem garnitur doskonale na nim leżał. Gdy zaczął mówić, głos miał
melodyjny i przyjemny dla ucha.
— Jako opiekun naszej młodej artystki pragnę
wam gorąco podziękować za przybycie…
— Kto to
jest? — mruknąłem do Blacka, patrząc teraz na splecione jak do
modlitwy dłonie mężczyzny. Nie wyglądały jak ręce zwykłego śmiertelnika i, jak
twarz, połyskiwały bielą w sztucznym świetle.
— Nie mam
pojęcia, pierwszy raz go widzę, ale to ładny facet — odparł Ślizgon,
wzruszając ramionami. On też wpatrywał się w niego jak zaczarowany. — Może
jakiś producent albo kuzyn… Cholera go tam wie.
W tej samej
chwili mężczyzna ukłonił się głęboko i zszedł ze sceny w akompaniamencie żywych
oklasków, a jego miejsce zajęła dziewczynka; jej pojawienie się przedłużyło
burzę oklasków. Była naprawdę malutka, nawet jak na dziesięciolatkę — choć
siedzieliśmy niemal pod sceną, była ledwo widoczna i dodatkowo zlewała się z
ciemnym tłem przez czarną, koronkową szatę. Długie, sięgające niemalże pośladków
włosy błyszczały obsypane brokatem, a chudość jej odsłoniętych nóg, nadgarstków
i przedramion wywołała u mnie nieprzyjemny dreszcz. Twarz nie znaczył nawet
najlżejszy makijaż, lecz i wydawała się znacznie dojrzalsza niż na
fotografii.
— Bardzo dziękuję za przyjście, jest to mój
pierwszy występ w Anglii. Nie wiedziałam, że bilety rozejdą się pierwszego dnia. — Dobrze
władała językiem angielskim, ani razu się nie zająknęła, choć jej słownictwo
było ubogie i proste; akcent również brzmiał sztucznie, wydawało mi się, że
zaciągała… francuszczyzną? I mówiła przez czyjąś różdżkę, bo była zapewne zbyt
młoda, by posiadać własną. — Obiecałam
koncert na wpół do dziesiątej, dlatego chyba musimy zacząć…
Urwała,
dygnęła grzecznie, po dziecięcemu, a jej twarz zarumieniła się lekko, jakby
dziewczynka w pewnym momencie trochę się zawstydziła. I nagle muzyka zaczęła
lecieć… dosłownie znikąd. Nigdy wcześniej nie widziałem takiego zjawiska, jak i
przedziwnych, zielonych stworków z wielkimi uszami (trochę przypominające
domowe skrzaty) na scenie tuż za Sophie, która zaczęła śpiewać:
— Rabiosa...*
If you don't get enough I'll make it double
I got my boy in big, big trouble
You know I want ya atracao ahi (ratata)
You got a lot of the sex appeal
Don't play around because I'm for real
You see that road it isn't meant for me
You know I want you amarrao aqui
If you don't get enough I'll make it double
I got my boy in big, big trouble
You know I want ya atracao ahi (ratata)
You got a lot of the sex appeal
Don't play around because I'm for real
You see that road it isn't meant for me
You know I want you amarrao aqui
Oye papi, if you like it
mocha
Come down a little closer and bite me en la boca
Oye papi, if you like it mocha
Come get a little closer and bite me en la boca
Come down a little closer and bite me en la boca
Oye papi, if you like it mocha
Come get a little closer and bite me en la boca
Rabiosa, rabiosa
Come closer, come pull me closer
Yo soy rabiosa, rabiosa
Come closer, come pull me closer
Come closer, come pull me closer
Yo soy rabiosa, rabiosa
Come closer, come pull me closer
Rabiosa, if you don't get
enough I'll make it double
I'm trying to have fun, I love you, but you want me atracao (ratata)
You got a lot of sex appeal
I don't play, baby, I'm for real
You see that road isn't meant for me
You know I want you amarrao aqui
I'm trying to have fun, I love you, but you want me atracao (ratata)
You got a lot of sex appeal
I don't play, baby, I'm for real
You see that road isn't meant for me
You know I want you amarrao aqui
Oye mami, let me get the
mocha
Come get a little closer and bite me en la boca
Oye papi, if you like a mocha,
Come get a little closer and bite me en la boca
Oye mami, I like your mocha,
Come get a little closer and bite me en la boca
Oye papi, if you like it mocha
Come get a little closer and bite me en la boca
Come get a little closer and bite me en la boca
Oye papi, if you like a mocha,
Come get a little closer and bite me en la boca
Oye mami, I like your mocha,
Come get a little closer and bite me en la boca
Oye papi, if you like it mocha
Come get a little closer and bite me en la boca
Rabiosa, rabiosa
Come closer, come pull me closer
Yo soy rabiosa, rabiosa
Come closer, come pull me closer
Come closer, come pull me closer
Yo soy rabiosa, rabiosa
Come closer, come pull me closer
Oye mami, let me get the
mocha,
Come get a little closer and bite me en la boca
Oye papi, if you like a mocha,
Come get a little closer and bite me en la boca
Oye mami, I like your mocha
Come get a little closer and bite me en la boca
Oye papi, if you like it mocha
Come get a little closer and bite me en la boca.
