Fortes fortuna adiuvat.
— Terencjusz
Następnego
ranka przy stole panowało całkowite milczenie. Nawet nie spojrzałem na ojca,
kiedy ten zapytał, jak poszły nam owutemy; tylko wzruszyłem ramionami i
mruknąłem, że bardzo dobrze. Nie chciałem z nim rozmawiać. Kątem oka zerknąłem
na niego, kiedy konsumował jajecznicę z bekonem. Jadł szybko, nerwowo stukając
palcem w nóż, kiedy przeżuwał, bardzo się też postarzał. Jego ciemne włosy i
wąsy były rzadkie i widziałem pośród nich srebrne pasma. Moja matka wyglądała
przy nim jak nastolatka.
— Kochanie,
Barty przyznał mi się wczoraj, że chciałby pójść w twoje ślady — zwróciła
się do niego, patrząc na mnie z nieskrywaną dumą. Ojciec otarł usta chusteczką
i również na mnie zerknął; pierwszy raz od jego powrotu nasze spojrzenia się
spotkały. W jego oczach pojawiło się coś na kształt zainteresowania, lecz nie
straciły tego surowego, pretensjonalnego wyrazu, którego mógł mu nawet
pozazdrościć Snape.
— Naprawdę?
Najwyższa pora. Chociaż co innego mógłbyś robić.
Regulus
poruszył się niespokojnie po mojej prawej stronie, ale zignorowałem go; od
czasu, kiedy wyprosiłem go z pokoju, nie rozmawialiśmy ze sobą, choć Black
próbował zachowywać się tak, jakby nic się nie stało. Ja zaś niezmiennie
odczuwałem pewien niesmak związany z własnymi uczuciami, a zajęcie się czymś
innym — urabianiem ojca — jak zwykle miało okazać się
lekarstwem na lęk.
— Chciałbym
zobaczyć, jak pracujesz. No wiesz… jak wypełniasz dokumenty, prowadzisz
rozprawy… To chyba ważne, prawda?
Już po minie
ojca poznałem, że trafiłem w czuły punkt. Mimo że nie powiedział tego głośno
(bo tak naprawdę nic nie powiedział, ledwo skinął głową), musiał go ucieszyć
mój nagły entuzjazm do papierkowej roboty, od której zawsze się migałem. Aż
dziwne, że nie poznał sarkazmu, z którego ukryciem miałem jeszcze mały problem.
Myślałem, że będę czuł choć cień wyrzutów sumienia, a tak naprawdę wypełniła
mnie cudowna satysfakcja. Już nie mogłem się doczekać.
Jeszcze tego
samego dnia ojciec zabrał mnie do ministerstwa. Z Regulusem omówiliśmy to
jeszcze w pociągu: Black miał zostać w domu z moją matką i wybadać, czy rodzice
nie przetrzymywali tam jakichś ważnych dokumentów (w co jednak wątpiłem, po
prostu chciałem, żeby przyjaciel czymś się zajął); a ja musiałem na pewien czas
stać się posłusznym chłopcem na posyłki.
Widok
Ministerstwa Magii nie był mi obcy, ponieważ ojciec zabierał mnie czasami do
pracy (zwykle na wakacjach), by się mną chwalić i próbować przysposabiać do
przyszłego zawodu. Teraz tamte wizyty miały zaowocować. Szliśmy prędko
korytarzem znajdującym się w lochach — ani trochę nie przypominały
tych, które znajdowały się w Hogwarcie, były wysoko sklepione, a lampy mocno
oświetlały korytarze, na których o tej porze roiło się od ludzi. Wcześniej
zjechaliśmy windą do Departamentu Tajemnic. Ojciec nie odezwał się do mnie ani
słowem, na początku oświadczył tylko, że spieszył się na rozprawę, a ja mam być
uprzejmy dla jego podwładnych i współpracowników. Ucieszyłem się na to, bo
miałem okazję dowiedzieć się, jak wyglądało takie przedsięwzięcie. Miałem
nadzieje zobaczyć prawdziwego śmierciożercę i przekonać się, czy inni naprawdę
jeszcze szukali swego pana. Deptałem ojcu po piętach, czując wzrastające
podniecenie. Kiedy przybyliśmy do sali numer trzy, okazało się, że byliśmy
jednymi z pierwszych osób, które miały się zebrać na owym procesie. Zanim
wszyscy zajęli swoje miejsca, zostałem im wszystkim przedstawiony, a ja
odniosłem wrażenie, że każdy zagadujący nas czarodziej i każda kłaniająca się
Crouchowi czarownica byli jacyś tacy… wypaleni. Napuszeni. Zupełnie tak, jakby
ktoś wsadził im pompki w tyłki i poruszał korbką. Czułem się w tym środowisku
bardzo nieswojo, każdy mnie obserwował, ale tylko wtedy, kiedy nie patrzyłem.
Chciałem, aby proces już się rozpoczął i trwał jak najkrócej. Musiałem przejrzeć
dokumenty w gabinecie ojca, choć nie miałem zielonego pojęcia, jak to zrobić.
Jakiś kwadrans
później wszyscy chyba już się zebrali (spostrzegłem nawet Albusa Dumbledore’a, który
siedział tuż obok czarodzieja z ogromnym, jasnoniebieskim okiem, z kurtyną
stalowoszarych włosów opadających na czoło oraz niezwykle pokiereszowaną twarzą),
a do kamiennej, przytłaczającej sali wprowadzono zasuszonego, lecz chyba
jeszcze nie tak starego mężczyznę. Nigdy wcześniej go nie spotkałem; zawiodłem
się okropnie na jego widok, bo ktoś taki nie mógł mieć zbyt wiele wspólnego ze
śmierciożercami, będąc już jedną nogą w grobie. Ubrany był w cienką,
wypłowiałą, ale czystą szatę, rzadkie włosy obrastały jedynie tył płaskiej
głowy, na nosie miał okrągłe okulary, a na jego pomarszczonej twarzy malowało
się przerażenie. Ojciec uniósł krótki, drewniany młoteczek i uderzył nim
trzykrotnie w blat katedry, za którą siedział, a jakaś czarownica w średnim
wieku podała mu zapisaną maczkiem stronicę, którą trzymała na podołku.
— Stanisławie
Czerski, zostałeś oskarżony o przekazywanie poufnych informacji dotyczących
Ministerstwa Magii poplecznikom Lorda Voldemorta, mianowicie Erykowi Selwynowi
oraz Janowi Cairo, którzy na szczęścia są od niedawna w Azkabanie. Czy masz coś
na swoje usprawiedliwienie?
Siedziałem na
stołku za ojcem i kobietą, która podawała mu papiery, i przyglądałem się to
jemu, to oskarżonemu. Zapamiętałem: Eryk
Selwyn i Jan Cairo. Tymczasem
staruszek trząsł się na zaczarowanym krześle; łańcuchy oplotły go aż pod samą
szyję, ale mężczyzna nawet nie próbował z tym walczyć, zwiesił tylko głowę, aby
nie patrzeć w gorejące oczy Croucha. Nawet nie otworzył ust, by cokolwiek
powiedzieć.
— Broń
się, głupcze! — zagrzmiał ojciec, a pomiędzy jego gęstymi, teraz prawie
złączonymi brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. — Albo najlepiej
od razu przyznaj się do winy. Twoje odrażające postępowanie spowodowane
tchórzostwem musi zostać ukarane. Skazuję cię na czterdzieści pięć lat
pozbawienia wolności, ale przez wzgląd na informacje, które przyczyniły się do
ujęcia Selwyna i Cairo, obniżam karę do trzydziestu lat. Zostaniesz umieszczony
w Azkabanie na poziomie piątym. Zabrać go.
Uderzył
młoteczkiem w blat katedry, a z ciemnego kąta sali wyszli dwaj poważni,
beznamiętni aurorzy, którzy wyprowadzili oskarżonego na zewnątrz. Byłem
naprawdę przerażony tym, co widziałem. Przecież to, co tu właśnie się odbywało,
nie miało nic wspólnego z procesem! To wyglądało raczej na ogłoszenie wyroku,
który musiał zostać wymyślony na poczekaniu. Serce szybko biło mi w piersi,
kiedy patrzyłem, jak Czerski powłóczył nogami, a podtrzymujący go czarodzieje
ciągnęli brutalnie w stronę wyjścia. Ojciec zapisał coś w dokumentach, po czym
oddał je swojej pomocnicy i zwrócił się do mnie, myślami będąc gdzieś indziej:
— Idź do
mojego gabinetu i przynieś mi taką czarną teczkę, leży na biurku.