Come get a little closer and bite me en la boca
Oye papi, if you like a mocha,
Come get a little closer and bite me en la boca
Oye mami, I like your mocha
Come get a little closer and bite me en la boca
Oye papi, if you like it mocha
Come get a little closer and bite me en la boca.
Byłem po
prostu oburzony tekstem, muzyką, całą piosenką, wszystkim, co śpiewała ta dziewczynka,
która najwyraźniej na scenie bawiła się świetnie (jak i wszyscy ją słuchający).
Nawet dzieci były lansowane na sprośnych i wulgarnych słowach. Zachwyciła mnie
jednak tańcem, z trudem musiałem przyznać, że uwielbiała to robić i czuła się
przy tym świetnie. Sceptycznie podszedłem do kolejnych utworów, które jednak
pozytywnie mnie zaskoczyły. Gdy zaczęła po francusku Comme toi* (w której czuła się znacznie lepiej), Regulus i
Rabastan, choć dość mocno podchmieleni, siedzieli blisko siebie i trzymali się
dyskretnie za ręce, rzucając sobie co chwilę rozpalone spojrzenia, a ja
poczułem, jak coś nieprzyjemnie przewróciło mi się w żołądku. Miałem ochotę
wstać i wyjść z klubu, głos dziesięciolatki irytująco nakładał się na moje
myśli, a jedyne, czego w tej chwili zapragnąłem, to zaszyć się gdzieś w
odosobnieniu, dopóki się nie uspokoję. Rudolf i Bellatriks sączyli czerwone
wino, obserwując Sophie. W oczach Lestrange błyszczało poznanie, jakby obserwowała
swoje własne dziecko na scenie. Poczułem się jeszcze bardziej onieśmielony i
zażenowany obecnością tak nieprawdopodobnie otwartej dziewczynki. Wydała mi się
nagle zupełnie dorosłą kobietą, przecież dziecko nie mogło być aż tak obyte z
ludźmi. Utkwiłem w niej wzrok, starając się zapomnieć o istnieniu Blacka i
Rabastana. Starałem się słyszeć tylko Je me souviens*, chociaż w uszach bez przerwy coś mi szumiało.
Ostatnią
piosenką, którą zaśpiewała tego wieczora, była Immortelle*. Oddychałem już spokojniej i po prostu nie patrzyłem na
siedzącego po mojej prawej stronie przyjaciela. Choć byłem zaskoczony, że ten
koncert (albo raczej krótki występ) trwał nie dłużej niż pół godziny, musiałem
przyznać, że byłem trochę zbyt sceptycznie do niego nastawiony. Nie
spodziewałem się, że to dziecko miało na tyle silny głos, aby nie dać się
zmiażdżyć takiemu utworowi. Zacząłem się zastanawiać, czy ona to naprawdę śpiewała. Nagle nawiedziła mnie wizja
dorosłej kobiety ukrytej za kotarą lub pod sceną, która śpiewała swoim głosem,
a ta mała Sophie po prostu ruszała wargami. Nie mogłem się powstrzymać i
zerknąłem na Regulusa; znów poczułem niesmak — gładził palcami krótko
przystrzyżony bok głowy Rabastana, który podpierał się łokciem o stolik i
oczekiwał na koniec występu. Przypomniała mi się Paulina i mój przeraźliwy
chłód w reakcji na nasze rozstanie. Dopiero teraz doszedłem do wniosku, że to
wszystko nie miało najmniejszego sensu. Nie wiedziałem, dlaczego w to wszystko
brnąłem i wcale nie żałowałem, gdy się skończyło.