Zniesmaczenie
niesprawiedliwym procesem przeszło natychmiast. Po prostu nie mogłem uwierzyć w
swoje szczęście! Nie przypuszczałem, że będę miał możliwość myszkowania w
gabinecie Croucha już pierwszego dnia moich praktyk! Natychmiast podniosłem się
z miejsca i opuściłem salę, starając się jednocześnie nie wyglądać zbyt
podejrzanie, co chyba nie wyszło zbyt dobrze, ale powtarzałem w myślach: jebać to, jebać to, jebać. W drzwiach
rozminąłem się z młodym, ciemnoskórym mężczyzną, którego rysy twarzy
przypominały romskie, a prowadzili go dwaj inni uzbrojeni w wyciągnięte różdżki
aurorzy; najwidoczniej takich procesów miało być więcej. Skoro tak wyglądał
przeciętny dzień mojego ojca, dziwiłem się, że w Azkabanie nie zaczynało
brakować celi.
Gabinet mojego
ojca był duży i elegancko urządzony, ale nie miałem się czemu dziwić: wszyscy
mówili o nim jak o kandydacie na stanowisko nowego ministra, więc nie mógł
przesiadywać w klitce. Tak, stary Barty Crouch nareszcie stał się kimś. Jego kariera pędziła do przodu,
miał kochającą rodzinę, złoto i wszyscy go uwielbiali, uważając jego surowość
za dar od Boga dla tego przeżartego korupcją rządu. Aż niedobrze się robiło,
kiedy się tego słuchało. Przeszedłem przez niewielki przedsionek, rozglądając
się po gabinecie. Meble wyglądały na mahoniowe, delikatnie lakierowane i
oczywiście wszystkie do kompletu. Wszystko było ładne, stonowane (nawet
atrament w butelkach nie tak jadowicie czerwony) i poukładane tak, jak ojciec
wymagał od Mrużki w domu — prosto, bez zbędnych bibelotów na szafkach
i bez grama kurzu. Kiedy tylko rzuciłem okiem na idealnie uporządkowane biurko,
natychmiast odnalazłem teczkę, której potrzebował ojciec — leżała nie
ciśnięta byle jak na środku blatu, lecz równolegle do jego krawędzi. Ale mnie
interesowała tylko duża, lakierowana komoda, a konkretniej — jej zawartość.
Podszedłem do niej, ignorując poukładane równiutko ruchome zdjęcia naszej
rodziny (wszystkie w takich samych pomalowanych na srebrno ramkach) i odsunąłem
pierwszą szufladę, a żołądek miałem już prawie w gardle. Zacząłem szybko
wertować zakładki, co jakiś czas zerkając za siebie, choć doskonale wiedziałem,
że nikt nie odważyłby się wejść do gabinetu ojca bez pukania. W końcu
odnalazłem literę S. Było tam jedynie
pięć wąskich teczek (również Selwyna, w której nie znalazłem absolutnie niczego
bezpośrednio związanego ze śmierciożerstwem), w tym jedna należąca do Severusa
Snape'a. Serce zabiło mi nieprzyjemnie — byłem przekonany, że
nauczyciel chciał mnie jedynie postraszyć, a bajeczkę o swoich „ambicjach”
wymyślił dla podkreślenia swoich argumentów. Wyciągnąłem ją drżącymi i
wilgotnymi od potu rękami. Było tam ruchome zdjęcie Mistrza Eliksirów sprzed
lat (miał jeszcze bardziej zrośnięte brwi niż teraz), dane osobowe oraz opis
zarzucanych mu czynów.
Severus Snape, nauczyciel eliksirów w Szkole
Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, został oskarżony o śmierciożerstwo w latach
(?) świetności Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, o liczne czyny
przestępcze, zdradę.
Ta krótka
notka przekreślona była grubą, czerwoną linią, a pod spodem widniał napis: „oczyszczony
ze wszystkich zarzutów, poręczone przez Albusa Dumbledore'a” oraz podpis mojego ojca. Znajdowały się
tu również zeznania wielu świadków, którzy potwierdzali jedynie niewinność
oskarżonego, a także samego dyrektora Hogwartu (rozpoznałem jego podpis).
Szybko zamknąłem teczkę, wcisnąłem ją do szuflady, chwyciłem materiały, których
potrzebował ojciec, i wybiegłem z gabinetu, zatrzaskując za sobą drzwi. Zdyszany
przybyłem do sali, w której odbywały się procesy (po drodze raz się zgubiłem i
natknąłem się na drzwi z gryzącą klamką). Najwyraźniej wszystkie rozprawy zaczynały
się bardzo szybko i równie prędko kończyły, bo po Romie nie było już śladu. Tym
razem na krześle siedziała kobieta. Mój ojciec przerzucał papiery, poszukując w
nich danych owej oskarżonej. Zapisał sobie coś przy jej nazwisku i kazał ją
wyprowadzić na zewnątrz, po czym wyrwał mi czarną teczkę z ręki.
Tak wyglądało
całe przedpołudnie w pracy mojego ojca. Bez przerwy na drugie śniadanie procesy
trwające najdłużej dziesięć minut, najkrócej — zaledwie kilkadziesiąt
sekund. Wyczytanie czynu przestępczego, kary i uderzenie młoteczkiem. Następnie
udaliśmy się do gabinetu ojca, gdzie ten otrzymał stos pergaminowych dokumentów
do podpisania, a ja musiałem siedzieć i wysłuchiwać komentarzy dotyczących
poszczególnych pracowników ministerstwa oraz ich niekompetencji, ale nie
zwracałem na to uwagi. Bardzo chciałem wrócić w domu, do Regulusa, żeby
powiedzieć mu o tym, co odkryłem. Miałem nadzieję, że kiedy o tym porozmawiamy,
któregoś z nas coś oświeci i wymyślimy, co robić dalej.
Moje
pragnienie spełniło się dopiero o godzinie dwudziestej trzeciej. Byłem tak
zmęczony, że ochota na przekazanie Blackowi zdobytych informacji całkowicie mi przeszła,
ale nie miałem sposobności nawet się z nim spotkać, ponieważ matka oświadczyła,
że zniknął na zaraz po obiedzie i do tej pory nie wrócił. Udałem się prosto do swojej
sypialni, ledwo powłócząc nogami, nie miałem nawet siły na wieczorny prysznic.
Położyłem się na łóżku i prawie natychmiast zasnąłem, nie myśląc o
śmierciożerczej przeszłości Snape’a, o bieganiu z papierami pomiędzy
poszczególnymi departamentami (dokładny rozkład ministerstwa poznałem już
pierwszego dnia), o Czarnym Panu, Hogwarcie, Regulusie czy wyrzutach sumienia.
Rano zaskoczyła
mnie Mrużka z kubkiem gorącej, parującej herbaty na srebrnej tacy. Choć mocno
przespałem całą noc, wciąż czułem się zmęczony, a kiedy pomyślałem o kolejnym
dniu pełnym wrażeń, miałem ochotę przewrócić się na drugi bok i przegnać
skrzatkę.
— Pan
kazał obudzić panicza Barty'ego i przekazać smutną wiadomość — powiedziała
głosem tak przenikliwym, że natychmiast odechciało mi się spać. — Dziś
pan ma bardzo ważne spotkanie i panicz musi wrócić do domu po piętnastej, ale
teraz już czas wstawać.
Jeżeli to była
smutna wiadomość, to czekałem na więcej takich. Wyskoczyłem z łóżka w o wiele
lepszym humorze i od razu wypiłem gorącą herbatę, parząc się przy tym w język. Obiecałem
sobie, że jakoś odbębnię te osiem godzin, a później wrócę do domu i o wszystkim
opowiem Regulusowi, o ile wrócił ze swojej tajemniczej wyprawy. Skoro wczoraj
tak dobrze mi poszło, być może dzisiaj też uda mi się coś znaleźć, aczkolwiek
żałowałem, że zamiast siedzenia nad papierkową robotą nie mogłem pójść z ojcem
na to „ważne” spotkanie. Czym prędzej się ubrałem, zjadłem doniesione przez
skrzatkę domową śniadanie i zbiegłem na dół.
Ojciec już
czekał z nieco rozeźloną miną. Ręce skrzyżował na piersiach, lewa stopa podrygiwała
mu nerwowo, a wargi miał prawie ukryte pod zmarszczonymi wąsami.