Koncert
zakończył się gromkimi brawami. Przyznałem przed samym sobą, że nie żałowałem,
że tutaj przyszedłem, choć zdecydowanie ten wieczór mógłby się obejść bez tych
intymnych sygnałów Blacka. Dziewczyna na koniec zdjęła z głowy wielki wieniec
spleciony z ciemnych, czerwonych róż, który podarował jej jakiś fan gdzieś w
środku koncertu, i zrzuciła go ze sceny. Oczywiście dokładnie w moją twarz.
Dostałem nim prosto w nos, na co Regulus wybuchnął śmiechem, pochwycił go i
wcisnął na skronie Bellatriks.
— Królowa
imprezy! — zawołał.
— Chyba
potępieńców — mruknął Rabastan i wymienił z bratem znaczące
spojrzenia.
Wypił dziś
bardzo dużo słodkiego wina. Ja nie odezwałem się ani słowem, tylko szybko
starłem z czoła maleńką stróżkę krwi, która wypłynęła z rany zrobionej przez
jeden z różanych kolców. Czarnowłosa dziewczynka posłała mi całusa ze sceny,
zaśmiewając się głośno na tle braw, choć mnie wcale nie było do śmiechu.
Ukłoniła się po raz trzeci, pomachała na pożegnanie oklaskującemu ją uprzejmie
tłumowi, po czym jeszcze uniosła różdżkę i przemówiła, starając się
przekrzyczeć zebranych w sali ludzi:
— Przepraszam miłego pana, ja nie celuję za
dobrze, pardon!
I zniknęła za
czarnymi, błyszczącymi kotarami. Nic niesamowitego, zaskakującego, po prostu
wyszła, nawet nie podziękowała za przybycie. Wstałem, wciąż trochę zirytowany, i wsunąłem obie dłonie do kieszeni, ignorując
przyjaciela, który potknął się o nogę stolika. Wszyscy zaczęli wychodzić,
rozmawiając po angielsku i komentując koncert. Rabastan był troszkę podpity,
więc razem z Regulusem wzięliśmy go pod ramiona i wyprowadziliśmy z sali, która
z każdą sekundą pustoszała. Teleportowaliśmy się we trójkę, żeby Lestrange nie
zgubił się nam gdzieś w zimnej, mrocznej próżni. Bella i Rudolf dotarli sekundę
później.
Narcyza nie
była zadowolona, kiedy zobaczyła nas w takim stanie. Najbardziej oczywiście się
zdenerwowała, gdy Rabastan zwymiotował malowniczo u jej stóp, a ja i Black
wybuchliśmy śmiechem, widząc to. Złość na Ślizgona trochę mi przeszła, choć
nadal nie mogłem pozbyć się z pamięci widoku tych dwóch splecionych dłoni.
— Dosyć
tej zabawy! — krzyknęła tak głośno, że portrety wiszące w holu
zbudziły się i zaczęły wygłaszać krytyczne przemowy na temat pijących na umów
młodocianych, niewykwalifikowanych i niezwykle nieodpowiedzialnych
czarodziejów. Wzdrygnąłem się na jej pierwszy wrzask. Nie miałem pojęcia, że ta
elegancka i dystyngowana kobieta była w stanie wydać z siebie taki dźwięk. — Zabierzcie
stąd tego pijaka, bo zapaskudzi mi cały dom! A wy dwaj przestańcie chichotać!
Do pokojów! Natychmiast! Zgredek! Zgredek!!! Posprzątaj tu! Dywan jest
cały zapaskudzony…!
Krzyczała tak
jeszcze przez jakiś czas, ale jej wrzaski znacznie stłumiły grube, kamienne
ściany w holu. Razem ze Ślizgonem, wciąż chichocząc pod nosem, wbiegliśmy po
schodach na drugie piętro, aby udać się na spoczynek. Pożegnaliśmy się i
zamknęliśmy się w swoich sypialniach. Byłem zmęczony i śpiący, ale zmusiłem się
do skierowania swoich kroków w stronę małej łazienki. Napełniłem dużą białą
wannę gorącą wodą z aromatycznym płynem, zrzuciłem szatę i wśliznąłem się do niej.