— Nareszcie
jesteś — mruknął, grzebiąc zawzięcie w wazonie, gdzie znajdował się
proszek Fiuu. — Lecimy, za kwadrans mam pierwszą rozprawę.
Czekałem z
niecierpliwością na godzinę piętnastą dwadzieścia, o której miało się odbyć
niesamowicie ważne spotkanie. Już
zostałem poinformowany, że nie dowiem się, czego miało dotyczyć, więc po prostu
postanowiłem przeczekać — z ojcem nie było dyskusji. W środku aż się
skręcałem, zerkając co chwilę na swój zegarek, ale ktoś chyba zaczarował
wskazówki, bo minuty mijały w ślimaczym tempie. Chciałem być już w domu i
pomówić z Regulusem, gryzło mnie, dlaczego tak nagle zniknął. Może przemyślał
to, co między nami wyniknęło, i postanowił mnie opuścić? Nigdy nie
rozstawaliśmy się na czas dłuższy niż kilka godzin, nie licząc konkursu w
Niemczech, więc w moim sercu zaczęła rodzić się tęsknota i chyba… zazdrość? Po
tamtym pocałunku nie mogłem przełknąć, że miałby znowu zacząć się z kimś
spotykać. Nawet brakowało mi jego denerwującego gderania. Cieszyłem się na
wcześniejszy powrót także z innego powodu — rozmowa z matką. Nie
widzieliśmy się tak długo, więc chciałem poświęcić jej trochę czasu, zanim
zniknę na dobre. Jedyną osobą w domu, za którą nie przepadałem, był ojciec,
choć tak naprawdę nie miałem zbyt wiele do wyboru. Nigdy mu tego nie okazałem
ani nie powiedziałem wprost, ale czułem do niego niechęć, jednocześnie pragnąc
aprobaty.
Kiedy nadeszła
godzina „ważnego” spotkania, poczułem się w końcu wolny. Przekonałem się na
własnej skórze, że w Ministerstwie Magii się dusiłem. Crouch oczywiście
przetrzymał mnie kilka minut, ale to było do przewidzenia. Czym prędzej użyłem
kominka w jego gabinecie, aby dostać się do domu, choć byłem trochę
zawiedziony, bo tym razem nie udało mi się niczego znaleźć. Z cichym pyknięciem
pojawiłem się w palenisku kominka stojącego w holu. Już miałem udać się na
górę, aby poszukać Regulusa, kiedy dosłyszałem dobiegające z salonu głosy:
jeden bez wątpienia należał do matki, a drugi — musiałem uważniej się
wsłuchać — do Blacka. Na początku ucieszyłem się, że przyjaciel
wrócił i postanowił dotrzymywał jej towarzystwa, dopóki nie zobaczyłem ich i
nie podsłuchałem fragmentu rozmowy.
— …i nie
wygląda pani na kobietę w tym wieku — mówił Ślizgon. Mówił trochę
niższym, głębszym głosem, pewnie dlatego od razu go nie poznałem. — Przepraszam.
Po prostu każda dziewczyna mogłoby pozazdrościć pani urody.
— Przestań,
bo się zarumienię — zachichotała, jakby była nastolatką.
Wychyliłem się
nieco do przodu, żeby zobaczyć, co działo się w salonie, choć już na same słowa
Regulusa poczułem, jak wściekłość uderzyła mi do głowy. Oboje siedzieli na
kremowej, skórzanej sofie po środku salonu, a Ślizgon trzymał matkę za rękę i chyba
gładził ją delikatnie. W żołądku coś ścisnęło mnie z całej siły i rozbroiło
mnie potworne gorąco. Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek będę mógł poczuć taką
niechęć do przyjaciela. Wpadłem do pokoju, starając się ukryć gniew, który mną
owładnął, lecz nie było to łatwe. Przywitałem się z matką (która chyba wyczuła
mój nastrój), całując ją krótko i chłodno w policzek, po czym zwróciłem się do
Blacka:
— Pozwól na
chwilę.
Regulus wstał;
minę miał nietęgą i chyba też trochę się przestraszył, ale posłusznie opuścił
salon i udał się ze mną do sypialni na górze. Przez całą drogę nie odezwałem
się do niego ani słowem, bo wiedziałem, że wybuchnę, a nie chciałem jej martwić,
choć na nią też byłem zły. Jak mogła tak łatwo dać się zmanipulować temu
kretynowi? Kiedy zamknąłem drzwi, natychmiast ujawniłem swój gniew. Chwyciłem Blacka
za kołnierz i trzasnąłem nim o przeciwległą ścianę.
— Możesz
mi wyjaśnić, co ty wyprawiasz? — wysyczałem z twarzą przysuniętą do
jego oblicza. Wściekłość burzyła mi krew w żyłach; miałem ochotę rozszarpać go
na drobne kawałki, a zwłaszcza teraz, kiedy wyszczerzył się idiotycznie. — Kokietujesz
moją matkę, już ja znam te twoje… sztuczki.
Regulus
wyglądał na przerażonego tym wybuchem — durny uśmiech w sekundę
zniknął z jego ust.
— Barty,
no co ty… — wydyszał, starając się uwolnić, ale trzymałem go mocno. — Przecież
jesteś moim przyjacielem, poza tym nie interesują mnie kobiety w tym wieku,
chciałem być miły… Barty, przecież nie przeleciałbym ci matki!
Puściłem go,
dysząc ciężko, chociaż nadal miałem ochotę mu przyłożyć — ot tak, dla
zasady, żeby sobie zapamiętał, że pewnych granic nie powinien przekraczać.
Odszedłem na drugi koniec pokoju i przeszedłem kilkakrotnie wzdłuż ściany, aby
się uspokoić; w głowie wciąż mi huczało, a dłonie trzęsły się okropnie. Regulus
też się nie odzywał. Serce wciąż waliło z całej siły w piersi, kiedy łypnąłem
spode łba na Ślizgona i zapytałem:
— Dobra,
ale uważaj na słowa.
— Barty,
ty jesteś dla mnie najważniejszy. Nie naraziłbym naszej przyjaźni dla
jakiejkolwiek kobiety, uwierz.
— Niech
ci będzie — mruknąłem buntowniczo. — Następnym razem panuj
nad sobą. Chodź tu, mam informacje z ministerstwa.
Kiedy Black
usiadł w fotelu, opowiedziałem mu o tym (nadal chłodno i bez zbędnych
szczegółów), co odkryłem w gabinecie ojca. Nie wywarło to dużego wrażenia na
Regulusie, który nadal zerkał na mnie niespokojnie, jakby się bał, że znów mogę
wybuchnąć. Po dłuższym zastanowieniu stwierdziłem, że tak naprawdę nie mieliśmy
nic. Żadnych nowości ani konkretów, równie dobrze mogliśmy uwierzyć Snape’owi na
słowo i skupić się na czymś innym.
— Ale z
nim już o tym nie pogadamy — stwierdził Ślizgon, gładząc swój
nieogolony podbródek. — Zostaje nam Rabastan.
Skinąłem głową,
choć na dźwięk tego imienia coś przewróciło mi się w żołądku; wiedziałem, że
będziemy musieli się z nim skontaktować. I to jak najszybciej. Dlatego Regulus natychmiast
zasiadł do biurka i napisał list do swego starszego kolegi, prosząc jedynie o
spotkanie. Lepiej było nie poruszać takich
tematów, ponieważ ktoś mógł przechwycić sowę, no i nigdy nie było
stuprocentowej pewności, że ptak dotrze do właściwego odbiorcy, choć sporo
ułatwiało, że obie rezydencje znajdowały się w jednym kraju. Mieliśmy nadzieję
otrzymać odpowiedź jak najszybciej, ponieważ każdy dzień spędzony w
ministerstwie był dniem straconym, poza tym nie wierzyłem, że Regulus odpuścił
sobie moją matkę. Wolałem mieć go na oku.
Black powrócił
do swojego rodzinnego domu, ale obiecał przyjechać, kiedy tylko otrzyma list od
Rabastana. Dopóki owa radosna chwila nie nastąpiła, byłem zmuszony codziennie
marnować czas na przesiadywaniu w Ministerstwie Magii. Słowo się rzekło: ojciec
sądził, że byłem zainteresowany pracą w którymś z departamentów, najchętniej w
tym, którym zarządzał. Gdybym tak po prostu zrezygnował, wiedziałem, że natychmiast
nabrałby podejrzeń. Mogłem mu zarzucić wszystko, ale nie brak inteligencji,
którą zresztą po nim odziedziczyłem, nasłuchałem się już na ten temat w szkole.