Z cichym jękiem ulgi zanurzyłem się w wodzie aż po samą szyję i zamknąłem na
moment piekące oczy, aby dać im odpocząć. Gdy znów je otworzyłem, skrzywiłem
się na widok rażącej bieli płytek. Na każdej maleńkiej, drewnianej półeczce wkręconej
w ścianę stały świece, które zapaliły się automatycznie, kiedy tylko wszedłem
do środka. Siedziałem w gorącej wodzie tak długo, aż zaparowało wiszące nad
umywalką lustro w owalnej, srebrnej ramie. Musiałem na moment się wychylić, aby
lepiej przyjrzeć się klapie od sedesu umiejscowionego w kącie — była
pozłacana. Zaśmiałem się pod nosem i przewróciłem oczami na widok tej
przesadnej groteski, która wydałaby się zabawna nawet mojemu ojcu.
Leżałem w
powoli stygnącej wodzie pewnie z godzinę. Uwielbiałem długie, odprężające
kąpiele, ale w dormitorium Ślizgonów mogłem sobie pozwolić jedynie na prysznic,
gdyż podróże do łazienki prefektów były dla mnie zbędną fatygą. Mogłem
wylegiwać się tam do rana, ale nigdy jakoś nie miałem na to czasu, zawsze odnosiłem
wrażenie, że go marnotrawiłem. Było przecież tyle rzeczy do zrobienia, tyle
książek do przeczytania, tylu ludzi do poznania… Nie mogłem po prostu siedzieć
i nic nie robić. Na tę myśl szybko wyszedłem z wanny, pozostawiając na suchych
kaflach mokre, lśniące w chybotliwym blasku świec ślady stóp. Sięgnąłem po
puchaty, miękki ręcznik wiszący na surowym, żelaznym haku i wytarłem się nim
dokładnie. Dopiero po chwili zorientowałem się, że moja nocna koszula została
rozłożona na łóżku. Idąc całkiem nago w jego kierunku, czułem się bardzo
nieswojo. Na samą myśl o rozebraniu się przed kimś odczuwałem mimowolny niepokój
i miałem ochotę zakryć wstydliwe miejsce rękami. Zamknąłem zmęczone oczy i odetchnąłem
bezgłośnie. Wymęczony przez długo trwający koncert zasnąłem natychmiast.
~*~
Szybko
nadrabiam zaległości w publikowaniu. Mam dużo nauki, ale staram się, jak mogę.
Dla Was. xD Nie chcę pisać tu długich rozdziałów i dużo mącić, bo to męczące, a
to opowiadanie ma tłumaczyć niektóre wątki z chaotycznej Siostrzenicy. Następny odcinek niebawem.
* Ulica błogosławionego
Gordiana — odpowiednik Grimmauld Place.
* Shakira Rabiosa, Lara Fabian Comme toi, Je me souviens, Immortelle
* Shakira Rabiosa, Lara Fabian Comme toi, Je me souviens, Immortelle
Heeej ;))) Oooo xD Widze ,że nowy blog ;))) Ile ty ich masz??? ;)))Za chwilę przeczytam twoje rozdziały ;))){sonia-und-semir.blog.onet.pl]
OdpowiedzUsuń~Semirkowa
A, widzisz. Mam już dwa zakończone, a 5 aktywnych xD Ale będzie więcej :D
UsuńTego mogłam się spodziewać ,że będzie więcej ;))) Widać, że leniem nie jesteś, masz dużo pomysłów ;)))
Usuń~Semirkowa
Jestem, jestem :D I to strasznym xD Mam duuużo nauki, a ja przeglądam kwejka xD
UsuńWidać że Barty’emu podobał się koncert.
OdpowiedzUsuń~olka
No pewnie, co miał się nie podobać xD
UsuńŚliczny szablon, rozpływam się nad nim, ehh :)) – chciałabym takie robić, ale nadal nie wiem, jak się łączy zdjęcia, chociaż brushowanie i tła ogarnęłam xDNo dobra, koniec mojego narzekania!Rozdział był genialny, mogłabym się pokusić, że najlepszy:D Koncert… – Mała Sophie, śpiewająca piosenki:D Nieco zawiedziony Barty i zachwycony Regulus ;D – bardzo mi się podobało :)Oczywiście oczekuję kolejnego rozdziału :)Pozdrawiam!Kira
OdpowiedzUsuńisabelle8521@onet.pl
Chcę właśnie się trochę zająć tymi nowymi blogami, głównie Marią Magdaleną i Kochankiem, bo sobie ostatnio za bardzo leniuchuję :D
UsuńSuper artykul oczekuje dalszej aktywnosci i jeżeli szukasz max factorin lasting performance
OdpowiedzUsuńzapraszam na okazika :-)
~Bobek