Może nie było to tak śmiertelnie nudne, jak się spodziewałem, ale z całą
pewnością nie wnosiło niczego pożytecznego do mojego życia i planów. Poznałem
mnóstwo ludzi, którzy z niezrozumiałych powodów bardzo mnie polubili, więc i ja
starałem się być dla nich uprzejmy; dowiedziałem się o rzeczach, które nigdy mi
się nie przydadzą oraz obserwowałem nieciekawych pracowników, którzy nic nie
znaczą.
*
W drugim
tygodniu wakacji otrzymałem od Regulusa długi list (choć nie krótszy niż
zwykle), w którym obiecał spotkanie. Moje serce wypełniła gorąca radość, bo
zdążyłem sobie już wiele poukładać, przemyśleć i po prostu zepchnąć w niepamięć
wybryk z pierwszej nocy po powrocie z Hogwartu. Po prostu nic takiego się nie
wydarzyło. Podczas naszego kilkunastodniowego rozstania nie mogliśmy
korespondować tak otwarcie, jak chcieliśmy, więc mieliśmy sobie wiele do opowiedzenia.
Spokój i monotonia, w której żyłem przez ostatni tydzień, przerażała mnie i
dobijała. Można było stracić poczucie czasu, więc z trudem rozpoznawałem, czy
pracowałem w ministerstwie już rok, czy może dopiero czwarty dzień. Dodatkowo
irytowało mnie to, że ojciec zrobił sobie ze mnie darmowego chłopca na posyłki,
choć domyślałem się, że tak się stanie. Czułem się okropnie spętany, obserwując
ojca: życie tego człowieka krążyło tylko i wyłącznie dookoła pracy. Przypominał
skrzata domowego, który istniał, aby harować dla Ministerstwa Magii. Pracował i
wracał do domu, gdzie tylko spał i jadł śniadanie, a wieczorem chlał ognistą
whisky. Nie chciałem, żeby tak wyglądała moja przyszłość. Byłem przerażony na
myśl, że mogłem obserwować swoją przyszłość.
Niezmiernie
się ucieszyłem, kiedy Regulus nareszcie przybył w odwiedziny do naszego domu.
Już dawno mu wybaczyłem, że był trochę… zbyt miły dla mojej matki, a kiedy go zobaczyłam, natychmiast o
wszystkim zapomniałem. Tęsknota i ciekawość wymazała z pamięci wszystkie złe i
krępujące wspomnienia; nawet uściskałem go w nagłym przypływie radości, choć
nigdy tego nie robiłem.
— Myślałem,
że tu zwariuję — westchnąłem, wpuszczając go do pokoju.
Black spojrzał
na mnie z szerokim uśmiechem, zaskoczony tą niespodziewaną wylewnością.
Pocałował mnie w oba policzki, które mrowiły przyjemnie jeszcze długo po tym,
jak się odsunął, po czym wyciągnął z wewnętrznej kieszeni szaty nieco pogięty
kawałek pergaminu i rzekł:
— Masz.
Czytaj i pakuj się.
Uniosłem lekko
brwi, ale przyjąłem liścik i zwróciłem ku niemu wzrok.
Regulusie,
Cieszę się, że o nas nie zapomniałeś, w obecnej
sytuacji każda osoba się liczy.
Możecie nas odwiedzić w każdej chwili. My również
nie próżnujemy, ale aby zrealizować nasz plan, potrzebujemy większego grona
zaufanych osób. Pamiętaj, gęba na kłódkę.
Do szybkiego zobaczenia — Rabastan
Oddałem mu pergamin,
a w żołądku poczułem nieprzyjemny uścisk, taki, który towarzyszył tuż przed
ogłoszeniem wyników konkursu. Bardzo chciałem już się stąd wydostać, ale nie
miałem pojęcia, że przyjdzie mi podjąć decyzję tak szybko! To stało się zbyt
niespodziewanie. Przeżyłem nieprzyjemny szok po wielu dniach spędzonych w
nużącej monotonii.
— Nie
mogę tak nagle zniknąć — wyszeptałem, rozglądając się dookoła, aby się upewnią, czy Mrużka
nie kręciła się gdzieś po salonie. — Muszę pożegnać się z matką.
~*~
W końcu
zmieniam szablon. Nawet nie wiecie, jak ciężko jest znaleźć dobre zdjęcie lub
Arta. Cóż. Myślałam, że jeden zeszyt mi wystarczy na to opowiadanie, ale się
przeliczyłam. Jestem już w klasie maturalnej, więc rozdziały nie będą dodawane
zbyt często, zwłaszcza w przyszłym roku. Ale za to po maturach… cztery miesiące
wakacji. xD Zaleje Was deszcz rozdziałów oraz nowych blogów. Tymczasem jednak
muszę się skupić na nauce, mam nadzieję, że mnie rozumiecie. Następny odcinek
postaram dodać jeszcze w listopadzie. Dedykacja dla Wiki. :*
Nadrabiam zaległości:) Fajne opowiadanie, bardzo ciekawe XD Nie spotkałam się jeszcze z blogiem, który opisywałby życie Barty’ego Croucha. Może to przez moją nieuwagę, ale tak właśnie jest. Co do treści zaskoczyłaś mnie. Relacja Regulusa i Jr. strasznie mnie zaintrygowała. Nie mam żywcem pojęcia jak ogarniasz te wszystkie blogi.:) Lecę nadrabiać do siostrzenicy choć trochę mi to zejdzie:D Życzę weny.Catalleya Carmen
OdpowiedzUsuń~CatalleyaCarmen
Nadrabiam zaległości:) Fajne opowiadanie, bardzo ciekawe XD Nie spotkałam się jeszcze z blogiem, który opisywałby życie Barty’ego Croucha. Może to przez moją nieuwagę, ale tak właśnie jest. Co do treści zaskoczyłaś mnie. Relacja Regulusa i Jr. strasznie mnie zaintrygowała. Nie mam żywcem pojęcia jak ogarniasz te wszystkie blogi.:) Lecę nadrabiać do siostrzenicy choć trochę mi to zejdzie:D Życzę weny.Catalleya Carmen
OdpowiedzUsuń~CatalleyaCarmen
Sorrki, ale net mnie zaczyna zawodzić:P
UsuńCóż, wszystko, co dziwne i nienormalne, to ja xD Ja i moje opowiadania, po co pisać o czymś, co jest proste i naturalne, lepiej jest wkraczać na tereny, gdzie nikt jeszcze nie szukał xD
UsuńCieszę, że następną dawkę losów Barty’ego dostaniemy jeszcze w tym miesięcu. Szkoda, że potem będą przerwy, ale rozumiem, że nauka najważniejsza ;)Crouch Senior nie wzbudził we mnie pozytywnych odczuć, więc trudno się dziwić niechęci jego syna. Facet żyje tylko pracą, raniąc swoją rodzinę. No cóż, dostanie za to karę…Regulus i pani Crouch nieźle mnie zdumieli, ale na szczęście sprawa się wyjaśniła. Podobało mi się, że Barty nie rzucił się od razu na propozycje Rabstana, ale zdawał sobie sprawę, że nie może tak nagle zniknąć i że powinien pożegnać się z ukochaną matką. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie mu zgodnie z planem. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń~Marzycielka
Oczywiście, Barty to nie Regulus, w tej całej dwójce to on jest tym rozsądnym xD
UsuńDzięki za dedykację =) Muszę przyznać, że naprawdę poczułam się tak jakby Barty pracował w ministerstwie od bardzo długiego czasu, a nie od kilku dni. Co do całego opowiadania to podoba mi się, że akcja dzieje się tak szybko, bo buduje to też pewne napięcie. Zastanawiam się, co ciekawego będzie na spotkaniu.
OdpowiedzUsuń~_Wika_
Od następnego odcinka zacznie się już jakaś akcja, mogę obiecuję xD
UsuńOo, coraz szybciej idzemy z akcją… czekamz niecierpliwościąna rozdział
OdpowiedzUsuń~Cond
Chcę jak najszybciej przejść do opisu w Azkabanie xD
UsuńKiedy nowy rozdział?
OdpowiedzUsuń~_Wika_
Wrocławskiem
OdpowiedzUsuń~News
Słucham?
Usuń